10.2020 - NOWY POST
Archiwum października 2014
Powrót + zmiany!
Moi Drodzy! Jak widać, srodze przeliczyłam się z tym "wolnym czasem" obiecywanym w poprzedniej notce. Ostatni rok dał mi popalić niemalże pod każdym względem i udowodnił, że planowanie czegokolwiek na dłuższą metę mija się z celem. :)
Niemniej jednak zaciskam zęby i kontynuuję to, co zaczęłam. Zatem bez zbędnych ceregieli: pozmieniałam trochę poprzednie rozdziały i przygotowuję się do pisania kolejnego! W kwestii fabuły wszystko zostaje po staremu, dodałam jednak tu i ówdzie nowe akapity, poprawiłam niuanse, rozszerzyłam niektóre wątki czy zmieniłam słowa/reakcje bohaterów. Jeżeli kiedykolwiek się zastanawialiście czy warto czytać opowiadanie od nowa, to teraz jest na to najlepszy moment. :)
Oczywiście, pouczona minionymi miesiącami, nie mogę dać gwarancji co do terminu ukazania się kolejnego rozdziału, jednak - jak widzicie - jestem uparta i krok po kroku realizuję ten projekt. Postaram się za to w międzyczasie odpowiedzieć na zaległe komentarze. ^^
Do kolejnego wpisu! ;)
ROZDZIAŁ IX
Mocne zapachy
słomy, mleka oraz dymu z paleniska wypełniały ciasną izbę na
poddaszu. Wymieszane razem z wszechobecną duchotą tworzyły
charakterystyczną, dobrze znaną Julii woń wiejskiej chaty. Razem z
nią wracały wspomnienia z dawnych lat beztroskich wyjazdów
wakacyjnych na wieś do babci. Ganianie za kurami, wyprawy do lasu,
szukanie skarbów w strumyku czy spacery po polu przy zachodzącym
słońcu, wśród kłosów wyższych niż kilkuletnia Julka – te
obrazy przemykały jej teraz przed oczami, jeden po drugim, kiedy
leżąc pod prawdziwą pierzastą kołdrą na miękkim wełnianym
materacu, upojona gorzkim winem i aromatem dzieciństwa, próbowała
zasnąć po wyczerpującej podróży.
Do gospody
dotarli wraz z zapadającym zmierzchem, gdy słońce już dawno
schowało się za spiczastymi wierzchołkami gór. Na widok domostwa
wyłaniającego się spośród błękitnego śniegu Julia odetchnęła
z ulgą. Po kilkunastu godzinach niemal nieustannego siedzenia w dość
niekomfortowej pozycji, a w dodatku kołysania się na boki od mulego
chodu niczym na rozbujanej łodzi, z radością przywitała
perspektywę położenia się na płaskiej, miękkiej powierzchni,
czy byłaby ona łóżkiem czy jedynie stosem szmat ułożonych na
podłodze.
Stary zajazd był
stałym przystankiem w wyprawach pielgrzymów kultu Aeis oraz kupców,
którzy sporadycznie zaglądali w te najdalsze i, wydawałoby się,
zapomniane przez cywilizację rejony Ardmoru. Gospodarstwem
zarządzało małżeństwo: tęga, postawna i wiecznie roześmiana
kobieta o różowej twarzy i rubasznym spojrzeniu oraz chudy jak
patyk, siwy mężczyzna z wąsem gęstszym i dłuższym niż jego
broda. Wokół tej cudacznej pary, niczym w pszczelim ulu, biegało
liczne potomstwo w postaci pięciu rosłych synów, którzy sprawnie
i energicznie wykonywali polecenia rodziców w kwestii ugoszczenia
najbardziej niezwykłego gościa, jaki dotychczas zawitał w ich
skromne progi – samej bogini.
Najmłodszy z
chłopców nie miał więcej niż czternaście lat, a swoją posturą
już zdążył przegonić wątło wyglądającego przy nim Daniela.
Julia wpatrywała się w młodzieńców jak oniemiała, kiedy
podawali jej posiłek, przygotowywali izbę, znosili świeżą
pościel czy przesuwali meble w głównym pomieszczeniu, taszczyli na
dół wielkie ławy oraz stół po kolacji, a następnie
przygotowywali pokój pod sypialnię dla przeszło tuzina duchownych.
Wzdrygnęła się na myśl o nocy spędzonej w tłumie chrapiących
osobników, lecz na szczęście dla niej przyszykowano oddzielną
izbę. Było jej co prawda żal pozostałych, jednak pocieszała się
myślą, iż podróżujący regularnie kapłani muszą być
przyzwyczajeni nawet do bardziej spartańskich warunków.
Goście byli
gorąco wyczekiwani, o czym najlepiej świadczyły upajające głodne
podniebienia zapachy, docierające do podróżnych już z daleka.
Gospodyni swoją gestykulacją i tonem nie kryła ekscytacji z
przybycia do ich domostwa samej inkarnacji bogini, i gdyby nie
wzrokowe nagany męża, zapewne byłaby mocno uściskała wątłą
nastolatkę. Mężczyzna był znacznie bardziej przejęty sytuacją i
za jego przykładem cała rodzina uklękła, pokornie spuściwszy
głowy, jak tylko Julia przekroczyła główny próg.
Takiego powitania
młoda bogini nie zdołała przewidzieć. Dopiero w momencie, w
którym ujrzała siedem płaszczących się przed nią osób,
uświadomiła sobie rangę swojej pozycji – oraz kłamstwa. Zwykli,
prości ludzie kłaniali się właśnie przed nią, równie
przeciętną nastolatką, która jeszcze dwa dni wcześniej ginęła
w licznym tłumie kolorowych osobowości. Dopóki otaczała ją
kapłańska świta, to całe pełnienie funkcji bogini wyglądało
jak jeden wielki spektakl, niczym surrealistyczne marzenie; teraz zaś
zaczynała pojmować wpływ swojej roli na otaczającą
rzeczywistość. Jest boginią dla ludzi. Jest nadzieją dla
biednych. Jest postrachem dla grzesznych. Jest jednym wielkim
chodzącym kłamstwem.
Nieprzyjemne
ciepło ogarnęło jej ciało, kiedy mijały kolejne sekundy ciszy, a
gospodarze domu nie wstawali. Daniel oraz reszta kapłaństwa stali
na zewnątrz, toteż musiała poradzić sobie sama. Wyrzuty sumienia
torpedowały jej głowę. Najbardziej miała teraz ochotę uciec
daleko i schować się przed wszystkimi.
– B-błogosławię
to domostwo słowem prawdy i pokoju! – wydusiła jednym ciągiem z
niespodziewanym trudem, wymachując niezgrabnie berłem, jakby
faktycznie błogosławiła to miejsce jakimś niewidzialnym pyłem.
Miała nadzieję, że tego właśnie oczekiwano. – Witajcie!
– Witaj w
naszych skromnych progach, o, najświętsza Aeis! – odparł
przejęty mężczyzna, po czym reszta rodziny dodała entuzjastycznie
chórkiem: – Witaj!
Ucieszyła się,
sprawiając radość gospodarzom, lecz w tyle głowy rozgrywała się
walka rozsądku z moralnością. No bo czyż sam fakt uszczęśliwienia
kogoś nie liczy się bardziej od drogi, którą to szczęście
osiągnięto? Co z tego, iż opiera się ona na kłamstwie, skoro
efekt jest czynem szlachetnym? Siedemnastoletni umysł Julii gotował
się od rozterek i braku możliwości spokojnego przeanalizowania
problemu. Westchnęła, mając doskonale świadomość, że to
dopiero wierzchołek góry lodowej.
Atmosfera
rozluźniła się w momencie wejścia pozostałych kapłanów.
Podczas gdy onieśmieloną Julię obsługiwali rośli młodzieńcy,
którzy nie śmieli spojrzeć bogini w oczy, uściskom i gorącym
powitaniom duchownych nie było końca. W radosnym gwarze przeplatały
się szczere pozdrowienia, pytania o codzienność, o rodzinę czy
przyjaciół. W pewnym momencie do uszu nastolatki dotarł także
szloch, i jakież wielkie było jej zdziwienie, kiedy ujrzała
wzruszoną kobiecinę, z całej siły ściskającą i łapczywie
całującą Filipa Lor'ryn.
– Ty gałganie
jeden! – krzyczała gospodyni przez łzy, nie przestając tulić
młodego kapłana. – Mieszkać tak blisko, a własną matkę
odwiedzać dopiero, jak bogini schodzi na ziemię!
– Myszko droga,
nie przesadzajmy, był przeto zeszłego roku... – Pan domu próbował
uspokoić małżonkę, sam jednak nie krył wzruszenia, zobaczywszy
syna po długiej przerwie. Krępy, przewyższający rodziców co
najmniej o głowę Filip poczerwieniał od zażenowania, niezgrabnie
się tłumacząc i tylko co chwila zerkając, czy aby bogini nie
widzi tego komicznego zajścia. Julia grzecznie udawała brak
zainteresowania, choć z trudem powstrzymywała śmiech. To miejsce
wręcz kipiało pozytywną energią, tak bardzo jej potrzebną po
dwóch dniach ciągłego strachu i niepewności.
Młodą boginię
posadzono oczywiście w centralnej części zarówno pomieszczenia,
jak i ustawionych w kształt podkowy stołów. Bliskość paleniska
zapewniała ciepło, lecz także pełnię blasku na jej zmęczonej
twarzy i bladych licach. Biedne, pragnące umycia włosy, spływały
nieciekawie po ramionach, a oczy błagały o sen – nikt jednak nie
zdawał się zwracać uwagi na wątpliwą majestatyczność juliowej
aparycji.
W czasie wybornej,
choć znowu drobiowej kolacji, obowiązkowo rozpoczętej toastem
czerwonego wina z kruczą krwią, traktowano ją niemal po królewsku:
to podając kolejne dania, to podstawiając misę z wodą do
opłukania rąk, to skrupulatnie wypełniając kielich. Mimo dużego
skrępowania rada była, iż tym razem przypadła jej rola głównie
obserwatorki i słuchaczki wieczoru. Nie musiała nawet zdawać
relacji ze swojego „zniebozstąpienia”; kapłani prędko ją
wyręczyli, wchodząc sobie entuzjastycznie w słowa oraz pięknie
koloryzując całe zdarzenie. Gdyby nie była główną bohaterką
historii, mogłaby przysiąc, iż faktycznie bogini Aeis zstąpiła
na ziemie w pełni chwały.
W pewnym momencie
do stołu przysiadło się ciche, zawstydzone dziewczę, o dwóch
grubych, złotych warkoczach oraz piegowatej buzi. Tajemnicza istotka
była mniej więcej w wieku Julii, chociaż wzrostem i sylwetką,
niewątpliwie odziedziczonymi po rodzicach, mogła sprawiać wrażenie
starszej. Ubrana była w spraną, zielonkawą sukienkę z długimi
rękawami oraz czarny fartuch, które tylko dodawały jej skromności.
Dotychczas albo przebywała z matką w kuchni, albo musiała
przemieszczać się wśród gości niezauważalnie niczym kot. Młoda
bogini ucieszyła się, widząc nareszcie drugą nastolatkę, lecz
dzieliła je zbyt duża odległość, aby podjąć jakąkolwiek
rozmowę bez zwracania na siebie uwagi – co bezwzględnie
wywołałoby jeszcze większą krępację, i to u obu panien.
Do końca kolacji
dziewczyna nie wypowiedziała ani słowa, co jakiś czas albo
znikając za drzwiami kuchni i przynosząc nowe dania, albo
doglądając zwierząt w oborze, to znów pomagając bratu w szukaniu
lutni (której późniejsze brzdąkanie miało teoretycznie umilać
bogini spożywanie posiłku), bądź siadając u wylotu stołu na
ledwie kilka kęsów skromnych porcji, aby za moment raz jeszcze być
wezwaną do pomocy. Julia wielokrotnie próbowała przywołać ją
spojrzeniem i uśmiechnąć się do przyjaźnie wyglądającej twarzy
rówieśniczki, jednak piegowata dziewczyna nie śmiała nawet
podnieść wzroku. Biła z niej jakaś niezrozumiała melancholia i
napięcie. Czyżby Ilma, jak na nią wołano, tak bardzo przeżywała
odwiedziny bogini?
Mimo to ciepła,
wręcz rodzinna atmosfera przy kolacji stanowiła spore zaskoczenie.
Duchowni żartowali w najlepsze i byli zupełnie pozbawieni tego
całego kościelnego patosu, który towarzyszył im w świątyni.
Nawet Sergiusz, ten sceptyczny i wrogi światu cynik, zabawiał
opowieściami brodatego gospodarza, jakby obaj stanowili parę
dobrych znajomych, którzy wybrali się w piątkowy wieczór na piwo.
Czy ci ludzie
faktycznie byliby w stanie pozbawić życia bezbronną nastolatkę,
gdyby dowiedzieli się o jej kłamstwie?
– Daniel... –
Julia szepnęła do chłopaka, wykorzystując chwilę jego uwagi oraz
upewniając się, że stopień wesołości towarzystwa najwyraźniej
osiągnął poziom, w którym radość z obecności bogini stała się
ważniejsza od niej samej. Już od pewnego czasu wpatrywała się
zafascynowana w ścianę na drugim końcu pomieszczenia. Tam bowiem,
pomiędzy zwierzęcymi skórami, pod gęsto zwisającymi ziołami i
tuż obok niewielkiej reprodukcji obrazka ze świętą Aeis, wisiało
wielkie myśliwskie trofeum w postaci szarej od starości
monstrualnej czaszki z dwoma długimi kłami w kształcie łuków.
Szeroki, niepodzielony oczodół potwora martwo patrzył w pustkę,
napełniając dziewczynę trwogą, lecz jednocześnie hipnotyzując.
– Daniel... Czy
to jest... ee... – Wskazała niezgrabnie palcem.
– Tak, to jest
czaszka mamuta – odparł beznamiętnie. Wyczuwszy jednak
niedowierzanie i podekscytowanie Julii, dodał: – Też chciałbym
zobaczyć żywego. Niestety – albo i stety – od lat nie widziano
ich w Ardmorze.
– Wyginęły?
– Nie wiem,
możliwe. Nikt tu nie prowadzi badań naukowych ani wykopalisk. –
Wzruszył ramionami. Rzucił jej obojętne spojrzenie, po czym
zwrócił się do siedzącego obok łysego kapłana z siwym wąsem i
czerwonym od dobrego humoru nosem: – Bracie Alwinie, bądź łaskaw
pochwalić się naszej pani oraz naszym drogim przyjaciołom swymi
łowieckimi przygodami z ostatnich miesięcy. Najmilsza Aeis
niewątpliwie chętnie wysłucha historii o tym, jak kruk zaprowadził
cię na skraj lasu...
Nastolatka
grzecznie uśmiechała się, kiedy brat Alwin zaczął snuć aż
nadto długą opowieść tonem znudzonego gawędziarza, lecz nie
mogła się w pełni skupić. Niepokoiło ją dziwne zachowanie
Daniela, objawiające się od czasu, kiedy posłaniec na czarnym
koniu przekazał wiadomość o znalezieniu inkarnacji Ageona.
Cała kapłańska
ekspedycja łącznie z mułami stała jak porażona przez kilka
długich sekund po usłyszeniu nowiny. Podziękowano wysłannikowi i
odprawiono go dalej, do samej świątyni, pozostawiając w zupełnej
nieświadomości obecności bogini w spotkanej właśnie grupie.
Kiedy mężczyzna zniknął za horyzontem, spojrzenia duchownych
zawisły na dziewczynie, oczekując reakcji. Julia, zszokowana
jeszcze bardziej od towarzystwa, zdołała wykrzesać tajemnicze:
„Zobaczymy, co z tego będzie”, samej nie wiedząc, co dokładnie
ma na myśli, po czym wydukała najbardziej władczym tonem, na jaki
mogła się zdobyć: „Ruszajmy dalej” i niecierpliwie oczekiwała
kolejnej chwili samotności z Danielem.
Niepokój oraz
niewiedza trwały aż do postoju przy skleconym z desek i obficie
ośnieżonym znaku, pokazującym właściwy dla podróżnych
kierunek: Bredon Mniejszy, niewielką wioskę, w okolicach której
mieściła się kolejna świątynia kultu Aeis. Do tego czasu Daniel
pozostawił Julię w towarzystwie wielkouchego kapłana, samemu
znikając na przedzie kordonu. Wrócił do niej z nietęgą miną,
podając jej owinięty w szmaty prowiant oraz skórzany bukłak z
czymś, co mimo spodziewanej letniej, orzeźwiającej wody, okazało
się miodem pitnym. Julia niemal nie zakrztusiła się po łapczywych
haustach słodkiego alkoholu.
– Mogłeś mnie
uprzedzić! – jęknęła z wyrzutem do chłopaka, który z
nieobecnym spojrzeniem otrzepywał śnieg z ubrania. Momentalnie
spoważniała. – Daniel, z tym Ageonem to tak na serio? Co się
teraz stanie?
Oparła się
plecami o pobliskie drzewo i bezwiednie spoglądała, jak pojono
spragnione muły. Miło było nareszcie rozprostować nogi.
– Spokojnie –
wymamrotał, nadal nie patrząc bezpośrednio na swoją rozmówczynię.
Intensywnie myślał. – Na razie nie musisz się niczym przejmować.
Kultyści Ageona już nie raz wyskakiwali ze swoimi
pseudo-inkarnacjami bogów...
– To dlaczego
tamten posłaniec był taki przejęty? Dlaczego kapłani tak się
spięli? – przerwała mu stanowczo. Irytował ją udawany spokój
Daniela, gdyż jedynie podsycał jej zdenerwowanie. – Nie powiesz
przecież, że nic się nie dzieje. Od bodajże godziny wszyscy
chodzą jak na szpilkach, a ja nie mam o niczym pojęcia. Jestem
boginią, muszę wiedzieć, o co chodzi!
– Wcale nie
musisz – odparł ostro chłopak, rzucając dziewczynie gniewne
spojrzenie. – I przestań panikować. Nie jesteś boginią, nie
masz pojęcia o tym świecie i, niech Aeis święta da, obyś przez
najbliższe dwa miesiące nie musiała wiedzieć więcej. – Wziął
kilka łyków ze swojego bukłaka. Widać było, jak wewnątrz się
gotuje.
Julia również w
środku cała buzowała i nie była to jedynie sprawka
rozgrzewającego trunku. Jeszcze parę godzin wcześniej nosiła
przekonanie, że ma jasny obraz sytuacji co do planów na najbliższe
tygodnie, teraz zaś wszystko wymykało się spod kontroli.
Najwyraźniej Daniel miał ten sam problem.
– Słuchaj –
młodzieniec westchnął, przykładając dłoń do skroni. – Nie
zdajesz sobie sprawy, że w ciągu paru dni już cały Ardmor, po
najdalsze zachodnie granice, będzie wiedział o twoim powrocie? To
nie jest przypadek, że akurat teraz sekta Muriena ogłosiła swoje
„znalezisko”. Chcą odwrócić od ciebie uwagę i udowodnić
prawdziwość własnych przepowiedni czy innych bzdur.
– Sekta Muriena?
– Największa
aktywnie działająca grupa wyznawców Ageona. No i widzisz, stąd
całe... poruszenie. – Śnieg skrzypiał pod powolnymi krokami
chłopaka. Daniel podszedł do drzewa, o które opierała się Julia
i zaczął bezwiednie bawić się wystającą gałęzią. – Oni
dotychczas siedzieli cicho. Mieli te swoje rytualne spotkania,
regularne msze i tak dalej, ale nie wychodzili przed szereg, podczas
gdy masa mniejszych sekt co jakiś czas próbowała zaistnieć,
obwieszczając nowe proroctwa, dogmaty czy właśnie własnych bogów.
– Czyli to całe
udawanie inkarnacji... to normalka?
– No nie do
końca. Nie chcesz wiedzieć, jak kończyli tamci oszuści. – Tu
spojrzał na nią, lecz tym razem bez ironicznego uśmiechu. – Poza
tym zdarzało się to relatywnie rzadko. Dobrych dwadzieścia lat
nikt się nie odważył oficjalnie ogłosić przybycia boga. Po
prostu z mojej perspektywy upływu czasu wygląda to nieco inaczej.
– Dlatego
kapłani tak się poruszyli? Bo ci od Muriena nagle zabrali głos? –
Daniel kiwnął głową na potwierdzenie. – A... dlaczego ta sekta
jest taka ważna? Czym się różni od innych?
Młody arcykapłan
zdawał się coraz bardziej poirytowany. Julia znowu wpadała w ten
swój wir niekończących się pytań, który tak bardzo go drażnił.
Dlaczego jednak nie chciał jej o wszystkim informować, tego nie
mogła pojąć.
– Mają wśród
członków ludzi z elit społecznych. Urzędników, kupców,
magistrów. Ot, cały powód – rzekł z wyraźnym znudzeniem w
głosie. – Dobra, to...
– A czy wśród
kultów Aeis też są...
– Kurna, Julia,
daj już spokój. Te sprawy cię nie dotyczą, odbywają się poza
tobą i lepiej, abyś nie zaprzątała sobie nimi głowy. Ty masz się
skupić na poznaniu obrzędów, tradycji i mitologii. Nie chcemy
kolejnego Sergiusza, który złapie cię za słówka. Rozumiesz? –
Chłopak nie podniósł głosu, lecz mówił szybko i sucho, jak
rodzic, który karci dziecko, nie chcąc ściągać na siebie uwagi
otoczenia. Julia była bardzo zła, ale wolała nie jątrzyć sprawy.
Kłótnia i popsucie relacji z Danielem były ostatnimi rzeczami, na
jakie miała ochotę. Zmarszczyła brwi.
– I tak, i nie,
ale niech ci będzie – skwitowała naburmuszona.
Kolejne godziny
minęły w zupełnej ciszy. Kordon świętej wyprawy podążał już
po płaskiej drodze, po jednej stronie mając iglasty las, po drugiej
zaś ośnieżone gołe pagórki, ciągnące się w dal aż do
łańcuchów górskich. Gdzieniegdzie z daleka prześwitywały
czernią pozostałości po dawnych, samotnych domostwach, w
większości zrujnowanych do postaci zaledwie kilku spróchniałych
desek, które niegdyś stanowiły ściany czy podłogi.
Julia z
premedytacją milczała, co jakiś czas wymownie spoglądając na
idącego obok niej Daniela. Oczywiście jej teatralny „foch”
został kompletnie niezauważony, zresztą pewnie i tak nie miałaby
z czym się odzywać. Kolejne pytania rozdrażniłyby jeszcze
bardziej i tak już wzburzonego młodzieńca. Otrzymane odeń
odpowiedzi oczywiście jej nie satysfakcjonowały. Młody arcykapłan
krążył wokół tematu, zręcznie omijając kwestie, których nie
chciał poruszać, a i Julia nie potrafiła zadać lepszych pytań.
Była przekonana, że zatajono przed nią istotne informacje, a skoro
już tak się stało – musi istnieć jakieś zagrożenie: dla planu
wskrzeszenia kultu Aeis, bądź samej Julii.
Ta druga opcja
napawała ją strachem, jeszcze większym niż domniemane wykrycie
przez Sergiusza. Jakie jeszcze niebezpieczeństwa mogły czyhać za
murem religijnej enklawy? Dziewczyna faktycznie nie znała realiów
ani tym bardziej mrocznych zakamarków tego uniwersum. Już zdążyła
przywyknąć do perspektywy odbycia czegoś w rodzaju trasy
koncertowej dookoła świata, bezpiecznie i z całą obstawą, z
drobną tylko różnicą, że dla boskiej piosenkarki Aeis światem
byłby tutaj Ardmor, scenami poszczególne świątynie, a ekipą
towarzyszącą – w większości starsi, nawiedzeni panowie. Ale ta
myśl, jeszcze poprzedniego dnia paraliżująca, nie powodowała już
u niej strachu; przynajmniej nie w obliczu obawy przed nieznanymi
czynnikami z zewnątrz, takimi jak na przykład, nie daj Boże,
rozdzieleniem z Danielem.
Na samo
wyobrażenie owej sytuacji ogarnęła ją fala chłodu.
Prawdopodobnie to był właśnie powód, dla którego młody
arcykapłan wolał zachować część swojej wiedzy w sekrecie: aby
za wszelką cenę uniknąć niepotrzebnej paniki u Julii, co samo w
sobie poważnie zagroziłoby pewności siebie dziewczyny i całej
misternej inscenizacji. Co z tego jednak, skoro idąc tym tokiem
myślenia, ona i tak już zaczynała panikować? „Nie nakręcaj
się, tylko się nie nakręcaj” – powtarzała sobie w duchu
niczym mantrę, aby nie popaść w kolejną paranoję.
I dlaczego, do
jasnej cholery, nie potrafiła normalnie porozmawiać z Danielem? Już
przecież odpokutowała przed nim swoją głupotę, ceremonia
powitania Aeis udała się perfekcyjnie i teraz to Julia spełniała
życzenie młodzieńca, idąc z nim do stolicy i zamieniając się
niemal w polityczny rekwizyt. Dlaczego wszelkie aspiracje do bycia
asertywną wyparowywały w momencie wypowiedzenia kilku pierwszych
słów w konwersacji z chłopakiem? W końcu mogłaby się nie
zgodzić. Jako bogini mogłaby sama wyznaczyć cele pielgrzymki,
mogłaby w ogóle pominąć świątynie i udać się do samych
wiosek, mogłaby kazać zamknąć się w pokoju na te dwa przeklęte
miesiące, mogłaby...
Julii aż dech
zaparło od nagłego uświadomienia sobie możliwości. Ale
wiedziała, że to jedynie złudne pragnienia, w końcu była tylko
sobą, a nie prawdziwą boginią. Na pewno strzeliłaby niejedną
gafę, straciła zimną krew i zdradziła się w najbardziej
kluczowym momencie. Wkopałaby i siebie, i Daniela. Te wszystkie
„mogłaby” bombardowały jej głowę, odbijając się głośnymi
echami nigdy niepodjętych decyzji. Dlatego traciła grunt pod
stopami podczas rozmowy z młodzieńcem. Strach przed konsekwencjami
przyjęcia antagonistycznej postawy kazał jej zgadzać się ze
wszystkim, co mówił młody arcykapłan.
Westchnęła,
przewracając się na bok. Mimo niewyobrażalnego zmęczenia i
boskiej miękkości łóżka, nie potrafiła odgonić drażniących
myśli i usnąć. W dodatku po całodniowym siedzeniu na siodle
nabawiła się nieprzyjemnych obtarć, które oczywiście teraz
dawały o sobie piekąco znać.
Izba na poddaszu
była niewielka i miała niski, spadzisty sufit, jednak stanowiła
małą oazę samotności, za którą Julia bardzo się stęskniła.
Na co dzień sypialnia małżeństwa gospodarzy, teraz przemieniła
się w pokoik naprędce przygotowany pod ugoszczenie bogini. Zapas
wody, czysty ręcznik, misy oraz inne środki do czynności
higienicznych, nawet drewniana, grubo ciosana figura kruka ustawiona
na jedynym w izbie stoliczku – prawie jak w hotelu! Bardzo skromnym
hotelu, pomyślała Julia ironicznie, siląc się na żarty w celu
poprawienia sobie humoru.
Na krzesełku
naszykowano także lnianą koszulę nocną oraz workowate, grube coś,
w czym rozpoznała sukienkę wyłącznie dzięki rękawom. Obie
„kreacje” były mdłego szarobiałego koloru, a ubrań tej barwy
w normalnych okolicznościach nastolatka nigdy by na siebie nie
włożyła. Niemniej jednak stroje na zmianę, w dodatku pasujące do
otaczających średniowiecznych klimatów, oraz – przede wszystkim
– długie i nieprześwitujące, bardzo uradowały dziewczynę i
dały nadzieję, iż może pobyt w Ardmorze będzie przynajmniej
trochę prostszy.
Z dołu dobiegały
jeszcze odgłosy krzątaniny, stukanie garami czy rozmowy
najweselszych itieńskich duchownych, dla których, nawet mimo dnia
pełnego podróży, noc była jeszcze zbyt młoda na sen. Czasem
jakaś koza beknęła z obory, na co odpowiadały muły bądź
biegający wokół gospodarstwa włochaty pies. Julia kręciła się
pod pierzastą narzutą, wciąż nie mogąc zmrużyć oka. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio tyle zupełnie różnych myśli naraz
dręczyło jej senny umysł. Obawy przed wykryciem, niesmak po
konfrontacji z Danielem, strach przed zupełnie nowym zagrożeniem,
no i te przeklęte, kłujące duszę wyrzuty sumienia.
Gdy kolacja w
gospodzie dobiegała końca, rozgrzana winem oraz dobrym posiłkiem
półprzytomna Julia została zaprowadzona przez Ilmę na poddasze.
Przed opuszczeniem izby spojrzała raz jeszcze tęsknym wzrokiem na
Daniela, lecz ten skutecznie to zignorował, zwracając się w tym
momencie do jednego z synów gospodarzy. Sprawiał wrażenie, jakby
próbował przez to powiedzieć: „Radź sobie sama”, co
spowodowało u nastolatki powrót ostentacyjnego „focha”,
oczywiście wiadomego jedynie dla niej samej.
– Tędy,
najdroższa pani... – rzekła Ilma ledwie słyszalnym, wtapiającym
się w dźwięki otoczenia głosem. Przeszły przez niewielki
przedpokój do ciemnej komory chaty, wypełnionej przedmiotami
gospodarczymi. Na ziemi leżało pełno starego, przydeptanego siana.
Julia już była przekonana, że to właśnie będzie jej pokoik, i
sama dziwiła się spokojowi, z jakim to przyjęła, kiedy Ilma
zaczęła wchodzić po opartej o ścianę drabinie. Otwarła klapę w
suficie i smuga pomarańczowego światła spłynęła na twarz młodej
bogini. – Tutaj... – oświadczyła przytłumionym głosem,
wyraźnie starając się zachować spokój.
Na górze paliły
się świece i panował zaduch, toteż córka gospodarzy uchyliła
prędko małe zaśniedziałe okienko i powiew ostrego, zimnego
powietrza wypełnił izbę świeżością. Płomienie zaczęły
tańczyć od podmuchów i cień Julii budował na ścianie groteskowe
sylwetki. Ilma, dotychczas uciekająca przed wzrokiem nastolatki,
spojrzała na nią po raz pierwszy w pełni i przeraziła się –
zarówno własną śmiałością, jak i grą świateł, niewątpliwie
dodającą bogini sztucznego majestatu. Odsunęła się odruchowo,
potrącając ręką figurkę ptaka, która ze stukotem wylądowała
na krześle, cudem omijając po drodze świecznik.
–
Prz-przepraszam! – jęknęła dziewczyna, osiągając najwyższy
poziom speszenia, jaki Julia mogła sobie tylko wyobrazić. Stała
teraz zszokowana przed klęczącą przed nią złotowłosą
rówieśniczką, desperacko próbując znaleźć odpowiednią reakcję
na to przedstawienie. Zafascynowani kapłani to jedno, ale zatrwożona
jej obecnością nastolatka to już sytuacja rodem z kiepskich
seriali komediowych. – Najświętsza, raczy mi pani wybaczyć
gapiostwo, jestem taka zdenerwowana!
– Umm, nic nie
szkodzi – wybąkała Julia, poziomem swojej niezręczności powoli
dorównując rozmówczyni. – Dziękuję za pokazanie mi, ee,
pokoju.
Czerwona jak burak
Ilma przeprosiła jeszcze kilka dobrych razy i zeszła do kuchni, aby
przynieść wrzątek. Julia była zaskoczona własnym brakiem
kontroli w sytuacji, w której na przykład Angelika – tak, znowu
się do niej porównywała! – już dawno wsparłaby na duchu biedne
dziewczątko i wzmogła w niej wiarę w siebie. Ona najwyraźniej
całe życie wykonuje same polecenia, pomyślała z żalem i usiadła
na łóżku.
Ilma wróciła po
kilkunastu minutach z dzbanem gorącej wody. Nic nie mówiąc,
podeszła do kąta pomieszczenia, w którym znajdowały się misy,
nasypała do jednej z nich sporą kupkę ziół i zalała wrzątkiem.
Otworzyła także naszykowany wcześniej ceramiczny słój i
przełożyła z niego część żółtawej mazi do naparu, po czym
wszystko dokładnie wymieszała.
– Pani...
pozwól, że zajmę się twym ziemskim ciałem. – Na te słowa to
Julia teraz zaświeciła czerwienią, robiąc wielkie oczy ze
zdumienia. Uznała, że dwie speszone nastolatki w jednym
pomieszczeniu to stanowczo za dużo, zatem, aby ulżyć dziewczynie
(i sobie), odparła dziarsko:
– Och, nie
trzeba, dziękuję, nie musisz się trudzić!
– Ale... –
Ilma była mocno zaskoczona, zaniepokojona; wyraźnie nie miała
pojęcia, jak odpowiedzieć.
– Naprawdę nie
ma problemu, poradzę sobie sama! – kontynuowała bogini, święcie
przekonana, że wyświadcza tamtej przysługę. Jakież wielkie było
jej zdziwienie, kiedy ujrzała z trudem powstrzymywane łzy w oczach
złotowłosej nastolatki, która niemal rzuciła się do wyjścia,
uprzednio jeszcze bombardując uszy zrozpaczonej Julii tysiącami
„przepraszam”.
Och, to miało
wyglądać zupełnie inaczej! Pełna poczucia winy młoda bogini sama
o mało się nie rozpłakała na myśl, że zupełnie nieświadomie
upokorzyła biedną dziewczynę. Dopiero po fakcie dotarło do niej,
że usługiwanie samej bogini to zapewne wielki zaszczyt i marzenie
każdego religijnego śmiertelnika, i dlatego Ilma od samego początku
tak się denerwowała. A ona, głupia uzurpatorka do
nieprzysługującego jej tytułu, wszystko zaprzepaściła kilkoma
nieprzemyślanymi słowami!
Niepewnie podeszła
do misy pełnej aromatycznego naparu i długo zastanawiała się, co
z nim począć. Już żałowała, że odprawiła Ilmę, chociaż myśl
o byciu mytą przez obcą osobę nadal nie była zachęcająca. Obok
wrzątku stał dzban z pozostałą gorącą wodą oraz druga misa z
zimną. Postanowiła zrobić maksymalny użytek z mikstury i najpierw
wypłukała sobie usta dla świeżości oddechu, następnie lekko się
przemyła, a na samym końcu zanurzyła w wywarze włosy z
przeświadczeniem, że wszystko teraz będzie dla nich lepsze niż
kolejna noc bez mycia. Przeczesane i wytarte ręcznikiem od razu
wyglądały lepiej, a w dodatku pachniały wyjątkowo rześko.
Tych kilka małych
zabiegów oraz świeża nocna koszula wystarczyły, aby jej
samopoczucie poprawiło się przynajmniej na chwilę. Wiedziała, że
jest traktowana z wyjątkowymi względami, jednak poczuła ciepło w
sercu na świadomość, że ktoś o niej pomyślał w tak błahych
sprawach. Zgasiła świece i zanurzyła się w ciepłą, pachnącą
dzieciństwem pościel. Po długich minutach wiercenia się w łóżku
ostatecznie zmartwienia dały za wygraną w starciu ze zmęczeniem i
dziewczyna usnęła.
Pierwszą część
nocy spała dziwnym, twardym snem, który zdał się trwać tylko
chwilę, jakby egzystowała w jakimś kuriozalnym limbo, spokojnie,
ale i bez wypoczynku. Potem jednak nadeszły koszmary – pełne
chaosu, strachu i krzyku. Wielka jak troje ludzi Aeis stała na końcu
szpitalnego korytarza i, buchająca wściekłością, wskazywała
palcem na próbującą schować się w którymś z pokoi Julię.
Wszystkie drzwi były jednak zamknięte.
„Ta, co
przywłaszczyła sobie moje imię! Ta, która pluje fałszem i
bluźnierstwem!” - grzmiały echem gorzkie słowa bogini. „Zgiń,
nieczysta, zgiń, niegodna!”
Dziewczyna czuła
pod sobą każdy kolejny krok Aeis zbliżającej się w jej stronę.
Powierzchnia podłogi zaczęła pękać pod stopami, aż wytworzyły
się weń wielkie wyrwy i cały grunt zapadł się z korytarzem,
pochłaniając Julię w nieprzeniknioną pustkę. Bogini obserwowała
jej upadek z góry, sama wznoszona na potężnych kruczych
skrzydłach. Nastolatka zdążyła jeszcze dostrzec przebijające
duszę, pełne nienawiści spojrzenie srebrnych oczu, nim przerażona
i oblana potem wylądowała na miękkim łóżku.
Przez pierwsze
sekundy spanikowała, gdyż czuła się jak sparaliżowana. Z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w delikatnie obrysowane błękitnym
światłem deski spadzistego sufitu, za wszelką cenę próbując się
ruszyć i złapać dech. Całe wieki trwało, nim odzyskała pełną
kontrolę nad ciałem. Wciąż jeszcze czując zdrętwienie w dolnej
części pleców, powoli uspokajała rozszalałe serce i odzyskiwała
przytomność. „Aeis, Aeis” – imię bogini dudniło jej w
głowie. Z przestrachem rozejrzała się po ciemnej izbie; była
sama.
Co się działo?
Czyżby Aeis faktycznie pojawiała się w jej snach? Czy naprawdę...
chciała ją zabić? Ale czy to w ogóle możliwe? O ile dotychczas
Julia śmiała wątpić w jakiekolwiek zagrożenie płynące z
koszmarów sennych, to przeżyte właśnie traumatyczne doświadczenia
rozpaliły w niej kolejny płomień strachu. Co, jeśli nie zdołałaby
w porę złapać oddechu?
Nie potrafiła już
zasnąć. Nie odważyła się. Chociaż w tym nieznanym świecie
bogowie zdawali się bardziej realni niż gdziekolwiek indziej,
istniała jeszcze szansa, iż te senne mary są po prostu niefortunną
projekcją zakłopotanego ostatnimi wydarzeniami umysłu. Jednak w
obliczu ciemności i głuchoty nocy marne to było pocieszenie.
Mijały minuty, a
pewnie też godziny. Powoli świtało i nieśmiałe, szare światło
zaczęło zaglądać do pokoiku na poddaszu. Zapowiadał się ponury,
ciemny dzień. Może będzie padać, pomyślała Julia z nadzieją,
przypomniawszy sobie słowa Daniela, z których wynikało, iż w
razie śnieżycy zostaną w gospodzie jedną dobę dłużej. Po
zmaganiach poprzedniego dnia najchętniej wylegiwałaby się w łóżku
do popołudnia. Miała wrażenie, że to jeden z tych smętnych,
jesiennych poniedziałków, kiedy szarówka za oknem skutecznie
zniechęca do opuszczenia ciepłej pościeli i namawia do
przedłużenia sobie weekendu. Zaraz jednak poczuła się trochę
głupio, uświadamiając sobie, że ona jedna miała przynajmniej
luksus spędzenia całej podróży siedząc, podczas gdy pozostali
maszerowali na własnych nogach. Masakra – podsumowała w myślach.
Im robiło się
jaśniej, tym większa wracała ochota na sen. Dochodzące z dołu
przytłumione, sporadyczne odgłosy świadczyły o przebudzeniu
przynajmniej jednego z gospodarzy oraz o próbach możliwie
najcichszego poruszania się pomiędzy jeszcze śpiącymi i donośnie
chrapiącymi kapłanami. W pewnym momencie kroki zaczęły zbliżać
się do komórki, która znajdowała się pod poddaszem, a wraz z
nimi cichy, słaby głosik nucący spokojną melodię dotarł do uszu
Julii. Bezsłowna piosenka, przerywana odgłosami krzątaniny, miała
w sobie coś magicznego i zarazem kojącego. Chwilami wydawała się
dziwnie znajoma, ale nie sposób było z czymkolwiek ją skojarzyć,
zwłaszcza przebywając w zupełnie obcym uniwersum, które przecież
nie mogło mieć kontaktów z popularną muzyką juliowego świata. A
jednak dałaby głowę, że gdzieś już słyszała niektóre
fragmenty melodii.
Blado oświetlony
pokoik bogini wypełniały to zanikające, to znów pojawiające się
słodkie nuty wyśpiewywane przez sprzątającą na dole Ilmę. Izba
wyglądała coraz przyjaźniej i strach związany z nocnymi
koszmarami stopniowo mijał. Senne zmory nie mogą przecież straszyć
przy świetle dnia, prawda?
Julia już
przymykała oczy i powoli zaczynała się oddawać błogiej
nieświadomości, gdy wtem usłyszała ciche rżenie,
nieprzypominające jednak irytującego mulego rechotu, który tak
dobrze poznała przez minioną dobę. Zaczęła nasłuchiwać. Dwa
męskie, niezrozumiałe głosy, prowadziły dialog tuż, zdawało
się, pod oknem izby. Momentalnie wyskoczyła z łóżka i ostrożnie
podeszła do szyby tak, aby powoli wyjrzeć, samej pozostając
niezauważalną.
Okno było brudne
i wyglądało jak zasmolone, toteż musiała mocno wysilić wzrok,
aby przez tę niemal matową warstwę dostrzec sylwetkę stojącego
na drodze śniadego konia oraz jego jeźdźca szczelnie okrytego
ciemnym płaszczem. Mężczyzna rozmawiał z również zakapturzonym,
zwróconym plecami do Julii jegomościem. Musiał padać deszcz,
bowiem powierzchnia skórzanej narzuty lśniła w szarym świetle
poranka.
Człowiek na koniu
zdawał się nie poruszać, natomiast jego rozmówca przestępował z
nogi na nogę, co chwila oglądając się w bok, jakby nerwowo
sprawdzał, czy nikt ich nie widzi. Julia nie potrafiła jednak
rozpoznać jego tożsamości, gdyż nie dość, że okno było
wystarczająco umorusane, to jeszcze od tkwienia twarzą przy szybie
zaczęła się nań tworzyć mgiełka od oddechów i co chwila
musiała ją ścierać.
Nagle stojący
mężczyzna sięgnął do płaszcza, wyjął podłużny przedmiot w
kształcie tuby i wręczył go jeźdźcowi. Powiedział jeszcze
jakieś krótkie zdanie, po czym gestykulacją dał znać, aby tamten
już się oddalił. Koń odszedł cichym stępem, a jegomość
odwrócił się, zmierzając z powrotem w stronę chaty. Julia
zastygła i skupiła wzrok, aby w ułamku sekundy wychwycić jego
twarz. Długi nos, czarny zarost, ciemne oczy. To mógł być tylko
Sergiusz.
Mężczyzna ominął
główne wejście i szedł dalej, zapewne chcąc dostać się na tyły
domu. Nastolatka zareagowała o moment za późno, gdyż schowawszy
się szybko pod oknem, mogła przysiąc, iż spojrzenie Sergiusza
spotkało się z jej własnym. Przeraziła się nie na żarty,
chociaż po chwili zaczęła sobie uświadamiać, że przecież nie
wykonywała żadnego czynu zakazanego. Bogini ma prawo wyglądać
sobie przez okno. Z tą jednak różnicą, że bogini nie schowałaby
się w panice podczas konfrontacji wzrokowej z własnym wyznawcą.
Znów przeklęła pod nosem swoje dziecinne zachowanie.
Nagłe pukanie do
klapy poddasza, choć bardzo delikatne, rozniosło się po pokoju i
nastolatka aż podskoczyła. Nastąpiła głucha cisza.
– Słucham? –
Julia rzekła słabo, cała już spanikowana. Doświadczona właśnie
sytuacja kompletnie ją rozstroiła. Wzięła kilka głębokich
oddechów, próbując się uspokoić.
– Najświętsza
pani, czy czegoś ci potrzeba? – Ilma spytała nieśmiało, nie
otwierając jednak klapy. Zapewne wciąż czuła zażenowanie
incydentem poprzedniego wieczora i wolała nie wychodzić z
inicjatywą. Julia zaś zwlekała z odpowiedzią. W głowie
przewracały jej się setki różnych myśli i scenariuszy. Pragnęła
w jakiś sposób zadośćuczynić dziewczynie swoje wcześniejsze
faux pas, lecz zebranie się na odwagę było nie lada wyzwaniem. W
końcu, możliwie bezszelestnie wstając i siadając na łóżku,
postanowiła zrobić coś, co zaskoczyło zarówno Ilmę, jak i ją
samą:
– Ilmo... wejdź
tu na górę, proszę.
Dziewczyna
grzecznie weszła do izby i stanęła ze spuszczoną głową w
oczekiwaniu na kolejne polecenie. Piegowata buzia oczywiście
czerwieniła się w najlepsze. Obrazek, który dopełniała
ciemnoszara, wygnieciona i niemożliwie nudna sukienka, był tak
żałosny, że Julia ze zdumieniem zaczęła się zastanawiać, czy
sama nie wygląda podobnie w peszących ją sytuacjach. Kompletnie
nie zdawała sobie z tego z sprawy.
– Jak wcześniej
chodziłaś... To znaczy, ee, słyszałam cię... jak śpiewałaś.
Słyszałam, jak sobie nuciłaś – zaczęła. To było trudniejsze,
niż przypuszczała. Na dźwięk słów „słyszałam cię” Ilma
wzdrygnęła się zszokowana i momentalnie popatrzyła pytająco
swoimi jasnymi oczami. Julia starała się nie myśleć o tym, że
tylko ona kieruje tą rozmową, inaczej natychmiast by się wycofała.
Kontynuowała zatem:
– Bardzo mi się
to podobało. Jaka to była piosenka?
– „Świt
Aeis”, pani... – niepewnie odparła Ilma, rumieniąc się jeszcze
bardziej, lecz na twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nerwowo
bawiła się palcami. – Moja ulubiona pieśń peri'mska. Babcia
mnie nauczyła. Często ją śpiewała, kiedy byłam mała –
powiedziała na jednym wydechu, po czym ponownie się speszyła i
uciekła wzrokiem na podłogę. Julia zacisnęła usta. Ją babcia
również nauczyła wielu piosenek, co prawda głównie głupiutkich
dziecięcych rymowanek, jednak na to wspomnienie poczuła przyjemny
dreszcz.
– Lubisz
śpiewać?
– Och tak, pani,
bardzo. Ale tak tylko dla siebie, po cichu...
– Masz bardzo
ładny głos... – zaczęła Julia, uważnie obserwując
onieśmieloną dziewczynę. – Czy... czy zaśpiewasz mi tę
piosenkę teraz?
Zdziwiona Ilma
odruchowo otworzyła usta. Nie dowierzając, popatrzyła na boginię
ze strachem, lecz także z jakimś nowym rozbłyskiem w oczach.
– Ja... ja? Och,
najświętsza, ależ ze mnie żadna śpiewaczka! Tylko ci się
naprzykrzę, pani!
– Na pewno nie.
Bardzo proszę – Julia odparła pełnym wymuszonego spokoju głosem.
Bała się, że znowu zrobi coś nie tak i dziewczę raz jeszcze
zaleje się łzami, toteż z niepokojem obserwowała jej reakcję.
Jednak Ilma, mimo iż skromność nakazywała jej pokorę,
najwyraźniej skrycie marzyła o takiej okazji. Z jednej strony
onieśmielona prośbą i obecnością bogini, z drugiej nagle
ożywiona i pałająca wewnętrzną energią. Julia obserwowała ją
z zachwytem. Śpiewanie musiało stanowić integralną część jej
życia.
Pierwsze nuty
córka gospodarzy zanuciła sobie pod nosem, aby wejść w dobrą
tonację. Zaczęła cicho, jakby w obawie przed brzmieniem własnego
głosu, który był ciepły i bardzo dziewczęcy. Każdy kolejny wers
jednak stawał się coraz to mocniejszy i coraz to bardziej czysty.
Piosenka była spokojna, cudownie melodyjna i chociaż melancholijna,
to przepełniała ją radość z życia i nadzieja na lepsze jutro.
W malutkim pokoiku
na poddaszu nagle zapanowała magia. Dziewczęta wpatrywały się w
siebie z obopólną, lecz przecież tak bardzo różną fascynacją,
która na czas tych kilku minut zburzyła barierę formalności i
wytworzyła między nimi tajemniczą więź i porozumienie. Julia
nagle przestała być boginią, a Ilma prostą dziewką w smutnej,
szarej sukience. W tym wyjątkowym momencie obie były po prostu
zwykłymi nastolatkami, które w innych okolicznościach, światach
czy czasach, na pewno stanowiłyby parę dobrych koleżanek, o ile
nie najlepszych przyjaciółek. Julia była o tym przekonana, kiedy z
zapartym tchem słuchała kolejnych słów piosenki, patrząc jak
zaczarowana na rozśpiewaną Ilmę. To było cudowne uczucie.
I wtedy następował
refren. Ponownie pojawiało się wrażenie, że ta melodia na pewno
już kiedyś zabrzmiała w uszach młodej bogini. Lecz Julia nie głowiła się już nad tym, dając się ponieść ulotności
chwili, która tym bardziej stawała się zaczarowana. Ilma
śpiewała...
W
kręgu łgarstwa, w mgłach obłudy,
Wśród
pól zgnilizny i śmierci pełnych chmur,
Wśród
zarazy, w czczych w dniach próby
Wschodzi
ona: znad lasów, znad gór.
Aeis,
rozświetlisz mroki dusz,
Skażone
zamieciesz niczym kurz,
Aeis,
rozgonisz kłęby burz,
W
plugastwo, w fałsz podły wetkniesz nóż,
Aeis,
błogosław swe dzieci już...