10.2020 - NOWY POST

 

Archiwum 2015

Aeis żyje! ;)


Drodzy Czytelnicy. Jak zapewne zauważyliście, "Aeis" doczekała się dziesiątego rozdziału! Możecie tylko przypuszczać, jak bardzo jestem uradowana, że mimo wyjątkowo burzliwego okresu, przez jaki obecnie przechodzę (już od mniej więcej roku, sic!), udaje mi się kontynuować ten projekt. Tak, jak już nie raz się ozgrażałam: obiecałam dobrnąć z opowiadaniem do końca i tak też uczynię.

Dziękuję wszystkim odwiedzającym mojego bloga za cierpliwość i z góry przepraszam, jeśli ten nowy rozdział rozczaruje Was brakiem konkretnej akcji. ;) Musiałam przygotować tło fabularne pod kolejne, bardzo ważne wydarzenia i zapewniam, że się nie zawiedziecie. Co prawda nie wiem niestety, kiedy wyprodukuję kolejne części i, pouczona poprzednimi doświadczeniami, niczego nie zamierzam już w tej kwestii obiecywać. Ciąg dalszy nastąpi na pewno, tego tylko możecie być pewni. Sama nie mogę się go już doczekać.

Jak zwykle chętnie odpowiem na wszelkie pytania oraz postaram się nadrobić zaległości w komentarzach. :) W międzyczasie, jeżeli jesteście zainteresowani moją pracą rysownika i ilustratora książek, zachęcam do przeczytania wywiadu, który zrobiła ze mną

ROZDZIAŁ X




Płócienna sukienka nieprzyjemnie obcierała skórę przy każdym ruchu. Materiał był wyjątkowo sztywny i gdyby nie skórzany rzemyk do owinięcia w pasie, trudno byłoby go ułożyć tak, aby kreacja nie przypominała worka na ziemniaki. Suknia miała jednak dwie kluczowe zalety: była ciepła i czysta. Nie pachniała co prawda świeżością płynu do płukania, jednak woń czegoś w rodzaju krochmalu była i tak o niebo lepsza niż biedny, wymięty i przepocony t-shirt.
Julia starała się oszczędzać wszystkie posiadane przez siebie przedmioty natury higienicznej tak bardzo, jak było to możliwe. Dezodorantu używała maksymalnie raz dziennie, opakowania chusteczek nawet jeszcze nie ruszyła, a makijaż postanowiła robić sobie jedynie przed publicznymi wystąpieniami – nie rezygnując jedynie z codziennego pudrowania twarzy, ponieważ, przyznała to z zażenowaniem, bez przynajmniej najcieńszej warstwy zakrywającej skórne niedogodności czuła się jak maszkara. Nie łudziła się, że wszystkiego wystarczy jej na dwa miesiące, jednak miała nadzieję, że po drodze ktoś wspomoże ją w kobiecych drobiazgach. Sukienka i koszula nocna były dobrym początkiem, chociaż niewątpliwie zawodem okazała się pierwsza napotkana w Ardmorze nastolatka, która raczej stroniła od kosmetyków – a na pewno od takich, do których współczesny świat przyzwyczaił Julię. O odżywce do włosów mogła tylko pomarzyć.
Niemniej jednak radziła sobie całkiem nieźle. Na noc przepierała delikatnie bieliznę, opłukiwała dokładnie wszystkie fragmenty swojego ciała, a przy każdej sposobności płukała usta bądź żuła lukrecję, w którą zaopatrywał ją Daniel. Zawsze po takich czynnościach czuła dziwną satysfakcję i wracające wspomnienia z pierwszych samodzielnych wyjazdów na kolonie jako dziecko. Zresztą w tyle głowy cały czas Julii towarzyszyło wrażenie przebywania na jakimś zorganizowanym wyjeździe wypoczynkowym, co uświadomiła sobie, kiedy po raz kolejny zasiadła na niewygodnym siodle i wraz z resztą wycieczki, którą stanowiła kapłańska świta, powolnym tempem opuściła gospodę rodziny Lor'yn.


Oczywiście parę godzin wcześniej miały miejsce serdeczne pożegnania przy sutym i tłustym śniadaniu, które niewątpliwie miało zapewnić podróżnym niezbędną do wędrówki siłę. Julia chłonęła jednak tę energię skądinąd, i chłonęła ją łapczywie, jakby w obawie, że drugie takie źródełko wesołości może się już na jej drodze nie pojawić. Jedząc najzwyklejszą pod słońcem jajecznicę i zagryzając ją chlebem, tonęła we wszechobecnym cieple i wesołości, i chociaż kilku kapłanów wyglądało raczej nietęgo po przebytej poprzedniej nocy libacji, humory dopisywały wszystkim. Nastolatka wypatrywała co jakiś czas krzątającej się wokół Ilmy, tym razem jednak z powodzeniem łapiąc jej spojrzenia i odwzajemniony, choć nieśmiały uśmiech. Nie była rada opuszczać nowo poznanej koleżanki, lecz sam fakt nawiązania czegoś w rodzaju przyjaźni napawał ją radosną satysfakcją.
Nawet Daniel był od rana jakiś taki weselszy niż zazwyczaj, nawet obdarowując nastolatkę pogodnym „dzień dobry” na przywitanie, kiedy opuściwszy poddasze spotkała go na korytarzu. Momentalnie wywołało to na jej twarzy uśmiech, co zauważyła dopiero po kilku krokach, aby następnie bez żadnego sensownego powodu skarcić się w myślach.
To wszystko w połączeniu z porannym epizodem z Ilmą sprawiło, iż wspomnienie o niedawno przebytego koszmaru zacierało się niczym dawne urojenie. I Julia byłaby już gotowa ze świeżym umysłem stawić czoło nadchodzącym dniom, gdyby nie człowiek, którego sama obecność przyprawiała ją o drżenie. Sergiusz.
Spojrzenie ciemnych oczu mężczyzny śledziło ją od momentu, kiedy zawitała do głównego pomieszczenia na śniadanie. No cóż, tak naprawdę jej ruchy uważnie obserwowała wtedy każda inna znajdująca się tam osoba, jednak dziewczyna była przekonana, iż wzrok Sergiusza przeszywał ją niczym sztylet jeszcze długo po tym, jak wszyscy zajęli się swoimi talerzami. Nie chciała się jednak upewniać i podczas posiłku usilnie uciekała oczami wszędzie, byleby dalej od niego. Mimo to czuła na sobie spojrzenie, które było najlepszym dowodem na to, że mężczyzna dostrzegł ją, jak wyglądała przez tę cholerną szybę nad ranem, a teraz na pewno testował jej reakcję, czekając na kolejne potknięcia. Jaką informację przekazywał temu jeźdźcowi? I dlaczego robił to w takiej tajemnicy?


– Będziecie przechodzić przez Dardony? Naprawdę? – Kiedy część duchownych obładowywała manatkami gotowe do dalszej podróży muły, a pozostali to wymieniali pożegnalne słowa z rodziną gospodarzy, to dojadali resztki ze śniadania, wyraźnie nie mając ochoty ruszać się z miejsca, wśród tego całego zgiełku uszy Julii dobiegło nieśmiałe pytanie pani Lor'yn. Nastolatka siedziała jeszcze przy stole w towarzystwie ciemnoskórego arcykapłana Toiela, czekając wygodnie na sygnał do wyjścia. Gospodyni wraz z Ilmą rozmawiały w progu z Filipem, arcykapłanem Elmudem oraz jeszcze jednym duchownym, którego imienia dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć.
– Och, to koniecznie je odwiedź! – westchnęła kobieta, niemal szlochając. – Tylko proszę, pamiętaj!
– Oj, mamuś, jakże mógłbym tego nie zrobić! – odparł syn gospodyni z udawanym roztargnieniem, bowiem w jego głosie wyraźnie zabrzmiała nietypowa dlań melancholia. Julia zaczęła uważnie nasłuchiwać. – Z dwa lata u nich nie byłem... A poza mną przecież nikt na te groby nie pojedzie. Wam za daleko, a stryjek... kto go tam wie, jego chyba zupełnie z Ardmoru wygnało. – Młody kapłan spojrzał z uczuciem na zatroskane twarze matki i siostry. – Nie martwcie się, złożę im najpiękniejsze kwiaty, jakie Aeis raczy mi zesłać po drodze.
Na te słowa młoda bogini drgnęła zmieszana, ale i Filip już pod koniec zdania na moment zastygł jak zaklęty, najpewniej uświadamiając sobie, że w końcu nikt inny jak właśnie Aeis towarzyszy mu w tej podróży i kwiatów raczej zbierać nie będzie. Młodzieniec mimochodem zerknął na Julię, jednak ta błyskawicznie skupiła wzrok na skrzyniach w kącie, podczas gdy Elmud z trudem ukrył rozbawienie. Tego chwilowego zażenowania nie dostrzegły jednak ich rozmówczynie, toteż po chwili Ilma objęła brata mocno za szyję i z czułością szepnęła mu kilka słów prosto do ucha.
– Dusze twej matki oraz córki będą rade otrzymać błogosławieństwo od samej bogini – rzekł stary arcykapłan do wzruszonej gospodyni, a Julia w mig dostała obraz sytuacji jasny na tyle, na ile dało się z tej sceny wywnioskować. Kiedy kilka minut później Daniel wkroczył do pomieszczenia, przywołała go bezgłośnie, lekceważąc wyraźny protest na jego twarzy.
– Nie możemy porozmawiać później? – spytał już lekko poirytowany, widząc, jak nastolatka przybliża się do niego z miną konspiratorki.
– Czy Ilma może jechać z nami?
W pierwszym momencie zdawało się, że chłopak nie zrozumiał, lecz Julia prędko załapała, że swoim pytaniem autentycznie go zamurowała.
– Chcesz, aby do boskiej eskorty dołączyła wiejska nastolatka? – spytał z intonacją wyraźnie podkreślającą absurd wypowiedzi. Dziewczyna była jednak śmiertelnie poważna.
– No... tak – odparła z przekonaniem. – Przecież mogę ją o to zapytać i poprosić, prawda? Chcę się upewnić, czy coś stoi na przeszkodzie...
Daniel zamknął oczy i westchnął. No tak, to byłoby zbyt łatwe, pomyślała.
Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z potencjalnych następstw takiej decyzji? Zresztą, jako bogini ty nie pytasz o takie rzeczy ani nikogo nie prosisz, ty postanawiasz, jeśli już. Nie zapominaj.
– No wiem, wiem, to mam właśnie na myśli. Ilma ma siostrę i babcię pochowane gdzieś na naszej trasie, wiesz o tym? – Daniel milczał. – Widziałam, jak to przeżywała, kiedy rozmawiała o nich z Filipem.
I co w związku z tym? – Chłopak uniósł brwi. Julia uparcie drążyła dalej:
Na pewno byłaby szczęśliwa, mogąc je odwiedzić. W dodatku towarzysząc samej bogini. Rozumiesz, jakie to dla niej wyróżnienie? Ona tu siedzi pewnie całe swoje życie, skazana na zajmowanie się gospodarstwem i tak dalej, a tak to by miała okazję wyrwać się choć na trochę, zobaczyć kawałek świata...
Julia odniosła wrażenie, że z jej ust wydobywają się jakieś cudze słowa, które zazwyczaj zdarzało się jej słyszeć jedynie w swoim kierunku. Nie wiedziała nawet, kiedy tak właściwie zadecydowała o zabraniu Ilmy. Była pod wrażeniem swojej nagłej spontaniczności i pewności siebie. Czy doświadczała jakichś kolejnych efektów niezwykłej tabletki sprzed dwóch dni, czy świadomie obserwowała swoją wewnętrzną przemianę, czy też faktycznie budziła się w niej bogini Aeis – dziewczyna nie chciała teraz w to wnikać. Po prostu czuła, jakby tego dnia wstała z łóżka jako nowa, lepsza osoba.
– Daniel – kontynuowała stanowczym głosem – życzę sobie, aby Ilma do nas dołączyła.


Bure niebo okrywało majaczące w oddali górskie łańcuchy, a śnieżne, pozbawione cienia płaszczyzny świeciły bielą nietkniętą przez żadną ludzką stopę. W twarze oraz uszy wędrowców szczypały lodowate drobinki zamarzniętej mżawki, która wypełniała całe powietrze. Było wilgotno i piekielnie ślisko, przez co boska pielgrzymka posuwała się znacznie wolniej niż poprzedniego dnia, a mule kołysanie teraz bezwzględnie kojarzyło się Julii z nudnym rejsem po jeziorze.
Humor jej jednak wciąż dopisywał, czemu dała wyraz, wesoło nucąc pod nosem „Świt Aeis”, którego melodia nie odstępowała jej na krok od samego poranka. Dałaby głowę, że albo już ją kiedyś słyszała w innej aranżacji, albo po prostu ardmorska pieśń jest w przedziwny sposób łudząco doń podobna. Wymrukiwała zatem cichutko swoją własną wersję, bez słów i głównie z refrenem, gibiąc się w rytm mulich kroków i starając się nie myśleć o coraz bardziej doskwierających obtarciach od siodła.
Chociaż Ilma o mało nie zemdlała na prośbę wystosowaną do niej przez boginię, to gospodyni, oczywiście zaraz po tym, jak otrząsnęła się z szoku i przetrawiła usłyszaną nowinę, nie posiadała się z radości. Znów mało brakowało, aby uściskała nastolatkę w podzięce za przygarnięcie „jej drugiego dziecka pod swoją boską opiekę”. „Taka chluba! Takie wyróżnienie! Moja córa!” – zdawała się powtarzać niczym nakręcona katarynka do samego momentu pożegnania. Sama zainteresowana natomiast wyglądała bardziej na przerażoną aniżeli uradowaną, jednak Julia była przekonana, że jak tylko ponownie zdarzy im się pobyć sam na sam i choć chwilę porozmawiać, Ilma raz dwa się ożywi i prędko ją polubi – nie jako boginię, a jako zwykłą koleżankę, z którą ta cała podróż i dwa miesiące pielgrzymowania staną się niewyobrażalnie przyjemniejsze i weselsze. Tak sobie to młoda bogini właśnie zaplanowała.
Panna Lor'yn miała zjawić się w Bredonie Mniejszym w ciągu kilku dni. Jako że z oczywistych względów nie mogła opuścić domu od razu i należało zorganizować dla niej specjalny transport wraz z opieką, korowód duchownych musiał najpierw dotrzeć do świątyni, aby tam poinformować o planach bogini. Julia nie przypuszczała, że jej decyzja wprowadzi tyle zamieszania, toteż w tym jednym momencie omawiania szczegółów poczuła się trochę głupio i za wszelką cenę unikała karcących spojrzeń Daniela.


– Co tam nucisz? – Niemal wywołany myślami chłopak zaczepił ją niespodziewanie, przerywając trwające od samego wyjazdu milczenie. Dotychczas towarzyszący Julii kapłan Alwin przeszedł do innej grupy braci i nastolatka znowu została sama z Danielem, czego tym razem nawet nie zauważyła. Spojrzała podejrzliwie na swojego rozmówcę.
– A co, nie poznajesz? – spytała z wyraźnie udawaną wyższością, co w jej odczuciu było zabawne, jednak chłopak jak zwykle miał inne zdanie.
– Skąd znasz tę pieśń? – kontynuował, nie kryjąc ciekawości. Dziewczyna z entuzjazmem opowiedziała o porannym incydencie z Ilmą, co oczywiście nie wywołało na młodym arcykapłanie żadnego wrażenia, więc dodała tajemniczo:
– Czy ty też nie masz wrażenia, że w naszym świecie istnieje piosenka o prawie tej samej melodii?
– Nie wiem. Może – uciął prędko, pozostawiając Julię w konsternacji. Znowu dziwnie się zachowywał, a chodziło przecież o jedną głupią piosenkę. – Wiesz w ogóle, do czego nawiązuje „Świt Aeis”?
Nastolatka zamyśliła się. Czy to było pytanie podchwytliwe?
– No... Tam było coś o rozgromieniu kłamstw, burzowych chmur i tak dalej... Och – zrobiła wielkie oczy – chodzi o zstąpienie inkarnacji Aeis tysiąc pięćset lat temu, prawda?
– Prawda – odpowiedział beznamiętnie Daniel. – Teraz pora, abyś poznała znaczenie kilku innych pieśni. Póki jesteśmy sami, jest okazja do uzupełnienia kolejnych luk w twojej wiedzy.
Julia milczała. No tak, spodziewała się, że nastąpi ciąg dalszy jej per'imskiej edukacji, ale miała przynajmniej nadzieję na jeden dzień oddechu. W dodatku poirytowało ją to całe „póki jesteśmy sami” w ustach Daniela, wypowiedziane sucho oraz w tak mało przyjemnym kontekście. Biorąc pod uwagę, jak rzadko bywała sam na sam z chłopakiem, ostatnie, o czym chciała rozmawiać, to Ardmor, Per'im, Aeis i wszystko wokół. Minęły trzy dni od jej niefortunnej podróży i już tęskniła za błahostkami codziennego życia. Już nawet pogoda wydawała się ciekawszym tematem. Ale nie, Daniel w ciągu zaledwie kilku sekund musiał popsuć jej znakomity humor swoją nieprzemijającą powagą i poczuciem obowiązku.
– Bredońska świątynia ma trochę inny charakter od naszej, itieńskiej. Sama zresztą zobaczysz. Dlatego na pewno usłyszysz sporo pieśni, przemów, a i nie zdziwiłbym się, jakby odegrali na scenie fragmenty zniebozstąpienia Aeis...
– Naprawdę? W sensie sztuka teatralna? – Julii zaświeciły się oczy. Kochała teatr.
– Może niepotrzebnie robię ci nadzieję, ale jest to możliwe. W każdym razie...
Przez kolejne godziny marszu, sporadycznie przerywane postojami, chłopak pokrótce opowiadał o poszczególnych pieśniach, tłumaczyć ich znaczenie oraz nawiązania do wydarzeń historycznych oraz mitologicznych. „Plagi kłamstw”, „Smoliste kręgi”, „Hipokryci” oraz kilka innych, podobnie tendencyjnie zatytułowanych utworów – wszystkie traktowały mniej więcej o tym, jacy ludzie są, byli, bądź będą nieszczęśliwi i zgubieni bez obecności Aeis w ich życiu. Tyle przynajmniej zapamiętała Juia. Niestety, mimo cichej nadziei, Daniel nie zdecydował się zaśpiewać dla przykładu żadnej z pieśni.
Jednakowoż same historie, wokół których toczyła się tematyka utworów, okazały się całkiem ciekawe.
Oto Aeis zamieniła się niegdyś w kruka. Kiedy w zapomnieniu podziwiała ludzkie osady, przeszyła ją nagle myśliwska strzała należąca do ubogiego mężczyzny oraz jego syna. Zapragnęli oni tego dnia upolować świętego ptaka jako symbol szczęścia i nadziei dla swojej rodziny. Gdy chłopiec ujrzał ku swemu zaskoczeniu jeszcze żywe, acz ledwie zipiące bezbronne stworzenie, serce mu zmiękło i poprosił ojca o zlitowanie się nad ptakiem. Wiedziony miłością mężczyzna zgodził się, zupełnie nieświadomy, iż w tym małym ciałku tkwi najpotężniejsza z mocy. Zaintrygowana Aeis nie uciekła i pozwoliła się sobą opiekować. Wkrótce kruk wyzdrowiał i odleciał, lecz w ramach podzięki bogini pobłogosławiła całą rodzinę i faktycznie przyniosła szczęście na przyszłe lata. W ostatnią noc przed odlotem przemówiła do chłopca, który ocalił jej życie, zdradzając mu sekret rozpoznawania nieprawdy i fałszywych ludzi. Podobno trzydzieści lat później ten sam chłopiec zasiadł na tronie jako Kalidar Wielki, słynący ze sprawiedliwych, miłosiernych oraz długich rządów.
W innej opowieści chmary czarnego ptactwa zesłane przez boginię wydziobywały wszelkie zapasy żywności obłudnego urzędnika, który zdradził własną rodzinę, aż ten umarł z głodu w cierpieniach, do samego końca trzymając się swej nikczemnej natury; w jeszcze innej pewna piękna, lecz chciwa dziewczyna, zmamiona fałszywymi obietnicami bogactwa i sławy, złamała serce narzeczonemu i oddała się w ramiona Ageona, czyli ramiona samej śmierci, co zarówno rozwścieczyło, jak i zraniło Aeis do granic możliwości.
Mimo skrajnie różnych oraz niezbyt skomplikowanych treści każda historia była w stanie zainteresować i zachęcić do słuchania. Julia prędko zauważyła, że to przede wszystkim zasługa opowiadającego. Jego Aeis była ukazana jak żywa, prawdziwa istota pełna skrajnych emocji, własnych problemów i rozterek, a nie jak ponura, bezduszna bogini. Zupełnie, jakby sam ją znał, pomyślała dziewczyna. Nie potrafiła wyjść z podziwu nad jego umiejętnością mówienia z pamięci i bez żadnego przygotowania. Chwilami pragnęła po prostu zanurzyć się w jego głosie i płynąć z nim bezmyślnie, aż ten cały zewnętrzny koszmar dobiegnie końca.
– Mógłbyś opowiadać bajki... – rzekła z rozmarzeniem, kiedy skończył i powoli wracała na ziemię po usłyszanych opowieściach. – Jesteś w tym świetny. – Ku jej zaskoczeniu Daniel wyraźnie się speszył, co było tak wielkim szokiem, że poczuła wręcz zażenowanie swoim komplementem.
– Dzięki. Wiesz, lata praktyki... – odparł niepewnie, chyba samemu nie do końca wiedząc, co ma na myśli. – Opowiadanie o Aeis to dla mnie jak mówienie o swojej największej pasji. Mógłbym nigdy nie przestawać.
– Czyli można powiedzieć, że Aeis jest twoją pasją? – zaśmiała się.
– Absolutnie.
– Ale wiesz, że to trochę dziwnie brzmi?
– I co z tego? Ja tam cieszę się, że moje życie ma cel oraz sens.
Julia prędko zauważyła, że to był bodaj pierwszy raz, kiedy Daniel powiedział coś szczerze o sobie. Spojrzała na chłopaka ukradkiem i dostrzegła zmianę w całym wyrazie jego twarzy. Mimo mrozu policzki były pokryte rumieńcami, a oczy patrzące w nieokreśloną dal błyszczały. Gdzieś za tą twardą kamienną maską zimnego cynika kryły się emocje prawdziwego człowieka. Przedziwne emocje.
– Daniel, ale czy ty... czy ty naprawdę wierzysz w tę Aeis?
Młodzieniec momentalnie spoważniał.
– Co to w ogóle za pytanie?
– No tak, źle to zabrzmiało. – Przez chwilę się zamyśliła, po czym ostrożnie kontynuowała: – Ale widzisz... W końcu wcześniej żyłeś w innym świecie i nawet nie wiedziałeś o jej istnieniu. Prawda?
Daniel przyglądał się jej uważnie, lecz nie odpowiadał. Blask w jego oczach znikł.
– No i coś musiało się wydarzyć, że zacząłeś w nią wierzyć – ciągnęła, próbując wybrnąć z niezgrabnej sytuacji. – Trudno przecież tak bez większych powodów nagle zmienić swoją wiarę, co nie? W dodatku na tyle mocno, aby zostać kapłanem. I arcykapłanem. Nie żebym podważała jej istnienie, broń Boże... – dodała już zupełnie bezmyślnie, podenerwowana swoją nieumiejętnością ugryzienia się zawczasu w język.
– Rozumiem twoje rozterki – odparł Daniel po kilku momentach namysłu tonem tak spokojnym, że Julia odetchnęła z ulgą. – Dla ciebie pewnie samo istnienie równoległego świata do teraz wydaje się abstrakcyjne. Nie powinnaś jednak patrzeć na wszystko ze swojej perspektywy. Ja mam bardzo konkretne powody, dla których wierzę w wielką boginię Aeis. Nie tyle nawet wierzę – jestem absolutnie przekonany o jej istnieniu.
Te ostatnie słowa wypowiedział tak stanowczo, że nie sposób byłoby podważyć ich prawdziwości. Daniel znowu przybrał ten swój śmiertelnie poważny wyraz twarzy, lecz Julia zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
– A jakie to są powody? Co się stało?
– Ta wiedza jest ci zupełnie niepotrzebna do wykonywania swojego zadania.
– No ale... Ojej, ciągle zbywasz moje pytania takimi argumentami. Dlaczego nie możemy normalnie porozmawiać na tematy inne niż to moje udawanie Aeis?
– A czemu akurat ja muszę być tym tematem? – spytał poirytowany.
Julia, nie wiedząc zupełnie, jak odpowiedzieć, przez kilka sekund wpatrywała się w młodzieńca z na wpół otwartymi ustami. Właściwie nie widziała niczego niestosownego w swoich pytaniach. To chyba normalne, że w zaistniałej sytuacji chciałaby lepiej poznać swojego jedynego normalnego kompana. Opcje były zatem dwie: albo faktycznie nie miała wyczucia w rozmowie, albo Daniel ukrywał coś bardzo istotnego, czego nie chciał zdradzić.
– Nie wiem – odparła w końcu. – Jesteś po prostu tak bardzo tajemniczy, że mam ciągle wrażenie, jakbym nic o tobie nie wiedziała. I tyle.
Chłopak westchnął.
– Może powiem ci więcej, kiedy ten cały teatrzyk dobiegnie końca. Na razie skupmy się na teraźniejszości.
Dziewczyna kiwnęła pokornie głową i resztę trasy do kolejnego postoju spędzili w ciszy.


Zmierzchało, kiedy zatrzymali się po raz ostatni. Śnieżne pola wokół malowały krajobraz na granatowo, a temperatura znowu spadała poniżej zera. Wszyscy byli wyraźnie zmęczeni dwudniowym marszem, co najbardziej dało się zauważyć po starszych członkach kapłańskiej świty. Poza Elmudem. Stary arcykapłan okazał się bardziej rześki niż niejeden młodzian, to przodując eskorcie tuż obok Sergiusza, to przemieszczając się do tyłu i zabawiając rozmowami poszczególne grupki podróżnych. Julia obserwowała go z nieukrywanym podziwem, gdyż sama ledwo już patrzyła na oczy znużona monotonnym kołysaniem, w dodatku nie wykonawszy samodzielnie nawet jednego kroku na przebytej drodze.
Zatrzymali się obok niewielkiego lasku, przy dużym znaku wykonanym z czterech drewnianych pali – trzech ułożonych w stożek i jednym krótszym prostopadle do nich skrzyżowanym na szczycie. Od momentu, kiedy wkroczyli na główny szlak prowadzący do Bredonu Mniejszego, konstrukcje te pojawiały się stosunkowo często, zapewne co odliczoną odległość.
Po rozprostowaniu bolących kości i zjedzeniu niewielkiej kromki chleba ze smalcem, Julia zorientowała się, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Mogła to łatwo zauważyć, gdyż od samego rana albo ktoś nieustannie ją obserwował, albo niezręcznie zagadywał, albo milcząco czuwał z pewnej odległości, o nieustępującym na krok Danielu nawet nie wspominając. Tym razem jednak zmęczenie wzięło nad kapłanami górę i wszyscy zajmowali się swoimi sprawami, kręcąc w pobliżu i pozostawiając majestatyczną boginię samą sobie w towarzystwie już mniej majestatycznego muła.
Korzystając z chwili oddechu Julia zagłębiła się w przydrożny las, aby choć trochę podelektować się samotnością. Leśny krajobraz był biało-czarny. W większości bezlistne drzewa i krzaki mieszały się gdzieniegdzie z iglastą, delikatnie zieloną roślinnością, lecz wszystkie pokryte były grubymi warstwami śniegu. Wydawało się, że leżał tam tak od wieków, jakby nigdy nie tknięty promieniami słońca, aż nastolatka zaczęła się zastanawiać, czy w tych rejonach kiedykolwiek następują roztopy. Gwizdy mroźnego powietrza przerywały ciszę wraz z trzaskiem łamanych pod stopami Julii gałązek.
Był to naprawdę mały las, bowiem ledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na wzniesieniu, znajdował się prześwit ciemnoszarego nieba. Dotarłszy tam, nastolatka cofnęła się w zdumieniu; pod jej stopami rozpościerała się na dobrych dziesięć pięter prawie pionowa lita skała, gdzieniegdzie tylko przyprószona śniegiem. Julia stała nad przepaścią. Odruchowo i kurczowo złapała się pobliskiego drzewa, odganiając zawroty głowy i mierząc wzrokiem krajobraz lasów oraz skał przeplatanych śnieżnymi płaszczyznami w oddali. Miejsca zupełnie nieskażone cywilizacją, aż po sam horyzont, gdzie ciemniejące niebo łagodnym gradientem przechodziło w niemal zupełną czerń. Wiatr się wzmagał, wróżąc zapewne rychłą zmianę pogody i rozwiewając pojedyncze kosmyki włosów Julii, które wysunęły się z luźnego kucyka.
Od dwóch dni kierowali się w dół. Nieustannie schodzili, pozostawiając za sobą całe pasma górskich wzniesień, toteż była przekonana, iż już dawno zeszli na równiny. Najwyraźniej płaski krajobraz nie oznaczał zejścia na poziom morza, a zatem góry mogły ciągnąć się jeszcze kilometrami. Jak wysoko się znajdowali? Wolała na razie nie myśleć o tym, jak bardzo długa i wyczerpująca okaże się droga powrotna. Oby tylko zdążyli przed zamknięciem portalu.
Wtem, przy granicy z horyzontem, wzniosły się ku niebu potężne czarne kłęby, które po chwili zaczęły rozpadać się na drobinki pochłaniane przez ciemne niebo, jedna za drugą. Ptaki. Wielkie chmary skrzydlatych stworzeń jak na jeden sygnał zerwały się w powietrze, niczym w panicznej ucieczce.
Julia zesztywniała, kiedy moment później z odległych pustkowi dobiegł ją przytłumiony echem ryk. Zniekształcony, przeraźliwy, najbardziej przypominający odgłos gwałtownego hamowania tramwaju, lecz na tyle odległy, że nie sposób było go skonkretyzować. Zwierzę? Mechanizm? Nie wiedziała. Mogła jedynie przysiąc, że dźwięku tego nie wydobyły żadne ludzkie płuca. Z szeroko otwartymi oczami przeskakiwała wzrokiem od drzewa do drzewa, wypatrując źródła hałasu, lecz o tej porze ledwie mogła rozróżnić lasy od skał.
– Droga pani, czy wszystko w porządku?
Aż podskoczyła, słysząc głęboki tembr tego napawającego ją trwogą głosu. Momentalnie odwróciła głowę, jeszcze mocniej obejmując ręką chropowaty pień drzewa. Robiąc to automatycznie, zupełnie bezmyślnie obnażyła przed Sergiuszem swoje zaskoczenie i strach pozostały jeszcze po doświadczeniu dudniącego ryku. Czy mężczyzna również go usłyszał? Co on w ogóle tutaj robił i jak długo ją obserwował?
Julia spróbowała prędko uspokoić się i przybrać władczą postawę bogini, skutkiem czego wykrzywiła twarz w jeszcze bardziej żenującym grymasie.
– Czy wszystko dobrze? – Sergiusz powtórzył spokojnym tonem. Choć brzmiał i wyglądał na faktycznie zatroskanego, ciemne oczy uważnie analizowały każdy ruch dziewczyny. Był najwyraźniej zaintrygowany. Ubrany w ciężki, podbity futrem czarny płaszcz oraz obwieszony sakwami i wszelkiego rodzaju ekwipunkiem sprawiał wrażenie wyższego i jeszcze bardziej dominującego niż zazwyczaj. Dziewczyna nie pojmowała, jakim cudem nie usłyszała jego kroków.
– Absolutnie. Dlaczego za mną poszedłeś? – zabrzmiała bardziej cierpko i piskliwie niż zamierzała. Naprawdę nie potrafiła zachować przy nim spokoju.
– Zmartwiłem się, pani, kiedy samotnie od nas odłączyłaś i poczułem się w obowiązku sprawdzić, czy nic ci się nie dzieje.
Ten wymuszony ugrzeczniony ton działał jej na nerwy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż Sergiusz nie umie wypowiedzieć zdania bez tonu kipiącego od ironii.
– Potrafię sama o siebie zadbać.
– Och, czyżby? – Brwi młodego kapłana podniosły się w udawanym zdziwieniu, a ciemne oczy zaiskrzyły przez ułamek sekundy, przypominając nastolatce o nie tak dawnym otarciu się o śmierć pod gruzami posągu Aeis. I w tej właśnie chwili zrozumiała: on wie. I nawet nie tyle olśniła ją konkluzja, że Sergiusz przejrzał boską maskaradę – on już doskonale widział, że dziewczyna jest świadoma jego odkrycia. Wiedział, że ona wie, iż on wie. Jak w kiepskiej tragikomedii, pomyślała ze zgrozą.
Uśmiechnął się w bezsłownym porozumieniu, a Julię przeszły ciarki. To był dziwny uśmiech: z jednej strony przebiegły i pełen samozadowolenia, z drugiej jednak przyjazny i spoufalający, jakby młody kapłan chciał właśnie wkroczyć na zupełnie inne tory relacji i zagrać w otwarte karty. Serce zabiło jej mocniej.
Strach wygrał jednak z ciekawością.
Nie czekając na kolejny ruch mężczyzny oraz samej nie mając zamiaru odpowiadać, w częściowej panice i na sztywnych nogach skierowała się z powrotem do wyjścia z lasu. U stóp pagórka zrazu dostrzegła Daniela, który najwyraźniej postanowił jej szukać, zapewne z zaniepokojeniem dodatkowo wzmożonym nieobecnością Sergiusza. Julia spojrzała nań porozumiewawczo, po czym również minęła bez słowa, przyspieszając kroku, im bliżej była swojego wiernego muła.
– Och, pani, czy naprzykrzyłem się tobie w jakiś sposób, skoro traktujesz mnie tak ozięble? – Donośne i wyraźnie zaakcentowane pytanie padło niespodziewanie tuż zza jej pleców, kiedy nerwowo sięgała po bukłak z miodem.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy ze zdumienia, kiedy odwróciwszy się, ujrzała przed sobą pogrążonego w głębokim ukłonie Sergiusza i poczuła na sobie wzrok wszystkich pobliskich kapłanów, którzy, chcąc nie chcąc, usłyszeli pytanie. Nie miała już pojęcia, czy mężczyzna coś właśnie knuje, czy próbuje ją zawstydzić przed własną świtą, czy może faktycznie istniał ten jeden procent szansy, iż cała intryga jest tylko i wyłącznie wymysłem samej Julii.
Nie zamierzała dać mu satysfakcji, jednak atmosfera oczekiwania w połączeniu z narastającym stresem nie pozwalały szybko myśleć.
– Nie, po prostu jestem zmęczona. Nie bierz tego do siebie. – Nie zabrzmiało to źle, jednak ton był stanowczo zbyt miękki. Nie jej rolą było przecież usprawiedliwianie się przed własnymi kapłanami. Dodała zatem odważniej: – I nie zadawaj dziwnych pytań swojej bogini, jeśli rzeczywiście nie chcesz się jej naprzykrzać.
Ależ była zadowolona ze swojej riposty! Z trudnością opanowała wyraz zadowolenia. Oczywiście nikt nie odważył się skomentować choćby słowem zaistniałej konwersacji, a Sergiusz z kamienną miną przeprosił i na tym skończyła się cała scena. Jakby tego było mało, Daniela wygnało na przód eskapady i ostatni odcinek podróży Julia spędziła w towarzystwie arcykapłana Toiela. Ciemnoskóry, wysoki mężczyzna wydawał się bardzo miły i nawet próbował zagadnąć ją raz czy drugi, jednak nastolatka miała głowę była zbyt pełną chaotycznych myśli, aby mogła podtrzymać rozmowę, mimo szczerej na to ochoty.


Nerwowo zaczęła się zastanawiać, czy istnieje choćby cień szansy na pozbycie się Sergiusza. W teorii mogłaby skorzystać z przywilejów bogini i rozkazać mu powrót do świątyni Itienu. Jednak wtedy wszyscy chcieliby poznać powód takiej decyzji, nie wspominając o samym zainteresowanym, który niewątpliwie wplątałby Julię w jeszcze większe kłopoty swoimi wypowiedziami, a może i wręcz zdemaskował na oczach całej świty. A wtedy...
Wolała nawet nie myśleć o konsekwencjach wykrycia jej oszustwa. Mogłaby się zapewne pożegnać z perspektywą powrotu do domu, o ile w ogóle nie z życiem. Nie wierzyła co prawda, że ci wszyscy mili kapłani mogliby tak po prostu wysłać ją za karę na tamten świat, ale z drugiej strony Daniel nie straszyłby tym bez powodu – zwłaszcza że z reguły szczędził dziewczynie jakichkolwiek informacji, które z jego punktu widzenia były zbędne. Gdzieś w tyle głowy widniała jednak obawa, że z każdym kolejnym krokiem w głąb Ardmoru zagrożenie oraz potencjalne następstwa wykrycia tylko się powiększają i być może właśnie teraz mija ostatni moment na w miarę pomyślne wybrnięcie z kłopotów.
Jak ma perfekcyjnie odgrywać rolę bogini, kiedy tak bardzo się boi?
Uświadomiła sobie wtem, że tak naprawdę jest zupełnie sama ze swoim problemem, stawiając własne życie na szali podejmowanych decyzji. Tu nie istnieje poczucie bezpieczeństwa; nie ma zaplecza, nie ma rodziców, planów awaryjnych, jakiegoś sądu dla nieletnich, nie ma żadnego cholernego systemu, który by jej pomógł, gdyby przyszło najgorsze. Błądziła po omacku po świecie, którego reguł kompletnie nie znała. Popełni choć jeden błąd i koniec. Gdyby nie Daniel, już dawno spełniłby się najgorszy scenariusz. Lecz także gdyby nie Daniel, jej stopa nigdy nie dotknęłaby śniegów Ardmoru.
On sobie poradzi, pomyślała. Nawet bez niej. Szczególnie bez niej.
Och, nie obejdzie się bez kolejnych dawek tych przeklętych tabletek, które potrafiły stłumić strach i wątpliwości. Oby chłopak miał jeszcze trochę pigułek w zanadrzu.
Nagle przed oczami Julii przemknął Sergiusz, który najwyraźniej udał się do tylnej grupy podróżnych. Zrobiło się już zupełnie ciemno i tylko niemrawe światła nielicznych kapłańskich pochodni lekko rozświetlały drogę, toteż dziewczyna nie była pewna, kogo faktycznie zobaczyła. Zrozumiała jednak, że młody kapłan nie musiał już nawet być w pobliżu, aby wprowadzić ją w konsternację. Czuła, że jest niebezpieczny, a najbardziej przerażał ją brak świadomości jego dalszych planów. Dlaczego tak właściwie jej jeszcze nie zabił? Ostatecznie popisała się wręcz widowiskową głupotą, stojąc w zupełnej nieświadomości nad przepaścią, ni trochę nie bacząc na mężczyznę, który zdołał bezszelestnie zbliżyć się do niej na minimalną odległość. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie. Być może nawet nie zdążyłaby krzyknąć, a być może jej wrzask stłumiłyby perfekcyjnie odegrane, pełne przerażenia wołania samego Sergiusza, który niespodziewanie odkryłby martwe ciało bogini u stóp urwiska. Problem z głowy. Dla niego, dla Daniela... i dla niej samej.
Zacisnęła pięści.
Przede wszystkim jednak już poprzedniego dnia Sergiusz pozwoliłby posągowi Aeis zmiażdżyć jej marną naśladowczynię.
Choć wyjątkowo nierealne wydawało się poważne analizowanie scenariuszy własnej śmierci, to mimo wciąż beznadziejnej sytuacji, w jakiej znajdowała się nastolatka, jeden wniosek okazał się otuchą dla jej nadwyrężonej psychiki: Sergiusz ewidentnie nie chciał jej zabić.


Powieki Julii mimowolnie opadały i kilka razy łapała się na krótkich utratach świadomości. Brakowi energii towarzyszyło narastające zimno, coraz intensywniej dające się we znaki. Niczego innego nie pragnęła teraz tak bardzo, jak ciepłego i miękkiego łóżka, na którym mogłaby się porządnie wyspać.
Po jakichś dwóch godzinach od ostatniego postoju kilka ożywionych głosów wyrwało dziewczynę z otępienia. Przed sobą widziała tylko sylwetki członków konwoju i kilka migoczących płomieni pochodni, lecz za nimi rozpościerała się zupełna ciemność. Popatrzyła pytająco na arcykapłana Toiela, który z uśmiechem kiwnął głową:
– Pani, jesteśmy na miejscu.
Julia skupiła wzrok na czarnej przestrzeni przed sobą. Po kilkunastu krokach dostrzegła na horyzoncie delikatną, jasną łunę, która z każdym kolejnym metrem zdawała się powiększać i wyrastać zza widnokręgu. Setki malutkich światełek zabłysły nagle w oddali, kiedy droga zakręciła i zaczęła drastycznie prowadzić w dół. Oczom świętej pielgrzymki ukazało się leżące w dolinie miasteczko, zewsząd otoczone rozsianym po górzystych wzniesieniach gigantycznym kompleksem świątynnym. Budynki, domki, szałasy, niemal wszystkie rozświetlone, pełne ludzi, żywe. Bredon Mniejszy.
Młoda bogini nie ukrywała zachwytu. Iskrząca się niczym usiane gwiazdami niebo ziemia była w tej chwili tak pięknym i przyjemnym widokiem, że w niepamięć poszły niedawne czarne myśli, a Julii przyświecał teraz tylko jeden cel: być już na miejscu, samej, w swoim własnym, ciasnym, spokojnym pokoiku. Jeszcze tylko kilka chwil.
Podążyli stromym zboczem poprzez boczny szlak prowadzący bezpośrednio do świątynnych budowli. Miasteczko majaczyło na dnie doliny, a w Julii narastała ciekawość, jacyż to ludzie mieszkają w tak bajecznym miejscu. Jak wygląda ich codzienne życie, co teraz porabiają, czy wiedzą w ogóle, że w ich progi wkracza właśnie sama bogini Aeis?
Zatrzymali się przed kamienną bramą z kolumnami przyozdobionymi na szczytach rzeźbami kruków. Zaczynał padać śnieg i pierwsze płatki osiadały na nieruchomych ptasich główkach, podejrzliwie zerkających na przybyszów. Po kilku minutach brama otworzyła się, skrzypiąc donośnie, i ukazała grupę kilkunastu ludzi w cudacznie przyozdobionych szatach, lecz szczegółów tych drugich nie można było dostrzec w panujących ciemnościach. Arcykapłan Elmud podszedł do tego swoistego orszaku powitalnego, po czym towarzystwo wymieniło ukłony oraz kilka słów.
Kapłańska świta oczekiwała w milczeniu. Julia zaś niecierpliwiła się. No tak, jeszcze powitanie. Jeszcze kilka zdań wymuszonej kurtuazji.
Kiedy Elmud kiwnął głową, otaczający boginię kapłani wycofali się, pozostawiając ją na przedzie. Grupa bredońskich duchownych powoli podeszła pod oblicze Aeis, nie zwracając uwagi na coraz intensywniejsze opady śniegu. Teraz mogła dostrzec ich szaty, niemalże całe pokryte smoliście czarnymi piórami. Te, ułożone w przeróżne pęki oraz wzory, spięte złotymi klamrami i ozdobnymi kamieniami, wyglądały zarówno upiornie, jak i imponująco. Pierwszy z kapłanów, najpewniej główny arcykapłan, lekko starszawy i potężnie zbudowany mężczyzna o orlim nosie, przywdział dodatkowo wysoką, pełną złotych ornamentów czapkę gęsto upierzoną u nasady. Julia otrząsnęła się z dreszczu.
– Królowo życia, strażniczko prawdy, wielka pani Aeis! Pokornie witamy cię w naszym ośrodku nieustającego wielbienia oraz oddawania tobie czci. Racz ugościć się w miejscu, które jest zarówno naszym, jak i twoim domem.
Pogrążeni w głębokim ukłonie duchowni znieruchomieli. Nastolatka, mimo doskwierającego zmęczenia, wykrzesała resztki energii, aby przypomnieć sobie słowa, jakimi Daniel kazał się jej przywitać w bredońskiej świątyni. Wygłosiła je lekko ochrypłym głosem, a kapłani odpowiedzieli równie automatyczną formułką, wyraźnie przejęci i wzruszeni. Julia była jednak obojętna, a wszystko zdawało się trwać wieki. Jeszcze tylko kilka chwil, jeszcze tylko kilka chwil.
– Droga pani – odezwał się Elmud entuzjastycznym tonem – skieruj się proszę ze mną oraz arcykapłanem Pag'rottem do miejsca swojego odpoczynku...
Nareszcie.

– ...gdzie zostaniesz obsłużona i przygotowana do wieczornej ceremonii powitalnej. Wszyscy już czekają, aby cię powitać, najświętsza. To będzie wspaniała noc!

~*~

- Copyright © Aeis: Fałszywa Dusza ~~ opowiadanie fantasy - Powered by Blogger - Base theme designed by Johanes Djogan -