10.2020 - NOWY POST
Archiwum października 2013
Portrety: Julia
Witajcie! Dzisiaj pierwsza część graficznej "niespodzianki". :) Niewątpliwie zajmie mi to dużo czasu (zważywszy na jego codzienne braki), jednak zdecydowałam się na pełne pomalowanie portretów postaci. Zaczynamy od Julii, oczywiście.
Wiem, że w przeciwieństwie do opisów w opowiadaniu tutaj nie poskąpiłam jej urody, ale cóż, i tak portret jest mocno wystylizowany. Mam nadzieję, że moja wizja głównej bohaterki spodoba się Wam. Kolejny na odstrzał idzie Daniel! :D Ale to pewnie dopiero za jakiś czas.
ROZDZIAŁ VI
Skrzypienie
wielkich drzwi odbiło się echem w ciemnym pomieszczeniu. Aeis
przywitała przybyszów pustym spojrzeniem z wyhaftowanego wizerunku
na znanym już Julii gobelinie. Dziewczyna przypatrzyła się jeszcze
raz świetlistej bogini, która z nowej perspektywy już nie wydawała
się obca, a symbolika całego obrazu nabierała sensu. Nastolatka
zmrużyła oczy. Miała wrażenie, że krawędzie gobelinu zaczynają
się delikatnie rozmywać; czarnym ptakom u boku Aeis łagodnie
falowały pióra, a groteskowe twarze wizerunków słońca i księżyca
coraz bardziej się wykrzywiały. Stała tak otumaniona, kiedy na
ramieniu poczuła dłoń Daniela.
– Chodź –
powiedział cicho, lecz stanowczo.
To było dziwne
doświadczenie. Schodząc po kolejnych stopniach wąskiego korytarza,
słyszała wyraźnie każdy stawiany krok, każdy jego wędrujący po
ścianach pogłos oraz każdy nerwowy oddech Daniela za swoimi
plecami. Zapach powietrza nabrał dziwnej wyrazistości, a opuszkami
palców czuła dokładną chropowatość powierzchni muru, którego
się podtrzymywała. Nagle zatrzymała się, zafascynowana doznaniami
dotyku faktury ściany. Jej zmysły wyjątkowo się wyostrzyły, lecz
ona sama była jak w transie. Zaczęła wodzić palcami po
szczelinach, z których wydobywały się chłodne podmuchy
zewnętrznego powietrza, przyjemnie muskające skórę.
– Julia. –
Szept Daniela zawibrował w jej uchu. – Na Boga, skup się.
Cholera, powinienem był dać ci najwyżej połowę tego prochu.
Nastolatka
raptownie odwróciła się do rozmówcy. Zaskakująco śmiało
popatrzyła w jasne oczy chłopaka, które w otaczających
ciemnościach przypominały jej dwa mieniące się kamienie
szlachetne. Wcześniej nie odważyłaby się tak pewnie i tak blisko
skonfrontować z młodzieńcem. To spojrzenie ani trochę nie
przypominało jej dotychczasowego, zawsze spłoszonego i pełnego
zażenowania wzroku. Uśmiechnęła się.
– Spoko. Jest
dobrze – wypowiadała ostrożnie poszczególne słowa, zaskoczona
ich dziwnym, wielowarstwowym brzmieniem w głowie. – Nie jest mi
zimno i wcale się nie boję. Czuję się wręcz... bosko. –
Ostatni wyraz ozdobiła dźwięcznym chichotem, jednak młodzieńcowi
wcale do śmiechu nie było. Ten nagły wzrost pewności siebie u
dziewczyny paradoksalnie zaczął go niepokoić. Stawała się
nieprzewidywalna i tracił nad nią kontrolę.
Julia faktycznie
czuła się nieziemsko. Wiedziała, co prawda, że doświadcza efektu
działania tajemniczej tabletki, jednak świadomość ta nie była w
stanie podważyć jej nadspodziewanej śmiałości. To przypominało
trochę upojenie alkoholem, jednak z efektem odwrotnym do
przytępienia zmysłów czy spowolnienia refleksu. Podobało jej się
to. Miała wrażenie, że całe dotychczasowe życie było jedynie
przygotowaniem do tego kluczowego epizodu, który lada moment
przeistoczy ją z szarej nastolatki w główną bohaterkę
patetycznej historii. I tym samym zmieni dalszy bieg dziejów,
oczywiście.
Kiedy dotarli do
zrujnowanych krużganków, na dziedzińcu tłum kapłanów wyczekiwał
już nadejścia bogini. Julia przywołała w pamięci poprzedni
wieczór i wzdrygnęła się na wspomnienie swojej ówczesnej
niewiedzy. Zadarła głowę ku ciemniejącemu niebu. Kamienna Aeis
wciąż wzbudzała podziw rozmiarami i majestatem, jednak dopiero w
świetle dnia uwidaczniał się sędziwy wiek posągu. Z licznych
pęknięć wyrastały martwe źdźbła i liście, a im wyżej sięgał
wzrok, tym więcej można było doliczyć się niechlubnych ptasich
ozdobników. Pomimo tych brutalnych oznak przyziemności, z
niewzruszonej twarzy bogini biła duma i potężna wewnętrzna moc,
które wzbudziły w Julii nieopisany respekt i pokorę. Ktokolwiek
wieki temu wyrzeźbił ten kamienny cud, musiał posiadać talent
godny samego Pigmaliona*.
– Znowu się
zawiesiłaś – westchnął Daniel i z wyraźnym poirytowaniem
pociągnął dziewczynę za rękę. Jego dłoń była lodowato zimna,
a uścisk mocny. Z bezwiedną przyjemnością pozwoliła mu się
prowadzić wzdłuż korytarzy krużganków, aż zeszli na ostatnie
piętro. Tam jednak ominęli główne zejście na dziedziniec, z
którego Julia miała okazję przekoziołkować poprzedniego
wieczoru, i podeszli pod wielki marmurowy blok od drugiej strony
placu. Był na tyle duży, że całkowicie zasłaniał tłum wiernych
zgromadzonych na dole.
Już z daleka
dostrzegli zakapturzonego mężczyznę w równie eleganckich co
Daniel szatach, który czekał, opierając się o błyszczącą
ścianę marmuru. Kiedy tylko usłyszał zbliżające się kroki,
zerwał się na równe nogi, następnie odsłonił głowę i prędko
skłonił się tak głęboko, że siwe kosmyki włosów zupełnie
zakryły mu twarz. Daniel w stosunku do niego uczynił to samo.
– Eminencjo,
najświętsza bogini jest gotowa odprawić błogosławieństwo –
rzekł z powagą chłopak, przerywając krępującą ciszę.
– Witaj,
najjaśniejsza pani. – Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany. –
To największa dla mnie radość gościć cię w najstarszej
ardmorskiej świątyni wzniesionej ku twojej czci. – Julia
rozpoznała w rozmówcy starca, za którego kościelnym głosem
zawędrowała tu dzień wcześniej. – Nazywam się Elmud Negwar,
pani, pełnię zaszczyt bycia pierwszym arcykapłanem enklawy –
mimo poruszenia mówił powoli, tonem mentorskiego kazania, lecz z
pokorą. – Pragnę przeprosić cię dozgonnie za nietaktowne
powitanie dnia wczorajszego. Twój powrót, najświętsza, tak bardzo
wyczekiwany od lat, stanowi dla dzieci twych błogosławieństwo samo
w sobie. Racz zatem wybaczyć brak zorganizowania minionego wieczoru,
kiedy twoje nowe ziemskie ciało odmówiło posłuszeństwa. –
Pozostał w ukłonie, co wytworzyło niezręczną ciszę w
oczekiwaniu na reakcję dziewczyny.
– No... Nic nie
szkodzi – wybąkała, lecz po karcącym spojrzeniu Daniela
wywnioskowała, że nie tędy droga. – Jednak ja... Byłam bardzo
zmęczona. Podróżą. I nowym ciałem. Ale tym razem wybaczam wam –
dodała z delikatnie władczą nutą w głosie, jednocześnie
zastanawiając się nad pojęciem tego „nowego ciała”. Nie czuła
się komfortowo z płaszczącym się przed nią człowiekiem, który
równie dobrze mógłby być jej dziadkiem. W teorii była teraz
boginią, ale... Czy siwobrody naprawdę wierzył w prawdziwość jej
inkarnacji?
Starzec
wyprostował się i uśmiechnął, obdarzając nastolatkę przyjaznym
spojrzeniem pełnym ciepła oraz dziwnej wyrozumiałości, jakby to
on właśnie wybaczał swojej rozmówczyni nieprofesjonalność w
byciu boginią. Mężczyzna zdawał się zaglądać do samej głębi
jej duszy, niemal na wskroś przeglądając jej tajemnice, i gdyby
nie działanie cudownej tabletki, Julia zapewne w mig okazałaby lęk
przed wykryciem prawdy. Z lekkim trudem odwzajemniła uśmiech.
– Dziękuję,
pani. Proszę pozwolić mi rozmówić się chwilę z bratem Danielem
na tematy organizacyjne – rzekł spokojnie mężczyzna, na co
nastolatka skinęła głową. Sędziwy kapłan ponownie odpowiedział
uśmiechem, a następnie zwrócił się do Daniela, obejmując go
przyjacielsko ramieniem. – Jesteśmy gotowi na rozpoczęcie
ceremonii. Przygotowałem aktualną listę duchownych w świątyni,
którzy czekają na błogosławieństwo... – Podał chłopakowi
zwinięty rulon papieru. Dalej rozprawiał o innych szczegółach
przygotowań, jednak Julia już ich nie słuchała. Podeszła do
gładko wypolerowanej ściany marmurowego bloku, zafascynowana swoim
odbiciem.
Jasna tafla
kamienia ukazywała młodą dziewczynę z wysoko uniesioną głową i
okrągłymi, szeroko otwartymi oczami. Ciemne, lekko falujące włosy
okalały bladą twarzyczkę, spływając do zakrytych płaszczem
ramion. Postać w odbiciu delikatnie zsunęła wierzchnie odzienie,
które opadło na ziemię. Wcale nie czuła zimna. Po chwili zdjęła
również i buty, a gołe, ozdobione złotymi bransoletami stopy
spoczęły na chłodnej posadzce. Białe nogi oraz ręce dziewczęcia
stapiały się w ściennym zwierciadle z bielą półprzeźroczystej
tkaniny, czyniąc postać ulotną zjawą, której biżuteria
połyskiwała jak magiczne iskierki. Julia widywała swoje odbicie
już tysiące razy, jednak dopiero teraz po raz pierwszy ujrzała tam
naprawdę siebie.
– Och, Danielu,
bracie drogi, skąd tyleż w tobie powagi i spięcia? – Dotarł z
tyłu głos rozbawionego staruszka. – To pora, aby się radować z
tej niezwykłej okoliczności, o której wielu z nas nawet nie
marzyło. – Elmud machnął ręką: – A zresztą, od kiedy
pamiętam, pełno w tobie było tej całej sztywności i zbytniej
estymy do wszystkiego, a przecież to ty ciągle jesteś młody,
podczas gdy dusza moja z roku na rok tylko wysycha. – Arcykapłan
zerknął na młodą boginię i zamilkł, widząc ją teraz w pełnej
okazałości. – Bracie ze Shyadu... – zaczął, nie czekając już
na odpowiedź wzburzonego poprzednimi zdaniami młodzieńca. –
Aż dziw bierze, że w tę drobną istotę przeistoczyła się taka
potężna moc. A ona dopiero będzie się przebudzać! Trwogą
napełnia mnie wyobrażenie momentu, w którym to nastąpi. Spójrz
na naszą boginię, Danielu, i raduj oczy tym widokiem. Kto wie,
kiedy zawita do nas następnym razem... – Elmud uśmiechnął się
pod nosem i dziarsko poklepał zmieszanego młodzieńca po plecach,
po czym odszedł na dziedziniec, czyniąc wcześniej delikatny ukłon
w stronę Julii. Pogrążona w swoim świecie dziewczyna nawet się
nie zorientowała, kiedy ponownie zaczepił ją Daniel.
– Hej, bogini,
już pora – rzekł młody kapłan, wyraźnie podenerwowany rozmową
ze starcem. Jak miał się radować, skoro cała ta inscenizacja była
jedynie mydleniem oczu w celu ratowania własnej skóry! Nikt poza
nim samym i półprzytomną w tym momencie nastolatką nie zdawał
sobie sprawy z faktycznej wagi tej absurdalnej sytuacji. Żadna Aeis
nie pojawiła się w Ardmorze, żadna bogini nie obdarzy łaską
swoich najwierniejszych sług. W dodatku coraz bardziej irytował go
fakt, że sama zainteresowana przestawała podchodzić do sprawy na
poważnie.
– Daniel... Ale
ja mam brązowe włosy – odparła nieobecna dziewczyna, jakby była
szczerze zaskoczona tym faktem. – A Aeis była blondynką.
Chłopak powoli
nabrał powietrza, aby się uspokoić. W końcu Julia to tylko zwykła
nastolatka, w dodatku częściowo naćpana tutejszym specjałem. Ma
prawo nie wiedzieć, nie domyślać się, zadawać pytania, upewniać
się na wszystkie sposoby oraz czynić pseudobłyskotliwe
spostrzeżenia.
– Twoje ciało
to tylko pojemnik na boską duszę. Aeis może przybrać dowolną
postać, ale przyjmuje się, że bogom najprościej wcielać się w
już istniejące osoby. Masz być Julią, w której nagle obudziła
się bogini. Zawładnęła twoją duszą i stopniowo ją pochłania.
Rozumiesz?
– Nie do końca.
Ale łapię ideę – rzuciła beztrosko, cały czas wpatrzona w
ścienne odbicie. W swoim obecnym stanie była skora uwierzyć, iż
naprawdę weszła w nią dusza Aeis, i to bogini będzie teraz
wygłaszać przemowę, a nie jej marna naśladowczyni. Kto naprawdę
spoglądał na nastolatkę z kamiennego lustra? Po której stronie
stała prawdziwa Julia? Szczęśliwie dziewczyna nie była teraz w
stanie nad tym kontemplować. – Chodźmy – odparła śmiało, a
Daniel odetchnął z ulgą.
Na piedestale
przed zgromadzonymi umieszczono szerokie krzesło z ciemnego drewna,
grubo pokryte eleganckimi tkaninami o przeróżnych wzorach. Mebel
najwyraźniej pełnił rolę przygotowanego w pośpiechu tronu dla
bogini. Po obu jego stronach z podłużnych kamiennych wazonów
wydobywały się okazałe płomienie, obdarowujące niemrawym ciepłem
nagą skórę Julii, teraz całą pokrytą gęsią skórką, mimo iż
ona sama nie odczuwała zmian temperatury wokół siebie.
Naprzeciwko setki
par oczu z podekscytowaniem i bezgraniczną ciekawością wpatrywały
się w tę drobną niewiastę, w której ciało zstąpiła dusza
wielkiej bogini. Młode i stare twarze mnożyły się jej w oczach i
mieszały w jedną bezkształtną masę. Na całym dziedzińcu
słychać było jedynie gwiżdżący w kamiennych szczelinach wiatr.
Nawet chmary ptaków spoczywające na szczytach ruin jakby specjalnie
na tę okazję umilkły w wyczekiwaniu na pierwsze słowa. Julia była
przekonana, że gdzieś wśród tej masy czarnego pierza chowa się
przeklęta wrona, która poprzedniego dnia spowodowała cały zamęt.
Zadarła głowę i obraz wysokich murów lekko jej zawirował.
Olbrzymia Aeis z kamienia wznosiła się tuż za tłumem duchownych.
Twarz miała skierowaną ku niebu, jednak dziewczyna mogła przysiąc,
iż puste oczy rzeźby obserwowały ją uważnie.
To było trochę
jak pierwszy dzień w nowej szkole, z tą jednak różnicą, że
tutaj Julia nie sprawiała już wrażenia szarej i zagubionej myszki.
No i nie było Angeliki. Och, wiele by oddała, aby zobaczyć, jak ta
ekscentryczna optymistka zjednuje sobie zakapturzone duchowieństwo
albo wręcz zajmuje jej miejsce w pretendowaniu do bycia boginią.
Wydawało się, iż jasnowłosa i wygadana piękność pod każdym
względem nadawałaby się do tej roli lepiej niż niewysoka i
nieśmiała Julia, dla której samo nawiązywanie nowych znajomości
stanowiło wyzwanie, a co dopiero mówić o publicznym wystąpieniu.
Nastolatka
spuściła wzrok i nie pozwoliła, aby jej pewność siebie zachwiały
absurdalne jak na tę chwilę myśli. Swoje spojrzenie zatrzymała na
stojącym w pierwszym rzędzie i bladym niczym marmurowa ściana
Danielu, lecz szybko przemknęła wzrokiem gdzie indziej, nie mogąc
znieść zmrużonych w skupieniu oczu młodego kapłana, które
śledziły każdy jej najmniejszy ruch. Obok niego stał sędziwy
Elmud, który z kolei spoglądał na swoją boginię z zaskakującym
spokojem.
I wtem w głowie
Julii zabrzmiały niedawne słowa arcykapłana, którymi nazwał
wiernych Aeis jej dziećmi. Dzieci... Skądś kojarzyła ten zwrot,
ktoś już z podobnym ciepłem w głosie mawiał w ten sposób.
Podświadomość przywołała wspomnienia wczesnych lat szkolnych
wraz z obrazem jej mamy jako wychowawczyni klasy czwartej B, stojącej
przed uczniami i z uśmiechem mówiącej „Moje kochane dzieci...”.
Nauczycielka zawsze zwracała się do swoich małych podopiecznych
tonem prawdziwie matczynego uczucia, co z jednej strony powodowało u
dziewięcioletniej Julki lekką zazdrość, z drugiej zaś wzbudzało
we wszystkich uczniach poczucie przywiązania i bezgranicznej
ufności. Tak, to był jeszcze ten wiek, kiedy postać nauczyciela
stanowiła dla nich autorytet, a dla niektórych nawet i wypełnienie
luki domowego ciepła. Dobra, wyrozumiała i zawsze gotowa, by
wysłuchać – taka właśnie była dla swoich pociech mama Julii.
Dziewczyna
posmutniała na myśl o domu, od którego dzieliły ją nie tyle
tysiące kilometrów, co prędzej eony wymiarów, a którego
mieszkańcy nie mieli zielonego pojęcia, jak bardzo wywróciło się
do góry nogami życie ich córki w ciągu zaledwie kilku
ichniejszych minut.
Młoda bogini
wzięła głęboki oddech, rozpostarła ręce, wciąż mocno
trzymając złote berło, i, wbijając wzrok w kamienną twarz Aeis,
wykrzyknęła pełnią swoich sił:
– Moje kochane
dzieci! – Echo jej głosu rozprzestrzeniło się po każdym
zakamarku świątyni, a wewnątrz jej głowy rozbrzmiało chaosem
tysiąca dzwonów kościelnych. W tym momencie nikt nie śmiał już
się odezwać czy odwrócić wzroku. Odczekała kilka sekund,
układając chaotycznie latające myśli w słowa. – Widzimy się
znowu po długiej przerwie i chociaż wiem, że dla was minęło...
tysiąc pięćset lat, sama mam wrażenie, jakby to było ledwie
wczoraj... – Chwilę zawahała się w zastanowieniu, czy
przypadkiem nie pomyliła liczby. Starała się mówić głośno,
wyraźnie i bardzo powoli. O tym zawsze przypominała jej mama przed
szkolnymi wystąpieniami. – Poczułam, że mnie potrzebujecie.
Poczułam, że macie... problemy. Moi, yy, drodzy. Jestem tu teraz
dla was. Pamiętajcie, że z każdą sprawą możecie się do mnie
zwrócić, a ja chętnie wysłucham i pomogę. E...
Czy przypadkiem
nie przeginała z konwencją? Chociaż bardzo starała się
powstrzymać, zerknęła mimowolnie na duchownych. Mieli już inne
wyrazy twarzy. Wyczuła w nich podejściu zmianę, lecz nie była w
stanie odczytać ich myśli. Lęk jednak nadal nie się nie pojawiał,
toteż kontynuowała:
– Dzieci moje! –
Przypomniała sobie o gestykulowaniu złotą laską i zaczęła nią
trochę machać. – Przyszłam tu, aby dać wam prawdę. Bądźcie
szczerzy wobec siebie, choćby nie wiem co, a w waszych sercach
zagości wielka radość. Szczerość to podstawa! – Stuknęła
berłem o podest. – Do szczęścia! Właśnie dzięki niej tysiąc
pięćset lat temu pokonaliśmy zło fałszu! – krzyknęła,
nadając swojemu głosowi groźny ton.
Jeny, co za lanie
wody, pomyślała z niesmakiem. Twarze kapłanów pozostawały jednak
niewzruszone i nie sposób było zinterpretować ich emocji. A co
tam, jeszcze tylko parę zdań i będzie po wszystkim. Przypomniała
sobie teraz kilka fragmentów z mitologii Per'imu.
– Kochani! Ja,
bogini prawdy, przynoszę wam dobre słowo, które jest moim głównym
orężem. Ja, mieszkanka Per... Per'imu, stworzę wam namiastkę
nieba na ziemi. Ja, żona... Aegona, będę chroniła życia
wszystkich istot, zanim odejdą w jego objęcia. Ja... – Wtem
olbrzymi posąg Aeis zmarszczył brwi, a usta wydęły się w wielkim
gniewie. – Ja...
Julia zamilkła. Z
wytrzeszczonymi oczami i wpół otwartą buzią wpatrywała się w
statuę bogini, rzucającą jej pełne nienawiści spojrzenia. Czy to
było przywidzenie? Efekt tabletki? Nie, to zdawało się aż nazbyt
realne. W twarzy Aeis poruszały się prawdziwe mięśnie; brwi
osuwały się nisko, oczy mrużyły, a wargi to zaciskały, to
obnażały kamienne zęby, jakby tymi przerażającymi,
bezdźwięcznymi ruchami chciała wysyczeć groźby w kierunku
nastoletniej oszustki.
Dziewczyna musiała
wyglądać jak zaklęta, choć trwało to zaledwie kilka sekund.
Cokolwiek widziała, nie mogła teraz zwątpić i przerwać. Nie
mogła okazać cienia strachu w mimice i ruchach. Zmrużyła oczy,
ścisnęła mocniej berło i, wystawiając je przed siebie,
skierowała bezpośrednio na rzeźbę bogini i, niczym rzucając jej
wyzwanie, dokończyła:
– ...Jakem Aeis!
– Po dziedzińcu powędrował najgłośniejszy krzyk, jaki
kiedykolwiek wydobyła z gardła. Prosto w Aeis, której twarz
ponownie ogarnęła martwa pustka. Julia oddychała szybko, a serce
waliło jej jak szalone. Nie była już pewna, czy minione zjawisko
stanowiło marę, czy prawdziwe zdarzenie. Była żywo zaskoczona
swoją odwagą, choć teraz kolana zrobiły jej się miękkie. Przez
moment miała wrażenie, że na wielkim dziedzińcu nie ma nikogo
poza nią i boginią. Ale teraz nadszedł moment prawdy. Spuściła
wzrok na wiernych.
Jasne oczy Daniela
były szeroko otwarte, a na jego czole widniały krople potu.
Zgromadzeni wokół kapłani wyrażali swoimi twarzami dziesiątki
różnych emocji. Na niektórych zastygły uśmiechy, inni stali jak
zahipnotyzowani, jeszcze inni z powagą ściągnęli brwi, jakby
analizując zasłyszane właśnie słowa. Z tyłu zaczęły dobiegać
niewyraźne szepty, które po chwili ogarnęły całe zebrane
duchowieństwo. Julia nie wiedziała, co teraz ma zrobić, a nie
mogła dosłyszeć ich rozmów. Spojrzała rozpaczliwie na starego
arcykapłana, który jako jedyny uśmiechał się ze spokojem. Jak na
wezwanie, podniósł obie ręce do góry i rzekł:
– Cześć i
chwała bogini Aeis!
Po chwili
zawahania, ktoś z tyłu podjął kilka razy głośniej:
– Cześć i
chwała!
– Wielka Aeis!
– Dziękujemy!
Momentalnie
większość zebranych zaczęła skandować imię bogini. Byli i
tacy, którzy najwyraźniej niepewnie dołączali się do grupy, lecz
im więcej głosów wykrzykiwało ku chwale Aeis, tym więcej
entuzjazmu rodziło się w tłumie. Ci, którzy się nie odzywali,
wymachiwali radośnie rękami. Julia uśmiechała się do nich, po
części z zaskoczenia, po części z satysfakcji, a po części
bezwiednie, gdyż liczne krzyki ze zdwojoną wyrazistością trafiały
do jej uszu i trochę ją oszałamiały. Zdołała jednak zauważyć,
iż Daniel stał zupełnie bez ruchu, jako jeden z nielicznych, jakby
pogrążony w melancholii i wpatrzony w martwy punkt przed siebie.
Julia zwróciła wzrok z niego bezpośrednio na Elmuda, a ten skinął
głową, dając znak. No tak, pora na ten nudny etap.
– Już czas –
szepnął arcykapłan do chłopaka, a ten się otrząsnął, niczym
zbudzony ze snu. Po chwili Daniel klęczał przed Julią, spuściwszy
głowę bez zerkania jej w oczy. Dziewczyna z pełnią powagi, choć
odrobinę zawstydzona przybraną przez niego pozą, przyłożyła
delikatnie berło do jego ramienia, mówiąc:
– Danielu ze
Shyadu... W podzięce za twą wieloletnią służbę i oddanie...
Mianuję cię arcykapłanem tej świątyni wzniesionej ku mej czci.
Tym samym błogosławię cię słowem prawdy i pokoju.
– Dziękuję, to
dla mnie zaszczyt – odparł młodzieniec, lecz głosem tak cichym,
że mogła go dosłyszeć tylko Julia. To trochę zbiło ją z tropu.
Dlaczego tak jej powiedział? Komu naprawdę dziękował? Przez to
zdezorientowanie nastolatka znów ledwo się powstrzymała, aby
odruchowo nie palnąć „nie ma za co”.
Z ulgą w sercu
usiadła na prowizorycznym tronie. Poczuła na swoim ciele przyjemne
ciepło miękkich tkanin oraz płonącego po bokach ognia. Zaczęły
przechodzić ją dreszcze. Do tego momentu nie przypuszczała, że
było jej tak bardzo zimno. Świeżo mianowany arcykapłan stanął
po jej prawicy, trzymając w ręku listę wiernych, mających
dostąpić zaszczytu błogosławieństwa. Duchowni w tym czasie,
niczym grzeczni uczniowie, ustawili się w spisanej kolejności, co
wyjątkowo rozbawiło Julię, zwłaszcza w kontekście inspiracji do
jej przemówienia.
Pierwszy
przed jej obliczem stawił się siwobrody Elmud. Ponownie obdarował
Julię uśmiechem, ale także i tym przeszywającym spojrzeniem,
którym zdawał się wyczytywać z jej twarzy każdą myśl. Z
wyraźnym grymasem bólu uklęknął, podpierając się ręką, i
wtedy Julia uświadomiła sobie, że starzec już wcześniej kulał
na jedną nogę. Poczuła nagły przypływ troski i nieokreślonych
emocji. Zdążyła przecież zamienić ze starcem tylko kilka słów,
a już darzyła go wielką sympatią i miała wrażenie, że jest
osobą całkowicie godną zaufania.
– Elmudzie
Newrarze. Błogosławię cię, synu mój, słowem prawdy i pokoju –
powiedziała ciepło.
Przez
kolejne dwie godziny ta powtarzana do znudzenia formułka zamieniła
Julię w półautomat. Daniel wyczytywał imiona wiernych, którzy po
kolei wchodzili na piedestał, klękali przed boginią, po
błogosławieństwie odchodzili i scenka odtwarzała się na nowo.
Jednak każdy z nich na swój własny sposób doznawał uhonorowania.
Agis Berdar, najwyżej szesnastoletni blondyn o okrągłej twarzy i
pulchnym ciele, tak bardzo przeżywał konfrontację z boginią, iż
Julia miała poważne obawy, czy nie zemdleje. Z kolei Filip Lor'ryn,
potężny mężczyzna o mięśniach zamiast szyi, powtarzał w
transie modlitwę w jakimś obcym języku i uronił przynajmniej dwie
łzy, kiedy berło dotknęło jego twardego ramienia.
Jedni
kapłani byli zaskakująco młodzi, inni mieli egzotyczne rysy i
ciemniejsze barwy skóry. Przeważali jednak bladzi staruszkowie,
którzy pochłaniali Julię wzrokiem, jakby faktycznie od lat nie
widzieli żadnej przedstawicielki płci pięknej. Przy nich czuła
się najbardziej skrępowana i niepewna, choć szczęśliwie to
właśnie oni byli w największym stopniu przekonani o prawdziwości
młodej bogini.
Czas
mijał i mijała także ekscytacja wynikająca z pomyślnego początku
ceremonii. Młoda bogini odczuwała coraz większy chłód i z coraz
większą trudnością powtarzała nazwiska kolejnych kapłanów.
Przy niektórych naprawdę można było połamać sobie język.
–
Sergiusz Fargarath! – wyczytał Daniel, kiedy wysoki mężczyzna o
czarnych jak smoła włosach wchodził na podest. Na jego obliczu
próżno było szukać podekscytowania czy radości. Wręcz
przeciwnie; klękając najpierw rzucił Danielowi zawistne
spojrzenie, a następnie obdarzył Julię pełnym podejrzeń wzrokiem
ciemnych oczu, które badawczo obserwowały jej ruchy. Dziewczyna
zawahała się. Gęste, czarne brwi, wąsy i równy zarost zwieńczony
szpiczastą kozią bródką czyniły twarz kapłana w świetle
płomieni podobną do samego diabła. Przestraszyła się tego
spojrzenia, które bezwzględnie zdawało się mówić: nie
przekonałaś mnie, moja droga.
Lekko drżącym
głosem pobłogosławiła mężczyznę, który następnie bez słowa
skłonił się i odszedł, zdoławszy już zasiać w Julii ziarno
zwątpienia.
Pozostałych
błogosławieństw Julia udzielała już coraz bardziej zmęczonym i
zrezygnowanym tonem. Nie mogła się skupić, a jej myśli zaprzątała
podejrzliwość czarnowłosego kapłana. Wystarczyła tylko jedna
osoba, tylko jedno słabe ogniwo, aby wprowadzić zamęt i wykryć
kłamstwo. I co oznaczała jego wyraźna niechęć do Daniela? Lęk
ją ogarnął, kiedy pomyślała, że teraz najmniejsze potknięcie z
ich strony jest niedopuszczalne. Dzień się jeszcze nie skończył,
a działanie białej tabletki wygasło.
Nie czując już
rąk i stóp, uhonorowała ostatniego kapłana. Następnie Elmud
przewodził recytacji jakiejś modlitwy, wygłosił własną, tak
samo nużącą jak ostatnio przemowę, a całą uroczystość
ukoronował chorał odśpiewany przez kilkudziesięciu kapłanów, w
tym barczystego Filipa, który ponownie uronił kilka łez. Julia
siedziała na swoim tronie i bardzo starała się nie ziewać. Co
jakiś czas jej wzrok padał na tajemniczego mężczyznę i niepokój
wracał niczym uciążliwy ból zęba. Kapłan również sporadycznie
obserwował dziewczynę, tak samo podejrzliwie jak wcześniej, z
wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Nie przypadła mu do gustu nowa
inkarnacja Aeis, przynajmniej co do tego Julia nie miała
najmniejszych wątpliwości.
Na zakończenie
ceremonii stary arcykapłan skłonił się przed jej obliczem:
– Pani
najświętsza, czy zechcesz towarzyszyć arcykapłaństwu w
uroczystej kolacji? – Na słowa te prawie zaburczało jej w
brzuchu. Z jednej strony pragnęła jak najszybciej znaleźć się w
swojej kamiennej klitce i odetchnąć w samotności, z drugiej zaś
nie chciała przepuścić okazji uczestniczenia w odświętnej uczcie
rodem ze średniowiecza. Była zbyt ciekawa oraz zbyt głodna.
Duchowni zaczęli
opuszczać dziedziniec, czyniąc głębokie ukłony i pragnąc
nacieszyć się widokiem bogini jak najdłużej. Czekała
niecierpliwie, aż znowu zostanie sam na sam z Danielem, bo przecież
nie było jeszcze okazji, aby usłyszeć jego komentarz. Trwało to
całe wieki, ale w końcu jako Elmud jako ostatni podążył za
kordonem wiernych i zostawił młodego arcykapłana z boginią.
Oparła się na fotelu i głęboko westchnęła.
– Jezu, nie
wierzę, że to już koniec... Jestem koszmarnie wymęczona, ale i
koszmarnie głodna – rzekła, wyraźnie się rozluźniając.
Chłopak jednak milczał. Spojrzała na niego. – Daniel, jak było?
Chyba się udało, co nie?
– To się okaże
– odpowiedział jej sucho. Po wyrazie jego twarzy wywnioskowała,
że młodzieniec bije się z jakimiś myślami. Posmutniała.
– Czy źle
wypadłam? Starałam się najbardziej, jak potrafiłam, chociaż
przyznam, że trochę nie myślałam po tej tabletce. Co w niej
właściwie było?
– Nie, nie
wypadłaś źle. To było raczej... zaskakujące. – Daniel trochę
plątał się w słowach, co mocno ją zdziwiło. – Pod sam koniec
myślałem, że nie dajesz rady. Wszystkim się jednak zdało, że
wstępuje w ciebie moc Aeis. To było ryzykowne, ale efektowne. –
Na jego włosach odbijał się tańczący blask płomienia.
Młodzieniec przyjrzał się dziewczynie uważnie.
Julia wolała nie
mówić mu o nagłym ożywieniu się posągu. Rzeźba od minionego
incydentu nie zmieniła się nawet na chwilę, zatem może faktycznie
było to tylko przywidzenie. Chciała zresztą sprawić przed
młodzieńcem wrażenie, jakoby umyślnie odegrała całą scenę.
Nie usłyszała co prawda od niego spodziewanych komplementów, ale
to jej wystarczyło. Zmieniła zatem temat.
– Słuchaj, a
ten koleś... Z czarnymi włosami i kozią bródką. Widziałeś, jak
on się patrzył? Co, jeśli nas nakrył?
– No tak,
Sergiusz... – Daniel zacisnął zęby. Zaczął powoli chodzić z
miejsca na miejsce. – Póki co nie miał na czym nas nakryć. Tylko
zapewne zauważyłaś, że nie darzy mnie szczególną sympatią.
– Mnie chyba też
nie – powiedziała, starając się nadać głosowi żartobliwy ton.
– A co się między wami wydarzyło?
– Sam nie wiem
do końca – odparł młodzieniec, niechętnie ciągnąc temat. –
Mało o nim wiadomo. Pojawił się tu w wieku trzynastu lat, niby
jako przybłęda, ale często wykorzystuje każdy pretekst, aby
opuścić świątynię i znika na całe miesiące.
– Nie żeby coś,
ale ty też się ulatniasz na całe lata – parsknęła Julia, lecz
po chwili spoważniała. Daniel nie był raczej partnerem do żartów.
– Ej, a jeśli on też mieszka w naszym świecie?
– Bez obaw,
facet starzeje się w normalnym tempie. Od kapłanów w świątyni
nie wymagamy relacjonowania wydarzeń ze swojego życia, ale mimo to
nikt nie kryje się tu ze swoją prywatnością. Poza właśnie
Sergiuszem.
– Może ee... ma
żonę i dzieci?
– Nie wydaje mi
się. Nie stosujemy tu celibatu, nawet kilkoro braci ma jakieś żony,
chociaż mało kto odwiedza swoje rodziny częściej niż dwa razy w
roku.
– No ale nikogo
to nie zdziwiło, że on tak znika?
– Pielgrzymuje.
Odwiedza inne świątynie, przekazuje wiadomości, zbiera nowych
wiernych i tak dalej. Jest bardzo aktywny. Wiemy jednak z innych
źródeł, że swoje zadania wykonuje błyskawicznie, a potem słuch
po nim ginie. Ale poznałaś już jego eminencję Elmuda Negwara,
zatem wiesz, że pierwszy arcykapłan naszej enklawy jest dosyć...
wyluzowany. Macha na to ręką. Tak długo, jak Sergiusz wypełnia
swoje obowiązki, Elmud będzie zadowolony. A jak już wspomniałem,
facet jest mocno aktywny.
– No ale
dlaczego cię nie lubi? – Julii nie dawało to spokoju. Daniel
przystanął i westchnął.
– Kiedy poznałem
go, miał ledwie czternaście lat. Wiesz, w teorii to było jakieś
osiem dni temu naszego czasu. Już wtedy przysiągł służyć Aeis z
największym oddaniem. Przy moich kolejnych odwiedzinach był
zaledwie rok ode mnie młodszy, a już mianowano go kapłanem
drugiego stopnia. To naprawdę rzadki przypadek. Teraz ma dwadzieścia
dwa lata i najwyższą rangę kapłańską. Jeszcze muszą minąć
trzy, aby mógł uzyskać stopień arcykapłana.
– Ale ty sam
masz zaledwie dziewiętnaście – zdziwiła się.
– No i tu chyba
tkwi problem. Przybywam tu na tyle rzadko, że starszej części
duchowieństwa wydaję się wieczny, mimo iż zdają sobie doskonale
sprawę z mojego faktycznego wieku. Uznali jednak, że najwyraźniej
spędziłem tu odpowiednio dużo czasu, a mój umysł, który
przecież pamięta ich poprzedników, dojrzał do statusu
arcykapłana. Pomijam już fakt całego mistycyzmu, którym otaczają
mój kontakt z innym światem.
– A Sergiusz się
z tym nie zgadza?
– Dokładnie. W
jego oczach nie zasługuję na ten honor, bo podczas gdy on całymi
latami ciężko pracował i przegonił mnie wiekiem, ja zjawiałem
się sporadycznie, traktowany niemal jako gość. Tak przynajmniej
przypuszczam.
– Ale dlaczego w
takim razie nie lubi też mnie?
– Nie wiem, on w
stosunku do wszystkich jest podejrzliwy. Miej się po prostu na
baczności. A teraz lepiej już chodźmy – dodał prędko.
Julia skrzywiła
się. „Miej się na baczności”... Łatwo powiedzieć, pomyślała.
Daniel przynajmniej nie musi udawać kogoś, kim nie jest. Niechętnie
wstała i poszli za marmurowy blok, gdzie leżał jej płaszcz oraz
buty. Młodzieniec bez słowa podniósł palto i elegancko podał je
Julii.
– Powiedz mi
jeszcze – zaczęła nieśmiało – dlaczego wszyscy tutaj mają
normalne imiona i nazwiska, a ty jesteś Danielem z jakiegoś Shyadu?
Masz przecież własne nazwisko. O co chodzi? – spytała,
zakładając buty, choć była lekko zakłopotana, bo za nic nie
potrafiła sobie przypomnieć, jak faktycznie nazywał się chłopak.
– A, no tak.
Miałem nadzieję, że się domyślisz. Shyadem nazywają tutaj nasz
świat.
– Och, po
prostu. – Julia była trochę zawiedziona. – A od jak dawna w
ogóle tu podróżujesz? No bo ciągle słyszę, że poznałeś
wszystkich, jak byli jeszcze młodzi, albo że znałeś ich
poprzedników. Kiedy to się zaczęło?
– Ponad rok
temu. Chodź już. – Twarz Daniela powoli znów przybierała wyraz
poirytowania. Już wcześniej dziewczyna zdążyła zauważyć, iż
był to dla niego drażliwy temat. Co przed nią ukrywał i dlaczego?
Nie potrafiła jednak odpuścić:
– Jak odkryłeś
to miejsce?
– Nie mam ochoty
o tym rozmawiać – powiedział rozgniewany i ruszył wzdłuż
krużganków. Julia podreptała za nim w milczeniu. Poczuła się
trochę jak zbity pies, chociaż w jej pytaniu nie było nic
niestosownego. – Julio... – Daniel zaczął po kilku chwilach już
spokojniejszym tonem – kiedyś może ci powiem. Na chwilę obecną
mogę rzec ci tylko jedno: jesteś stanowczo zbyt ciekawską osobą i
jeśli nie przystopujesz w niektórych kwestiach, to, słowo daję,
Aeis jedna wie, gdzie cię to może jeszcze zaprowadzić.
~*~
*Pigmalion - mityczny król Cypru, a zarazem rzeźbiarz, który tak mocno zakochał się w wyrzeźbionej przez siebie pięknej kobiecie, iż Afrodyta postanowiła ją ożywić.
Informowalnia
Czy chcesz być na bieżąco z opowiadaniem, ale nie korzystasz z bloggera bądź znudziło Ci się codzienne sprawdzanie, czy pojawiła się jakaś nowa notka? Informowalnia to miejsce, w którym każdy może zostawić do siebie jakiś kontakt - czy to będzie adres e-mail, blog, gadu-gadu, czy cokolwiek innego. Dzięki temu, kiedy na stronie pojawi się coś nowego, zostaniesz o tym poinformowany! : )
Jeśli pragniesz zostawić kontakt do siebie anonimowo, wyślij mi maila: bee.royal@hotmail.com !
Jeśli pragniesz zostawić kontakt do siebie anonimowo, wyślij mi maila: bee.royal@hotmail.com !
ROZDZIAŁ V
„Światło i
ciemność istniały na długo przed powstaniem świata. Przez
miliony lat wirowały w pustej przestrzeni, próbując się nawzajem
unicestwić, lecz pewna zewnętrzna siła nieustannie wprawiała je w
ruch, nie pozwalając się połączyć i wykluczyć. Z czasem ten wir
sprzeczności kręcił się coraz szybciej, aż powstała zeń
jednolita masa – zalążek kosmosu. Z światłości narodziła się
wtedy Prawda, z ciemności zaś wyłoniło się Kłamstwo. Siłą,
która wiecznie je napędzała, było Słowo.
Prawda wmieszana w
Słowo zaczęła śpiewać boską pieśń i stworzyła materię, z
której powstało życie. Kłamstwo zaś, wciąż goniąc za
światłością, pochłaniało bezwzględnie te dzieła, niosąc
śmierć. Cykl ten, raz rozpoczęty, trwa po dziś dzień, a
legendarne pieśni wciąż wyśpiewywane są przez najwyższych bogów
Per'imu – Aeis oraz Ageona”.
Julia ziewnęła.
Pierwsze akapity „Wstępu do mitologii Per'imu: Tomu Pierwszego”
zostały automatycznie zinterpretowane przez jej umysł jako „kolejny
nudny materiał do wkucia”, mimo iż opowiadana tam historia aż
taka miałka nie była. Niewątpliwie jednak ogrom wrażeń z
ostatnich parunastu godzin wprowadził dziewczynę w stan ewidentnego
znużenia, tak że nie miała już siły nawet na stres, a co dopiero
na niezaplanowaną naukę.
Przeleciała
wzrokiem przez pierwszych kilka stron grubaśnej księgi i z ulgą
wywnioskowała, że historia powstania tego mroźnego świata
niewiele się różni od poznanych dotychczas kosmogonii innych
religii. Ot, kolejny chaos w kosmosie, światłość tworząca życie,
narodziny ludzi (choć opis nie uściślał, czy pierwszy człowiek
powstał z gliny, czy – co wydało się zabawnie sensowne – ze
śniegu), następnie rutynowy etap raju i mitycznych stworzeń, oraz,
oczywiście, pierwszy grzech określany mianem „wypowiedzianego
kłamstwa” i kara zesłana przez bogów, która wiązała się z
tradycyjną zagładą niemal wszystkich żyjących ówcześnie ludzi.
Norma.
Nastolatka miała
wrażenie, że czyta kolejne mity greckie, lecz cichutki głosik z
tyłu głowy co chwila uświadamiał jej, że mowa jest o faktycznym
świecie, w którym właśnie przebywa, oraz który – zgodnie z jej
chaotycznymi matematycznie obliczeniami – powstał nie dalej niż
osiemdziesiąt lat wcześniej wedle czasu jej prawdziwego świata.
Nadal stanowiło to dla Julii wieczność, jednak praktycznie nie
obejmowało nawet jednego wieku. Nasuwało się mnóstwo nowych pytań
dotyczących powstania tego równoległego uniwersum, na które
odpowiedzi księga już nie miała. Dziewczyna żywiła wielką
nadzieję, że prędzej czy później usłyszy przynajmniej część
z nich od Daniela – o ile chłopak stanie się kiedykolwiek
bardziej jej przychylny.
Wzdrygnęła się.
Samo wspomnienie o ciemnowłosym młodzieńcu budziło u nastolatki
nieprzyjemne uczucie zażenowania. Jakby nie dość sprawiła mu
problemów samym bezczelnym nawiedzeniem tego miejsca, to jeszcze
nieświadomie naraziła jego życie, zmuszając do odgrywania
teatrzyku o wielkiej bogini Aeis z marną aktoreczką Julią w roli
głównej! Czy to w ogóle się uda? Jedyne doświadczenie występów
scenicznych dziewczyna wyniosła ze szkoły i chociaż nie miała
problemów z odgrywaniem swoich rólek, zawsze przy tym ważyły się
losy najwyżej jej oceny, ale nigdy życia.
Jakby ta cena nie
była wystarczająco wysoka, otoczenie tym bardziej nie pomagało w
staraniach poczucia się boginią. Obskurne, zimne ściany, lekki
zapach zgnilizny, brak okien oraz wieczny półmrok – to były
warunki, w których Julia musiała szukać natchnienia. Co prawda
Daniel obwieścił, że następnego dnia wybiorą się do innej
świątyni, jednak ciężko było liczyć na trzygwiazdkowy hotel z
normalną łazienką w pokoju.
Od kiedy się
obudziła, świece w kandelabrach zdążyły się już wypalić do
połowy. Julia nie miała jednak pojęcia, ile godzin minęło oraz
jak rozpoznać porę dnia, bowiem jej komórka wiernie wyliczała
czas zewnętrznego świata i wskazywała na środek nocy. Zresztą
dziewczyna i tak prędko wyłączyła telefon, aby nie marnować
baterii. Co jak co, ale ten minikomputer może się jeszcze przydać
w realiach średniowiecza.
Wbrew pozorom,
które stworzył Daniel, spartańskie warunki życia w komnacie nie
wywołały u nastolatki spodziewanego wstrząsu. Owszem, krzywiła
się na myśl o ograniczonej higienie, jednak nie była to dla niej
nowość. Sporą część dzieciństwa spędziła na wsi u swojej
babci, w której starutkiej chałupie łazienkę stanowił jeden
zlew, a do toalety biegało się na zewnątrz. Oczywiście dziecięce
potrzeby Julii znacznie różniły się od tych nastoletnich, jednak
teraz najbardziej martwił ją brak golarki oraz swojego kremu do
twarzy. No i co zrobi, jak nadejdzie okres? Miała w torbie może
trzy zapasowe podpaski i opakowanie chusteczek higienicznych, ale to
pewnie nie wystarczy. Lękała się nadejścia tych kilku dni
terroru, żyjąc nadzieją, iż prędzej czy później trafi na
przynajmniej jedną kobietę, która obdarzy ją wiedzą i
doświadczeniem tutejszych panien.
Zaczęła
przygryzać dolną wargę z zakłopotania. Podręczne kosmetyki też
nie wystarczą na dwa miesiące, zatem i makijaż trzeba sobie
odpuścić, pomyślała ze zgrozą. Rozsądek usilnie przekonywał
ją, że nie powinna przejmować się czymś tak błahym jak
nieogolone nogi czy złośliwie wystający pryszcz, zwłaszcza
podczas przebywania wśród zupełnie obcych ludzi, których już
nigdy później nie zobaczy. No ale przecież była boginią! Poza
tym we wszystkich podróżach miał towarzyszyć jej Daniel.
Ponownie przeszedł
ją dreszcz na myśl o chłopaku. Od porannej rozmowy odwiedził ją
tylko raz, w dodatku niemal bezsłownie, aby przekazać jej książkę.
Wszelkie pytania i sprzeciw, dotyczące brania udziału w
jakiejkolwiek mszy, zbył krótkim „porozmawiamy potem”. Uznała,
że musi się przed nim zrehabilitować i tym samym przynajmniej
odeprzeć to paskudne poczucie winy, które pojawiało się przy
każdym wspomnieniu młodzieńca. Niechętnie spuściła głowę, aż
włosy opadły jej przed ramiona, i wróciła do lektury o bogach.
Księga głosiła,
iż Aeis już raz zstąpiła na ziemię. Ludźmi władały wtedy
demony, a świat pełen był wojen. Piękna bogini zeszła do
śmiertelnych, aby nieść Słowo Prawdy i ocalić skażoną
kłamstwami ludzkość przed zagładą samej siebie. Aeis obdarzyła
ją szczerością i pokojem. „Na czarnych skrzydłach ptasich
towarzyszy odleciała tedy do domu swego w Per'imie, czyniąc
obietnicę rychłego powrotu”. Zgodnie ze słowami Daniela miało
to miejsce tysiąc pięćset lat temu. Wynik kolejnych obliczeń
różnicy czasów okazał się sporym zaskoczeniem dla nastolatki.
Wychodziło bowiem na to, iż wedle realnego świata poprzednie
objawienie Aeis zdarzyło się ledwie... cztery lata wcześniej.
Z kolei
przepowiednia dotycząca powrotu bogini, zapowiedzianego ponoć przez
nią samą, faktycznie nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do
ślepej wiary kapłanów w boską inkarnację w Julię. Czarne ptaki
– są. Młode dziewczę spadające na ziemię – jest. Ważny
okres dla wyznawców Aeis – właśnie się rozpoczął. Tłum
zapatrzonych w nią wiernych – aż nazbyt liczny.
Jedno się tylko
nie zgadzało. Według książkowego opisu oraz widzianego wcześniej
gobelinu, Aeis była – oczywiście – piękną i zjawiskową
kobietą, a charakteryzowały ją „długie, falujące złote pukle,
które otulały jej plecy, ramiona oraz cudowną twarz o srebrzystych
oczach i bladej jak księżyc, eterycznej cerze”. O ile szare
tęczówki i jasną karnację Julii można było na upartego
przyrównać do tego opisu, o tyle z ciemnego kasztanu ciężko
zrobić jasny blond, szczególnie w tak specyficznych warunkach. Za
to Angelika nadawałaby się niemal idealnie, pomyślała wzdychając.
Rozmyślania
dziewczyny przerwały kolejne odwiedziny Daniela, tym razem
obładowanego różnymi tobołami. Jego smukła, zmęczona twarz
wciąż wskazywała na brak snu, jednak oczy zdawały się pełne
energii i podekscytowania.
– To może się
udać – obwieścił na wstępie. – Rozmawiałem z najstarszymi
kapłanami. Oficjalna wersja brzmi: Aeis się w tobie przebudziła,
zatem wiedzona boską mocą udałaś się do świątyni. Oni nie mają
złudzeń co do twojej inkarnacji. Zresztą ciężko byłoby ich
odwieść od tej myśli – zaśmiał się. – Trzy czwarte życia
gapili się w martwe posągi, więc nagłe pojawienie się prawdziwej
dziewoi traktują jako cud – dodał z ironicznym uśmiechem,
rozkładając na podłodze pakunki. Jeden z nich, woreczek z szerokim
płaskim dnem, wręczył od razu Julii. – Pewnie jesteś głodna.
Dziewczyna
odpakowała zawiniątko, w którym znalazła talerz z trzema kromkami
chleba: z szynką, z serem oraz posmarowaną miodem. Dopiero na ich
widok poczuła, od jak dawna nie jadła. W tym czasie Daniel odwinął
kolejny pakunek, z którego wyciągnął zakorkowaną ceramiczną
butlę.
– A tutaj masz
trochę mleka – dodał.
– Dz... dziękuję
– wybełkotała z przejęciem, odstawiając przedmioty na stół. W
rzeczywistości bardziej niż z samego jedzenia ucieszyła się z
faktu, iż Daniel o niej pomyślał. – Szczerze powiedziawszy, to w
ogóle zapomniałam o głodzie. Która jest godzina?
– Jakoś koło
trzeciej. O piątej rozpoczynamy ceremonię, więc sprężaj się z
tym posiłkiem i przygotowaniami – odparł sucho, jakby umyślnie
ignorując wdzięczność Julii. Zdążył już rozwinąć kolejne
tobołki, których zawartość zabłyszczała w niemrawym świetle
płomieni. Przeżuwając pierwszą kanapkę, Julia dostrzegła złote
bransolety, łańcuchy, naszyjnik oraz coś, co przypominało
niewielki diadem z metalicznych liści i turkusowym kamieniem
pośrodku. Z innego pakunku Daniel wyjął stare, nieduże lusterko,
zaś w ostatnim znajdował się starannie złożony biały,
półprzeźroczysty materiał.
– Przed
wybuchami zamieszek i zniesieniem królewskich regulacji
religijnych... – podjął chłopak, po czym przerwał w pół
zdania, widząc pytający wyraz twarzy swojej rozmówczyni. – ...W
każdym razie parędziesiąt tutejszych lat temu nakazano każdej
świątyni z kręgu Aeis w Ardmorze dokonać przygotowań do
zapowiadanego powrotu bogini. Także tutaj. Co prawda komnata dla
bogini została trochę... zaniedbana. – Wymownie rozejrzał się
po pomieszczeniu. – Wciąż jednak w tym samym miejscu leżała jej
biżuteria i suknia. Mamy szczęście, że mimo tylu lat zachowały
się w tak dobrym stanie! – powiedział entuzjastycznie, delikatnie
rozkładając biały materiał. Z największą możliwą ostrożnością
złapał górne rogi w obie dłonie i zawiesił niedługą,
wielowarstwową tkaninę nad podłogą, nie zwracając uwagi na wciąż
zakłopotaną minę nastolatki. Z jego oczu biło podekscytowanie.
Mimo iż wszystko było w istocie jedynie blefem, Daniel mocno
przeżywał możliwość uczestniczenia w takim wydarzeniu.
– A... A reszta
stroju? – Julia ostrożnie pomacała półprzeźroczystą
powierzchnię. Młodzieniec nabrał powietrza.
– TO jest cały
strój, moja droga – powiedział na wydechu, próbując powstrzymać
się od parsknięcia śmiechem. – Aeis jest bóstwem, owszem, ale
również i kobietą. – Wyraźnie podkreślił te słowa, widząc
gwałtownie narastające oburzenie w oczach Julii. Ewidentnie chciał
ją sprowokować.
– Przecież to
wygląda jak przykrótka firanka! Mam się w tym pokazać przed
masami od dawna niewyżytych staruchów? – Nastolatce krew
napłynęła do twarzy. – Poza tym będzie mi w tym cholernie
zimno! Z cze... z czego ty się śmiejesz?!
– O, bogowie...
– Daniel zakrył twarz dłonią, faktycznie nie mogąc się już
powstrzymać. – Wybacz moje odreagowanie, ale tylko śmiech mi już
pozostał. Jesteś jeszcze mocno dziecinna. – Julia poczuła się
niesłychanie obrażona. – Julio... – Głos Daniela momentalnie
spoważniał. – Już naprawdę wystarczy mi myśl o zbezczeszczeniu
przez ciebie święconego stroju Najwspanialszej. – Zmarszczył
brwi. – To, komu się w nim pokażesz oraz czy będzie ci zimno,
powinno być naszym najmniejszym zmartwieniem. Niedługo będziesz
musiała wygłosić przemowę i mianować mnie arcykapłanem.
– Przemowę?...
– spytała z niedowierzaniem w głosie. – Tak po prostu, bez
przygotowań? Żartujesz chyba?
Daniel wymownie
milczał i uważnie obserwował reakcję nastolatki, z sekundy na
sekundę coraz bledszej.
– Ale co ja mam
powiedzieć? Że cieszę się, że tu jestem i takie tam?
– No... w sumie
tak. Dodaj parę wątków z mitologii, ubierz to w jakieś patetyczne
słowa i mów, jakbyś przeżywała katharsis czy coś w tym stylu.
Chłopak był
nadzwyczaj spokojny, podczas gdy ją obleciał zimny dreszcz. Musiała
już być kompletnie biała jak ściana, bowiem młody kapłan
momentalnie zareagował i sięgnął do kieszeni płaszcza po małe
zawiniątko.
– Przewidywałem,
że zje cię trema. Łyknij to przed wyjściem. – Wręczył jej
białą tabletkę zawiniętą w chusteczkę higieniczną. Uprzedzając
nadchodzące pytanie dziewczyny, dodał: – Spokojnie, to tylko cię
rozluźni. Nie możemy tego spaprać.
Przez następną
godzinę młoda bogini desperacko pracowała nad swoim wyglądem.
Zawczasu zaryglowała drzwi, aby bez krępacji móc się rozebrać.
Kamienna podłoga przyjemnie grzała w stopy. Może i z zewnątrz
budynek sprawiał pozory istnej ruiny, jednak najwyraźniej w środku
był zaskakująco sprawnie zarządzany. Szkoda tylko, że o
kanalizacji zapomnieli, Julia dodała w myślach.
Długo
zastanawiała się, w jaki sposób przywdziać biały materiał,
który przy bliższym poznaniu zapachniał wieloletnim kurzem. Mimo
iż sukienka składała się z wielu warstw, sięgała nastolatce
ledwie do połowy uda i była wystarczająco przeźroczysta, aby
zacząć panikować. Kreacja nie posiadała rękawów i wiązało się
ją tylko na jedno ramiączko, zatem lewy pasek od stanika trzeba
było jakoś schować. No cóż, przynajmniej bielizna jest też
biała, pomyślała z lekką ulgą, chociaż pierwotny zamysł tego
stroju niewątpliwie nie przewidywał niczego pod spodem.
Z trudnościami
obejrzała się w niewielkim przybrudzonym lusterku, które przyniósł
jej Daniel. Wyglądała bardziej jak przybłęda, która przywdziała
pierwszą z brzegu znalezioną szmatkę w celu okrycia newralgicznych
miejsc, aniżeli jak dostojna bogini zapamiętana z gobelinu. Julia
się zadumała. Przypomniała sobie czasy wczesnej podstawówki,
kiedy narodziło się jej zamiłowanie do szycia. Nieskalana jeszcze
rygorem mody ani presją dopasowania do towarzystwa uwielbiała bawić
się w projektantkę i przerabiać stare ubrania mamy podług swojego
małego artystycznego widzimisię. W efekcie tych dziecięcych
inspiracji powstały liczne cuda i dziwadła, których mała Julka
nie wstydziła się wtedy nosić, a wręcz przeciwnie – była z
nich niesłychanie dumna. Jak to się stało, że w ostatnich latach
ta beztroska uciekła?...
Dziewczyna
spróbowała przywołać ówczesne muzy. Postanowiła urozmaicić tę
firankopodobną sukieneczkę, aby przynajmniej częściowo odwrócić
uwagę od jej prostoty oraz prześwitującej golizny. Przede
wszystkim spód materiału minimalnie włożyła za gumkę w majtkach
i dla pewności dopięła od wewnątrz paroma spinaczami, które
znalazła w swojej torbie. Dzięki temu kreacja przybrała zgrabny
kształt dzwoneczka, a dodatkowe warstwy zasłoniły dolną część
bielizny.
Natchniona
przypływem kreatywności zapomniała na moment o stresie. Przeplotła
część złotego łańcucha tuż pod biustem, a reszcie pozwoliła
luźno zwisać wzdłuż ciała. Zapięcie ramiączka sukienki zakryła
broszką w kształcie ptaka. Przywdziała złote bransolety na ręce
i kostki, a cały wizerunek dopełniła makijażem, naszyjnikiem z
podobizną kruka oraz diademem, który przypięła do włosów cudem
znalezioną spinką.
Każdy gest i
decyzja przychodziły Julii tak naturalnie, jakby długa przerwa w
niezobowiązującej zabawie w tworzenie trwała zaledwie chwilę. Ten
nagły przypływ pozytywnych emocji spowodował pewność siebie,
której nastolatka dawno nie czuła. Zorientowała się, jak bardzo
codzienne decyzje, tak prozaiczne jak chociażby wybór ubrania, były
podporządkowywane bezwzględnym opiniom rówieśników. Jak bardzo
unikała podejmowania własnych decyzji, jeśli choć trochę różniły
się od powszechnie ustalonych wśród młodzieży kanonów. Oraz jak
bardzo to było głupie i oczywiste, a tak trudne do zmienienia...
Świece w
kandelabrach powoli się wypalały. Sądny moment nadchodził, a
Julia coraz bardziej zaczynała się denerwować podczas oczekiwania
na Daniela. Niepewnie popatrzyła na białą tabletkę. Czy to zwykły
otumaniający proszek, czy może jakiś narkotyk? Musiała zaufać
młodemu kapłanowi, bo innego wyjścia, poza oczywiście kompletną
kompromitacją wywołaną tremą, nie widziała. Popijała grubą
drażetkę mlekiem, kiedy rozległo się pukanie. To już czas.
Sprawdziła prędko
swoją ceremonialną kreację, zanim zaprosiła go do środka.
Młodzieniec również wyglądał odświętnie. Płaszcz przyozdobił
elementami ze złota o ptasich motywach, w ręku zaś trzymał
dorównujące mu wysokością berło, którego czubek wieńczyła
turkusowa kula wielkości główki lalki, ze stojącym nań
pozłacanym krukiem, rozpościerającym skrzydła do lotu. Julia
oniemiała pod wpływem tej niespodziewanej dostojności, lecz
młodzieniec sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zaskoczonego.
Wielkie, jasne oczy ze zdumieniem obserwowały zakłopotaną
nastolatkę, mierząc ją wzrokiem niemal centymetr po centymetrze.
Niezręczna cisza trwała już zbyt długo, toteż dziewczyna
podjęła:
– No to...
dobrze wyglądam?
– Och. Tak.
Bardzo dobrze. – Młody kapłan momentalnie oprzytomniał i
wyraźnie oszczędził komplementów, które cisnęły mu się na
usta. Pierwszego wrażenia jednak ukryć nie zdołał, co Julia
pokwitowała uśmiechem pełnym satysfakcji, chociaż oczywiście
wolałaby usłyszeć bardziej wylewną pochwałę swojej
spontanicznej kreatywności. – Zarzuć na siebie płaszcz, bo tam,
gdzie idziemy, nie jest już tak ciepło. Ach, no i buty... –
Zerknął na brązowe kozaki stojące w kącie. Miały niski, płaski
obcas i pasowały do zwiewnej sukienki jak wół do karety. –
Będziesz musiała je zdjąć, nim usiądziesz na tronie. Miejmy
nadzieję, że boczne pochodnie wystarczająco cię ogrzeją...
Przepełnieni
niepewnością, niechętnie opuścili komnatę i wyszli na ciemny
korytarz blado oświetlany przez nieliczne pochodnie. Chłodny wiatr
od razu wywołał dreszcze na gołych nogach Julii. Daniel zamknął
drzwi, po czym głęboko westchnął i płasko złożył dłonie.
Pochylił głowę i zamknął oczy.
– Najświętsza
Aeis, wybacz mi, proszę, to bluźnierstwo – wyszeptał. „Wybaczam”
– odruchowo pomyślała Julia, chociaż powaga i poświęcenie, z
jakimi młodzieniec podchodził do sytuacji, nie pozostawiały
miejsca na żarty.
Nastolatka szła
tuż za Danielem, ani na moment nie zwalniając kroku, bowiem zawiłe
i wypełnione mrokiem identyczne korytarze co chwila stwarzały
idealne okoliczności do zgubienia się. Mijali dziesiątki drzwi i
pokonywali tyleż samo schodków, wspinając się coraz wyżej, lecz
nie spotkali po drodze nikogo. Z czasem powietrze stawało się coraz
mroźniejsze, a napięcie rosło. Młodzieniec wypełniał ciszę,
instruując młodą boginię na najbliższe godziny.
– Najpierw
wygłosisz przemowę powitalną. To berło jest twoim najważniejszym
insygnium, więc koniecznie odzwierciedlij to w swoich gestach. Nie
oczekuję oczywiście, że wydobędziesz z niego moc, która
spektakularnie potwierdziłaby twoją personifikację... – Ponownie
westchnął. – Następnie mianujesz mnie na swojego arcykapłana i
rozpocznie się błogosławienie duchownych. To w sumie będzie
najprostsza robota. Każdego kapłana po kolei poświęcisz berłem i
słowami: „Błogosławię cię, synu mój, słowem prawdy i
pokoju.”. Na koniec podniośle podziękujesz i, zakładając, że
żadna spadająca z nieba nastolatka nie zakłóci nam ceremonii,
będzie po sprawie.
Julia zignorowała
te ostatnie słowa.
–
Pobłogosławić... każdego z osobna? Jezu, to zajmie wieki!
– Według moich
obliczeń zamkniemy się w dwóch godzinach. Spokojnie – odparł
twardo.
Julia poczuła
przyjemne ciepło. Przechodzili właśnie przez wielką, lekko
rozjaśnioną komnatę z malutkimi oknami przy samym suficie, na
wysokości przynajmniej kilkunastu metrów. Znajdowały się tutaj
wielkie stoły otoczone licznymi krzesłami, regały wypełnione
książkami, a na ścianach obficie wisiały zwierzęce skóry,
trofea myśliwskie oraz obrazy przedstawiające mityczne sceny.
Kluczowe miejsce w komnacie zajmował wielki ceglany kominek,
wewnątrz którego ogień płonął żywo. Sala wyglądała na główne
miejsce spotkań i codziennego wypoczynku. Julia z żalem podążyła
za młodzieńcem, który nie zwalniał tempa ani na chwilę i już
przekraczał kolejny próg.
– A dlaczego...
ee... dlaczego akurat ciebie mam mianować arcykapłanem? To znaczy,
wiem, że jako jedyny mnie tutaj znasz, jeśli możemy to tak
określić, ale czy nie jesteś... za młody? – To pytanie
nurtowało dziewczynę już od pewnego czasu i chociaż wydawało się
trochę bezczelne, nastała teraz idealna okazja, aby je zadać.
Daniel w odpowiedzi zaśmiał się pod nosem, a ciemne kosmyki włosów
opadły mu na czoło.
– No tak,
rozumiem twoje zdziwienie, w końcu na taki zaszczyt trzeba sobie
zasłużyć. Widzisz, Julio... Jak już ci wspominałem, podróżuję
do tego świata od dłuższego czasu. Obecni starcy pamiętają moje
pierwsze odwiedziny z czasów kiedy sami byli jeszcze nastolatkami.
Jako że nie znam aktualnie nikogo innego, kto podróżowałby przez
portal pod naszą szkołą, stałem się dla tych ludzi kimś więcej
niż zwykłym duchownym. Ich stosunek do mnie jest okraszony jakimś
dziwnym mistycyzmem. Powoli zapominają o dawnych podróżnikach.
Myślą zapewne, że moje powiązanie z drugim światem ma jakiś
wpływ na kontakty z tobą. Nie dociekałem, ale i też nie chcę
poruszać tego tematu, aby nie nabrali wątpliwości. Dlatego, jeśli
sama Aeis ogłosi mnie arcykapłanem, nikt nie powinien
zaprotestować, a ja będę miał wyłączne przyzwolenie na
towarzyszenie bogini. Szkoda tylko, że nie prawdziwej...
Jak dobrze, że
otaczał ich ciemny korytarz, inaczej Daniel na pewno zauważyłby
rumieniec, który zagościł na twarzy Julii. Mimo gorzkiego
komentarza na końcu, była bardzo rada z jego zapewnienia. Wciąż
jednak nie wszystko się zgadzało.
– Daniel... To
ile ty masz właściwie lat? – spytała niepewnie. Chłopak
uśmiechnął się.
– Fizycznie
dziewiętnaście. Nasze ciała starzeją się tutaj w tempie
odpowiadającym naszemu światu. Musi minąć wiele lat spędzonych w
Ardmorze, aby organizm przystosował się do tutejszego upływu
czasu. Więc spokojnie – dodał żartem – te dwa miesiące cię
tu nie postarzą.
Julia ponownie się
zamyśliła. Mijane korytarze stawały się coraz jaśniejsze, a
świst wiatru akompaniował ich rozmowie. Niewątpliwie zbliżali się
do celu.
– Czy to znaczy
– nastolatka zaczęła ostrożnie – że jakby ludzie z tego
świata przeszli do naszego, to postarzeliby się w ciągu kilku dni?
– To było takie nieprawdopodobne, że aż logiczne.
– No proszę,
dobrze kombinujesz – odparł Daniel, nie kryjąc swojego
zdziwienia. – W dodatku tutaj mijałyby lata i po paru tygodniach
nie mieliby ani przyjaciół, ani rodzin, do których mogliby wracać.
O ile oczywiście dożyliby miesiąca.
W ciągu tego
spaceru ich rozmowa przyjmowała coraz mniej oficjalny ton.
Nastolatka była rozluźniona i pozytywnie nastawiona do czekających
ją zdarzeń. Zastanawiała się, czy odczuwa pierwsze symptomy
zażytej wcześniej tabletki, czy może nadal podświadomie traktuje
wszystkie zdarzenia jak sen, czy też jest to efekt konwersacji z
osobą, która chyba nabierała do niej coraz większego zaufania.
Już chciała wziąć oddech, aby zadać kolejne pytanie, kiedy chłód
przybrał na sile i dotarli do wielkich drewnianych drzwi. Promienie
dziennego światła prześwitywały przez otwory w szczelinach
starych desek. Pachniało śniegiem.
– Zapnij
płaszcz, wychodzimy na zewnątrz – rzekł młody kapłan,
nakładając kaptur, a jego słowa odbiły się echem. Mocnym ruchem
otworzył wrota, a białe światło wlało się do pomieszczenia
niczym gęsta ciecz, oślepiając dziewczynę. Lekko zachwiała się
na nogach. Kiedy oczy przywykły do jasności, Julii ukazał się
widok tych samych ruin, które zdążyła już poznać poprzedniego
dnia. W biały krajobraz, malowniczo otoczony łańcuchem gór,
wtapiały się gęsto pokryte śniegiem czarne budowle, nierówne
wieżyczki oraz dziesiątki leżących wokół cegieł i fragmentów
muru. Wiał intensywny, mroźny wiatr, który momentalnie zamienił
jej nogi w dwa sople lodu, jednak na szczęście przynajmniej już
nie padało. Z białego puchu gdzieniegdzie wystawały nagie gałęzie
bądź pozostałości po dawno wymarłych drzewach czy krzakach.
Szli do świątyni
ścieżką wydeptaną przez setki stóp. Nastolatka miała wrażenie,
że minęły długie minuty, odkąd opuścili poprzedni budynek, lecz
dzieląca budowle odległość wynosiła zaledwie z pięćdziesiąt
metrów. Zaczynało kręcić się jej w głowie, lecz znowu miała
wątpliwości; czy jest to efekt nagłych wdechów świeżego
powietrza, czy jednak objawy łykniętego proszku? Nie odczuwała
również zimna tak dotkliwie, jak się spodziewała.
Kiedy po chwili
dotarli pod wrota świątyni, Julia bez emocji wyczekiwała tego, co
zaraz miało się wydarzyć. Dzierżąc w dłoni potężne złote
berło, miała wrażenie, że faktycznie panuje nad sytuacją.
Powróciła niedawna pewność siebie i pojawiło się poczucie
nieskończonych możliwości. Tak, uda się. Jeszcze pokaże im
wszystkim, jak dobrze wczuwa się w swoją rolę, jak wiarygodną
jest boginią. Pokaże Danielowi. Udowodni mu, że potrafi odpłacić
za popełnione błędy. Oraz że los zesłał ją tu nie bez powodu.
Oboje przekroczyli
próg świątyni. On – przyszły arcykapłan, ona – przyszła
bogini.
Kolejny rozdział już jest!
Witajcie! Nareszcie mogę zaprezentować Wam rozdział piąty. : ) Różne życiowe sytuacje opóźniły jego powstanie, jednak mam nadzieję, iż efekty wynagrodzą Wasze oczekiwania.
Sam rozdział wyszedł mi zaskakująco długi. Szczerze powiedziawszy zdołałam zamieścić tam zaledwie 60% planowanej dla niego treści, kiedy przekroczył jedenastą stronę... Dajcie proszę znać, jeśli taka długość Wam przeszkadza. Bardzo ważę słowa i staram się opisywać jedynie najistotniejsze treści. Mimo to jestem świadoma powolnego tempa akcji, zatem mam nadzieję, iż historia jeszcze się Wam nie nuży! Zapewniam, że już niedługo znacznie przyspieszymy oraz pojawią się zupełnie nowe wątki i postaci. :)
Życzę zatem miłego czytania!