10.2020 - NOWY POST
Archiwum maja 2015
Aeis żyje! ;)
Drodzy Czytelnicy. Jak zapewne zauważyliście, "Aeis" doczekała się dziesiątego rozdziału! Możecie tylko przypuszczać, jak bardzo jestem uradowana, że mimo wyjątkowo burzliwego okresu, przez jaki obecnie przechodzę (już od mniej więcej roku, sic!), udaje mi się kontynuować ten projekt. Tak, jak już nie raz się ozgrażałam: obiecałam dobrnąć z opowiadaniem do końca i tak też uczynię.
Dziękuję wszystkim odwiedzającym mojego bloga za cierpliwość i z góry przepraszam, jeśli ten nowy rozdział rozczaruje Was brakiem konkretnej akcji. ;) Musiałam przygotować tło fabularne pod kolejne, bardzo ważne wydarzenia i zapewniam, że się nie zawiedziecie. Co prawda nie wiem niestety, kiedy wyprodukuję kolejne części i, pouczona poprzednimi doświadczeniami, niczego nie zamierzam już w tej kwestii obiecywać. Ciąg dalszy nastąpi na pewno, tego tylko możecie być pewni. Sama nie mogę się go już doczekać.
Jak zwykle chętnie odpowiem na wszelkie pytania oraz postaram się nadrobić zaległości w komentarzach. :) W międzyczasie, jeżeli jesteście zainteresowani moją pracą rysownika i ilustratora książek, zachęcam do przeczytania wywiadu, który zrobiła ze mną
Gayaruthiel na swoim blogu Morzosfera. Znajdziecie go TUTAJ.
To na razie tyle. Przepraszam za swoje żółwie tempo i życzę Wam miłego czytania! :>
ROZDZIAŁ X
Płócienna sukienka nieprzyjemnie
obcierała skórę przy każdym ruchu. Materiał był wyjątkowo
sztywny i gdyby nie skórzany rzemyk do owinięcia w pasie, trudno
byłoby go ułożyć tak, aby kreacja nie przypominała worka na
ziemniaki. Suknia miała jednak dwie kluczowe zalety: była ciepła i
czysta. Nie pachniała co prawda świeżością płynu do płukania,
jednak woń czegoś w rodzaju krochmalu była i tak o niebo lepsza
niż biedny, wymięty i przepocony t-shirt.
Julia
starała się oszczędzać wszystkie posiadane przez siebie
przedmioty natury higienicznej tak bardzo, jak było to możliwe.
Dezodorantu używała maksymalnie raz dziennie, opakowania chusteczek
nawet jeszcze nie ruszyła, a makijaż postanowiła robić sobie
jedynie przed publicznymi wystąpieniami – nie rezygnując jedynie
z codziennego pudrowania twarzy, ponieważ, przyznała to z
zażenowaniem, bez przynajmniej najcieńszej warstwy zakrywającej
skórne niedogodności czuła się jak maszkara. Nie łudziła się,
że wszystkiego wystarczy jej na dwa miesiące, jednak miała
nadzieję, że po drodze ktoś wspomoże ją w kobiecych drobiazgach.
Sukienka i koszula nocna były dobrym początkiem, chociaż
niewątpliwie zawodem okazała się pierwsza napotkana w Ardmorze
nastolatka, która raczej stroniła od kosmetyków – a na pewno od
takich, do których współczesny świat przyzwyczaił Julię. O
odżywce do włosów mogła tylko pomarzyć.
Niemniej
jednak radziła sobie całkiem nieźle. Na noc przepierała
delikatnie bieliznę, opłukiwała dokładnie wszystkie fragmenty
swojego ciała, a przy każdej sposobności płukała usta bądź
żuła lukrecję, w którą zaopatrywał ją Daniel. Zawsze po takich
czynnościach czuła dziwną satysfakcję i wracające wspomnienia z
pierwszych samodzielnych wyjazdów na kolonie jako dziecko. Zresztą
w tyle głowy cały czas Julii towarzyszyło wrażenie przebywania na
jakimś zorganizowanym wyjeździe wypoczynkowym, co uświadomiła
sobie, kiedy po raz kolejny zasiadła na niewygodnym siodle i wraz z
resztą wycieczki, którą stanowiła kapłańska świta, powolnym
tempem opuściła gospodę rodziny Lor'yn.
Oczywiście
parę godzin wcześniej miały miejsce serdeczne pożegnania przy
sutym i tłustym śniadaniu, które niewątpliwie miało zapewnić
podróżnym niezbędną do wędrówki siłę. Julia chłonęła
jednak tę energię skądinąd, i chłonęła ją łapczywie, jakby w
obawie, że drugie takie źródełko wesołości może się już na
jej drodze nie pojawić. Jedząc najzwyklejszą pod słońcem
jajecznicę i zagryzając ją chlebem, tonęła we wszechobecnym
cieple i wesołości, i chociaż kilku kapłanów wyglądało raczej
nietęgo po przebytej poprzedniej nocy libacji, humory dopisywały
wszystkim. Nastolatka wypatrywała co jakiś czas krzątającej się
wokół Ilmy, tym razem jednak z powodzeniem łapiąc jej spojrzenia
i odwzajemniony, choć nieśmiały uśmiech. Nie była rada opuszczać
nowo poznanej koleżanki, lecz sam fakt nawiązania czegoś w rodzaju
przyjaźni napawał ją radosną satysfakcją.
Nawet
Daniel był od rana jakiś taki weselszy niż zazwyczaj, nawet
obdarowując nastolatkę pogodnym „dzień dobry” na przywitanie,
kiedy opuściwszy poddasze spotkała go na korytarzu. Momentalnie
wywołało to na jej twarzy uśmiech, co zauważyła dopiero po kilku
krokach, aby następnie bez żadnego sensownego powodu skarcić się
w myślach.
To
wszystko w połączeniu z porannym epizodem z Ilmą sprawiło, iż
wspomnienie o niedawno przebytego koszmaru zacierało się niczym
dawne urojenie. I Julia byłaby już gotowa ze świeżym umysłem
stawić czoło nadchodzącym dniom, gdyby nie człowiek, którego
sama obecność przyprawiała ją o drżenie. Sergiusz.
Spojrzenie
ciemnych oczu mężczyzny śledziło ją od momentu, kiedy zawitała
do głównego pomieszczenia na śniadanie. No cóż, tak naprawdę
jej ruchy uważnie obserwowała wtedy każda inna znajdująca się
tam osoba, jednak dziewczyna była przekonana, iż wzrok Sergiusza
przeszywał ją niczym sztylet jeszcze długo po tym, jak wszyscy
zajęli się swoimi talerzami. Nie chciała się jednak upewniać i
podczas posiłku usilnie uciekała oczami wszędzie, byleby dalej od
niego. Mimo to czuła na sobie spojrzenie, które było najlepszym
dowodem na to, że mężczyzna dostrzegł ją, jak wyglądała przez
tę cholerną szybę nad ranem, a teraz na pewno testował jej
reakcję, czekając na kolejne potknięcia. Jaką informację
przekazywał temu jeźdźcowi? I dlaczego robił to w takiej
tajemnicy?
–
Będziecie przechodzić przez Dardony? Naprawdę? – Kiedy część
duchownych obładowywała manatkami gotowe do dalszej podróży muły,
a pozostali to wymieniali pożegnalne słowa z rodziną gospodarzy,
to dojadali resztki ze śniadania, wyraźnie nie mając ochoty ruszać
się z miejsca, wśród tego całego zgiełku uszy Julii dobiegło
nieśmiałe pytanie pani Lor'yn. Nastolatka siedziała jeszcze przy
stole w towarzystwie ciemnoskórego arcykapłana Toiela, czekając
wygodnie na sygnał do wyjścia. Gospodyni wraz z Ilmą rozmawiały w
progu z Filipem, arcykapłanem Elmudem oraz jeszcze jednym duchownym,
którego imienia dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć.
–
Och, to koniecznie je odwiedź! – westchnęła kobieta, niemal
szlochając. – Tylko proszę, pamiętaj!
–
Oj, mamuś, jakże mógłbym tego nie zrobić! – odparł syn
gospodyni z udawanym roztargnieniem, bowiem w jego głosie wyraźnie
zabrzmiała nietypowa dlań melancholia. Julia zaczęła uważnie
nasłuchiwać. – Z dwa lata u nich nie byłem... A poza mną
przecież nikt na te groby nie pojedzie. Wam za daleko, a stryjek...
kto go tam wie, jego chyba zupełnie z Ardmoru wygnało. – Młody
kapłan spojrzał z uczuciem na zatroskane twarze matki i siostry. –
Nie martwcie się, złożę im najpiękniejsze kwiaty, jakie Aeis
raczy mi zesłać po drodze.
Na
te słowa młoda bogini drgnęła zmieszana, ale i Filip już pod
koniec zdania na moment zastygł jak zaklęty, najpewniej
uświadamiając sobie, że w końcu nikt inny jak właśnie Aeis
towarzyszy mu w tej podróży i kwiatów raczej zbierać nie będzie.
Młodzieniec mimochodem zerknął na Julię, jednak ta błyskawicznie
skupiła wzrok na skrzyniach w kącie, podczas gdy Elmud z trudem
ukrył rozbawienie. Tego chwilowego zażenowania nie dostrzegły
jednak ich rozmówczynie, toteż po chwili Ilma objęła brata mocno
za szyję i z czułością szepnęła mu kilka słów prosto do ucha.
–
Dusze twej matki oraz córki będą rade otrzymać błogosławieństwo
od samej bogini – rzekł stary arcykapłan do wzruszonej gospodyni,
a Julia w mig dostała obraz sytuacji jasny na tyle, na ile dało się
z tej sceny wywnioskować. Kiedy kilka minut później Daniel
wkroczył do pomieszczenia, przywołała go bezgłośnie, lekceważąc
wyraźny protest na jego twarzy.
–
Nie możemy porozmawiać później? – spytał już lekko
poirytowany, widząc, jak nastolatka przybliża się do niego z miną
konspiratorki.
–
Czy Ilma może jechać z nami?
W
pierwszym momencie zdawało się, że chłopak nie zrozumiał, lecz
Julia prędko załapała, że swoim pytaniem autentycznie go
zamurowała.
–
Chcesz, aby do boskiej eskorty dołączyła wiejska nastolatka? –
spytał z intonacją wyraźnie podkreślającą absurd wypowiedzi.
Dziewczyna była jednak śmiertelnie poważna.
–
No... tak – odparła z przekonaniem. – Przecież mogę ją o to
zapytać i poprosić, prawda? Chcę się upewnić, czy coś stoi na
przeszkodzie...
Daniel
zamknął oczy i westchnął. No tak, to byłoby zbyt łatwe,
pomyślała.
–
Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z potencjalnych następstw
takiej decyzji? Zresztą, jako bogini ty nie pytasz o takie rzeczy
ani nikogo nie prosisz, ty postanawiasz, jeśli już. Nie zapominaj.
–
No wiem, wiem, to mam właśnie na myśli. Ilma ma siostrę i babcię
pochowane gdzieś na naszej trasie, wiesz o tym? – Daniel milczał.
– Widziałam, jak to przeżywała, kiedy rozmawiała o nich z
Filipem.
–
I co w związku z tym? – Chłopak uniósł brwi. Julia uparcie
drążyła dalej:
–
Na pewno byłaby szczęśliwa, mogąc je odwiedzić. W dodatku
towarzysząc samej bogini. Rozumiesz, jakie to dla niej wyróżnienie?
Ona tu siedzi pewnie całe swoje życie, skazana na zajmowanie się
gospodarstwem i tak dalej, a tak to by miała okazję wyrwać się
choć na trochę, zobaczyć kawałek świata...
Julia
odniosła wrażenie, że z jej ust wydobywają się jakieś cudze
słowa, które zazwyczaj zdarzało się jej słyszeć jedynie w swoim
kierunku. Nie wiedziała nawet, kiedy tak właściwie zadecydowała o
zabraniu Ilmy. Była pod wrażeniem swojej nagłej spontaniczności i
pewności siebie. Czy doświadczała jakichś kolejnych efektów
niezwykłej tabletki sprzed dwóch dni, czy świadomie obserwowała
swoją wewnętrzną przemianę, czy też faktycznie budziła się w
niej bogini Aeis – dziewczyna nie chciała teraz w to wnikać. Po
prostu czuła, jakby tego dnia wstała z łóżka jako nowa, lepsza
osoba.
–
Daniel – kontynuowała stanowczym głosem – życzę sobie, aby
Ilma do nas dołączyła.
Bure niebo okrywało majaczące w oddali
górskie łańcuchy, a śnieżne, pozbawione cienia płaszczyzny
świeciły bielą nietkniętą przez żadną ludzką stopę. W twarze
oraz uszy wędrowców szczypały lodowate drobinki zamarzniętej
mżawki, która wypełniała całe powietrze. Było wilgotno i
piekielnie ślisko, przez co boska pielgrzymka posuwała się
znacznie wolniej niż poprzedniego dnia, a mule kołysanie teraz
bezwzględnie kojarzyło się Julii z nudnym rejsem po jeziorze.
Humor jej jednak wciąż dopisywał,
czemu dała wyraz, wesoło nucąc pod nosem „Świt Aeis”, którego
melodia nie odstępowała jej na krok od samego poranka. Dałaby
głowę, że albo już ją kiedyś słyszała w innej aranżacji,
albo po prostu ardmorska pieśń jest w przedziwny sposób łudząco
doń podobna. Wymrukiwała zatem cichutko swoją własną wersję,
bez słów i głównie z refrenem, gibiąc się w rytm mulich kroków
i starając się nie myśleć o coraz bardziej doskwierających
obtarciach od siodła.
Chociaż Ilma o mało nie zemdlała na
prośbę wystosowaną do niej przez boginię, to gospodyni,
oczywiście zaraz po tym, jak otrząsnęła się z szoku i
przetrawiła usłyszaną nowinę, nie posiadała się z radości.
Znów mało brakowało, aby uściskała nastolatkę w podzięce za
przygarnięcie „jej drugiego dziecka pod swoją boską opiekę”.
„Taka chluba! Takie wyróżnienie! Moja córa!” – zdawała się
powtarzać niczym nakręcona katarynka do samego momentu pożegnania.
Sama zainteresowana natomiast wyglądała bardziej na przerażoną
aniżeli uradowaną, jednak Julia była przekonana, że jak tylko
ponownie zdarzy im się pobyć sam na sam i choć chwilę
porozmawiać, Ilma raz dwa się ożywi i prędko ją polubi – nie
jako boginię, a jako zwykłą koleżankę, z którą ta cała podróż
i dwa miesiące pielgrzymowania staną się niewyobrażalnie
przyjemniejsze i weselsze. Tak sobie to młoda bogini właśnie
zaplanowała.
Panna Lor'yn miała zjawić się w
Bredonie Mniejszym w ciągu kilku dni. Jako że z oczywistych
względów nie mogła opuścić domu od razu i należało
zorganizować dla niej specjalny transport wraz z opieką, korowód
duchownych musiał najpierw dotrzeć do świątyni, aby tam
poinformować o planach bogini. Julia nie przypuszczała, że jej
decyzja wprowadzi tyle zamieszania, toteż w tym jednym momencie
omawiania szczegółów poczuła się trochę głupio i za wszelką
cenę unikała karcących spojrzeń Daniela.
– Co tam nucisz? – Niemal wywołany
myślami chłopak zaczepił ją niespodziewanie, przerywając
trwające od samego wyjazdu milczenie. Dotychczas towarzyszący Julii
kapłan Alwin przeszedł do innej grupy braci i nastolatka znowu
została sama z Danielem, czego tym razem nawet nie zauważyła.
Spojrzała podejrzliwie na swojego rozmówcę.
– A co, nie poznajesz? – spytała z
wyraźnie udawaną wyższością, co w jej odczuciu było zabawne,
jednak chłopak jak zwykle miał inne zdanie.
– Skąd znasz tę pieśń? –
kontynuował, nie kryjąc ciekawości. Dziewczyna z entuzjazmem
opowiedziała o porannym incydencie z Ilmą, co oczywiście nie
wywołało na młodym arcykapłanie żadnego wrażenia, więc dodała
tajemniczo:
– Czy ty też nie masz wrażenia, że
w naszym świecie istnieje piosenka o prawie tej samej melodii?
– Nie wiem. Może – uciął prędko,
pozostawiając Julię w konsternacji. Znowu dziwnie się zachowywał,
a chodziło przecież o jedną głupią piosenkę. – Wiesz w ogóle,
do czego nawiązuje „Świt Aeis”?
Nastolatka zamyśliła się. Czy to było
pytanie podchwytliwe?
– No... Tam było coś o rozgromieniu
kłamstw, burzowych chmur i tak dalej... Och – zrobiła wielkie
oczy – chodzi o zstąpienie inkarnacji Aeis tysiąc pięćset lat
temu, prawda?
– Prawda – odpowiedział
beznamiętnie Daniel. – Teraz pora, abyś poznała znaczenie kilku
innych pieśni. Póki jesteśmy sami, jest okazja do uzupełnienia
kolejnych luk w twojej wiedzy.
Julia milczała. No tak, spodziewała
się, że nastąpi ciąg dalszy jej per'imskiej edukacji, ale miała
przynajmniej nadzieję na jeden dzień oddechu. W dodatku poirytowało
ją to całe „póki jesteśmy sami” w ustach Daniela,
wypowiedziane sucho oraz w tak mało przyjemnym kontekście. Biorąc
pod uwagę, jak rzadko bywała sam na sam z chłopakiem, ostatnie, o
czym chciała rozmawiać, to Ardmor, Per'im, Aeis i wszystko wokół.
Minęły trzy dni od jej niefortunnej podróży i już tęskniła za
błahostkami codziennego życia. Już nawet pogoda wydawała się
ciekawszym tematem. Ale nie, Daniel w ciągu zaledwie kilku sekund
musiał popsuć jej znakomity humor swoją nieprzemijającą powagą
i poczuciem obowiązku.
– Bredońska świątynia ma trochę
inny charakter od naszej, itieńskiej. Sama zresztą zobaczysz.
Dlatego na pewno usłyszysz sporo pieśni, przemów, a i nie
zdziwiłbym się, jakby odegrali na scenie fragmenty zniebozstąpienia
Aeis...
– Naprawdę? W sensie sztuka
teatralna? – Julii zaświeciły się oczy. Kochała teatr.
– Może niepotrzebnie robię ci
nadzieję, ale jest to możliwe. W każdym razie...
Przez kolejne godziny marszu,
sporadycznie przerywane postojami, chłopak pokrótce opowiadał o
poszczególnych pieśniach, tłumaczyć ich znaczenie oraz nawiązania
do wydarzeń historycznych oraz mitologicznych. „Plagi kłamstw”,
„Smoliste kręgi”, „Hipokryci” oraz kilka innych, podobnie
tendencyjnie zatytułowanych utworów – wszystkie traktowały mniej
więcej o tym, jacy ludzie są, byli, bądź będą nieszczęśliwi i
zgubieni bez obecności Aeis w ich życiu. Tyle przynajmniej
zapamiętała Juia. Niestety, mimo cichej nadziei, Daniel nie
zdecydował się zaśpiewać dla przykładu żadnej z pieśni.
Jednakowoż same historie, wokół
których toczyła się tematyka utworów, okazały się całkiem
ciekawe.
Oto Aeis zamieniła się niegdyś w
kruka. Kiedy w zapomnieniu podziwiała ludzkie osady, przeszyła ją
nagle myśliwska strzała należąca do ubogiego mężczyzny oraz
jego syna. Zapragnęli oni tego dnia upolować świętego ptaka jako
symbol szczęścia i nadziei dla swojej rodziny. Gdy chłopiec ujrzał
ku swemu zaskoczeniu jeszcze żywe, acz ledwie zipiące bezbronne
stworzenie, serce mu zmiękło i poprosił ojca o zlitowanie się nad
ptakiem. Wiedziony miłością mężczyzna zgodził się, zupełnie
nieświadomy, iż w tym małym ciałku tkwi najpotężniejsza z mocy.
Zaintrygowana Aeis nie uciekła i pozwoliła się sobą opiekować.
Wkrótce kruk wyzdrowiał i odleciał, lecz w ramach podzięki bogini
pobłogosławiła całą rodzinę i faktycznie przyniosła szczęście
na przyszłe lata. W ostatnią noc przed odlotem przemówiła do
chłopca, który ocalił jej życie, zdradzając mu sekret
rozpoznawania nieprawdy i fałszywych ludzi. Podobno trzydzieści lat
później ten sam chłopiec zasiadł na tronie jako Kalidar Wielki,
słynący ze sprawiedliwych, miłosiernych oraz długich rządów.
W innej opowieści chmary czarnego
ptactwa zesłane przez boginię wydziobywały wszelkie zapasy
żywności obłudnego urzędnika, który zdradził własną rodzinę,
aż ten umarł z głodu w cierpieniach, do samego końca trzymając
się swej nikczemnej natury; w jeszcze innej pewna piękna, lecz
chciwa dziewczyna, zmamiona fałszywymi obietnicami bogactwa i sławy,
złamała serce narzeczonemu i oddała się w ramiona Ageona, czyli
ramiona samej śmierci, co zarówno rozwścieczyło, jak i zraniło
Aeis do granic możliwości.
Mimo skrajnie różnych oraz niezbyt
skomplikowanych treści każda historia była w stanie zainteresować
i zachęcić do słuchania. Julia prędko zauważyła, że to przede
wszystkim zasługa opowiadającego. Jego Aeis była ukazana jak żywa,
prawdziwa istota pełna skrajnych emocji, własnych problemów i
rozterek, a nie jak ponura, bezduszna bogini. Zupełnie, jakby sam ją
znał, pomyślała dziewczyna. Nie potrafiła wyjść z podziwu nad
jego umiejętnością mówienia z pamięci i bez żadnego
przygotowania. Chwilami pragnęła po prostu zanurzyć się w jego
głosie i płynąć z nim bezmyślnie, aż ten cały zewnętrzny
koszmar dobiegnie końca.
– Mógłbyś opowiadać bajki... –
rzekła z rozmarzeniem, kiedy skończył i powoli wracała na ziemię
po usłyszanych opowieściach. – Jesteś w tym świetny. – Ku jej
zaskoczeniu Daniel wyraźnie się speszył, co było tak wielkim
szokiem, że poczuła wręcz zażenowanie swoim komplementem.
– Dzięki. Wiesz, lata praktyki... –
odparł niepewnie, chyba samemu nie do końca wiedząc, co ma na
myśli. – Opowiadanie o Aeis to dla mnie jak mówienie o swojej
największej pasji. Mógłbym nigdy nie przestawać.
– Czyli można powiedzieć, że Aeis
jest twoją pasją? – zaśmiała się.
– Absolutnie.
– Ale wiesz, że to trochę dziwnie
brzmi?
– I co z tego? Ja tam cieszę się, że
moje życie ma cel oraz sens.
Julia prędko zauważyła, że to był
bodaj pierwszy raz, kiedy Daniel powiedział coś szczerze o sobie.
Spojrzała na chłopaka ukradkiem i dostrzegła zmianę w całym
wyrazie jego twarzy. Mimo mrozu policzki były pokryte rumieńcami, a
oczy patrzące w nieokreśloną dal błyszczały. Gdzieś za tą
twardą kamienną maską zimnego cynika kryły się emocje
prawdziwego człowieka. Przedziwne emocje.
– Daniel, ale czy ty... czy ty
naprawdę wierzysz w tę Aeis?
Młodzieniec momentalnie spoważniał.
– Co to w ogóle za pytanie?
– No tak, źle to zabrzmiało. –
Przez chwilę się zamyśliła, po czym ostrożnie kontynuowała: –
Ale widzisz... W końcu wcześniej żyłeś w innym świecie i nawet
nie wiedziałeś o jej istnieniu. Prawda?
Daniel przyglądał się jej uważnie,
lecz nie odpowiadał. Blask w jego oczach znikł.
– No i coś musiało się wydarzyć,
że zacząłeś w nią wierzyć – ciągnęła, próbując wybrnąć
z niezgrabnej sytuacji. – Trudno przecież tak bez większych
powodów nagle zmienić swoją wiarę, co nie? W dodatku na tyle
mocno, aby zostać kapłanem. I arcykapłanem. Nie żebym podważała
jej istnienie, broń Boże... – dodała już zupełnie bezmyślnie,
podenerwowana swoją nieumiejętnością ugryzienia się zawczasu w
język.
– Rozumiem twoje rozterki – odparł
Daniel po kilku momentach namysłu tonem tak spokojnym, że Julia
odetchnęła z ulgą. – Dla ciebie pewnie samo istnienie
równoległego świata do teraz wydaje się abstrakcyjne. Nie
powinnaś jednak patrzeć na wszystko ze swojej perspektywy. Ja mam
bardzo konkretne powody, dla których wierzę w wielką boginię
Aeis. Nie tyle nawet wierzę – jestem absolutnie przekonany o jej
istnieniu.
Te ostatnie słowa wypowiedział tak
stanowczo, że nie sposób byłoby podważyć ich prawdziwości.
Daniel znowu przybrał ten swój śmiertelnie poważny wyraz twarzy,
lecz Julia zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
– A jakie to są powody? Co się
stało?
– Ta wiedza jest ci zupełnie
niepotrzebna do wykonywania swojego zadania.
– No ale... Ojej, ciągle zbywasz moje
pytania takimi argumentami. Dlaczego nie możemy normalnie
porozmawiać na tematy inne niż to moje udawanie Aeis?
– A czemu akurat ja muszę być tym
tematem? – spytał poirytowany.
Julia, nie wiedząc zupełnie, jak
odpowiedzieć, przez kilka sekund wpatrywała się w młodzieńca z
na wpół otwartymi ustami. Właściwie nie widziała niczego
niestosownego w swoich pytaniach. To chyba normalne, że w
zaistniałej sytuacji chciałaby lepiej poznać swojego jedynego
normalnego kompana. Opcje były zatem dwie: albo faktycznie nie miała
wyczucia w rozmowie, albo Daniel ukrywał coś bardzo istotnego,
czego nie chciał zdradzić.
– Nie wiem – odparła w końcu. –
Jesteś po prostu tak bardzo tajemniczy, że mam ciągle wrażenie,
jakbym nic o tobie nie wiedziała. I tyle.
Chłopak westchnął.
– Może powiem ci więcej, kiedy ten
cały teatrzyk dobiegnie końca. Na razie skupmy się na
teraźniejszości.
Dziewczyna kiwnęła pokornie głową i
resztę trasy do kolejnego postoju spędzili w ciszy.
Zmierzchało, kiedy zatrzymali się po
raz ostatni. Śnieżne pola wokół malowały krajobraz na granatowo,
a temperatura znowu spadała poniżej zera. Wszyscy byli wyraźnie
zmęczeni dwudniowym marszem, co najbardziej dało się zauważyć po
starszych członkach kapłańskiej świty. Poza Elmudem. Stary
arcykapłan okazał się bardziej rześki niż niejeden młodzian, to
przodując eskorcie tuż obok Sergiusza, to przemieszczając się do
tyłu i zabawiając rozmowami poszczególne grupki podróżnych.
Julia obserwowała go z nieukrywanym podziwem, gdyż sama ledwo już
patrzyła na oczy znużona monotonnym kołysaniem, w dodatku nie
wykonawszy samodzielnie nawet jednego kroku na przebytej drodze.
Zatrzymali się obok niewielkiego lasku,
przy dużym znaku wykonanym z czterech drewnianych pali – trzech
ułożonych w stożek i jednym krótszym prostopadle do nich
skrzyżowanym na szczycie. Od momentu, kiedy wkroczyli na główny
szlak prowadzący do Bredonu Mniejszego, konstrukcje te pojawiały
się stosunkowo często, zapewne co odliczoną odległość.
Po rozprostowaniu bolących kości i
zjedzeniu niewielkiej kromki chleba ze smalcem, Julia zorientowała
się, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Mogła to łatwo zauważyć,
gdyż od samego rana albo ktoś nieustannie ją obserwował, albo
niezręcznie zagadywał, albo milcząco czuwał z pewnej odległości,
o nieustępującym na krok Danielu nawet nie wspominając. Tym razem
jednak zmęczenie wzięło nad kapłanami górę i wszyscy zajmowali
się swoimi sprawami, kręcąc w pobliżu i pozostawiając
majestatyczną boginię samą sobie w towarzystwie już mniej
majestatycznego muła.
Korzystając z chwili oddechu Julia
zagłębiła się w przydrożny las, aby choć trochę podelektować
się samotnością. Leśny krajobraz był biało-czarny. W większości
bezlistne drzewa i krzaki mieszały się gdzieniegdzie z iglastą,
delikatnie zieloną roślinnością, lecz wszystkie pokryte były
grubymi warstwami śniegu. Wydawało się, że leżał tam tak od
wieków, jakby nigdy nie tknięty promieniami słońca, aż
nastolatka zaczęła się zastanawiać, czy w tych rejonach
kiedykolwiek następują roztopy. Gwizdy mroźnego powietrza
przerywały ciszę wraz z trzaskiem łamanych pod stopami Julii
gałązek.
Był to naprawdę mały las, bowiem
ledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na wzniesieniu, znajdował się
prześwit ciemnoszarego nieba. Dotarłszy tam, nastolatka cofnęła
się w zdumieniu; pod jej stopami rozpościerała się na dobrych
dziesięć pięter prawie pionowa lita skała, gdzieniegdzie tylko
przyprószona śniegiem. Julia stała nad przepaścią. Odruchowo i
kurczowo złapała się pobliskiego drzewa, odganiając zawroty głowy
i mierząc wzrokiem krajobraz lasów oraz skał przeplatanych
śnieżnymi płaszczyznami w oddali. Miejsca zupełnie nieskażone
cywilizacją, aż po sam horyzont, gdzie ciemniejące niebo łagodnym
gradientem przechodziło w niemal zupełną czerń. Wiatr się
wzmagał, wróżąc zapewne rychłą zmianę pogody i rozwiewając
pojedyncze kosmyki włosów Julii, które wysunęły się z luźnego
kucyka.
Od dwóch dni kierowali się w dół.
Nieustannie schodzili, pozostawiając za sobą całe pasma górskich
wzniesień, toteż była przekonana, iż już dawno zeszli na
równiny. Najwyraźniej płaski krajobraz nie oznaczał zejścia na
poziom morza, a zatem góry mogły ciągnąć się jeszcze
kilometrami. Jak wysoko się znajdowali? Wolała na razie nie myśleć
o tym, jak bardzo długa i wyczerpująca okaże się droga powrotna.
Oby tylko zdążyli przed zamknięciem portalu.
Wtem, przy granicy z horyzontem,
wzniosły się ku niebu potężne czarne kłęby, które po chwili
zaczęły rozpadać się na drobinki pochłaniane przez ciemne niebo,
jedna za drugą. Ptaki. Wielkie chmary skrzydlatych stworzeń jak na
jeden sygnał zerwały się w powietrze, niczym w panicznej ucieczce.
Julia zesztywniała, kiedy moment
później z odległych pustkowi dobiegł ją przytłumiony echem ryk.
Zniekształcony, przeraźliwy, najbardziej przypominający odgłos
gwałtownego hamowania tramwaju, lecz na tyle odległy, że nie
sposób było go skonkretyzować. Zwierzę? Mechanizm? Nie wiedziała.
Mogła jedynie przysiąc, że dźwięku tego nie wydobyły żadne
ludzkie płuca. Z szeroko otwartymi oczami przeskakiwała wzrokiem od
drzewa do drzewa, wypatrując źródła hałasu, lecz o tej porze
ledwie mogła rozróżnić lasy od skał.
– Droga pani, czy wszystko w porządku?
Aż podskoczyła, słysząc głęboki
tembr tego napawającego ją trwogą głosu. Momentalnie odwróciła
głowę, jeszcze mocniej obejmując ręką chropowaty pień drzewa.
Robiąc to automatycznie, zupełnie bezmyślnie obnażyła przed
Sergiuszem swoje zaskoczenie i strach pozostały jeszcze po
doświadczeniu dudniącego ryku. Czy mężczyzna również go
usłyszał? Co on w ogóle tutaj robił i jak długo ją obserwował?
Julia spróbowała prędko uspokoić się
i przybrać władczą postawę bogini, skutkiem czego wykrzywiła
twarz w jeszcze bardziej żenującym grymasie.
– Czy wszystko dobrze? – Sergiusz
powtórzył spokojnym tonem. Choć brzmiał i wyglądał na
faktycznie zatroskanego, ciemne oczy uważnie analizowały każdy
ruch dziewczyny. Był najwyraźniej zaintrygowany. Ubrany w ciężki,
podbity futrem czarny płaszcz oraz obwieszony sakwami i wszelkiego
rodzaju ekwipunkiem sprawiał wrażenie wyższego i jeszcze bardziej
dominującego niż zazwyczaj. Dziewczyna nie pojmowała, jakim cudem
nie usłyszała jego kroków.
– Absolutnie. Dlaczego za mną
poszedłeś? – zabrzmiała bardziej cierpko i piskliwie niż
zamierzała. Naprawdę nie potrafiła zachować przy nim spokoju.
– Zmartwiłem się, pani, kiedy
samotnie od nas odłączyłaś i poczułem się w obowiązku
sprawdzić, czy nic ci się nie dzieje.
Ten wymuszony ugrzeczniony ton działał
jej na nerwy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż Sergiusz nie
umie wypowiedzieć zdania bez tonu kipiącego od ironii.
– Potrafię sama o siebie zadbać.
– Och, czyżby? – Brwi młodego
kapłana podniosły się w udawanym zdziwieniu, a ciemne oczy
zaiskrzyły przez ułamek sekundy, przypominając nastolatce o nie
tak dawnym otarciu się o śmierć pod gruzami posągu Aeis. I w tej
właśnie chwili zrozumiała: on wie. I nawet nie tyle olśniła ją
konkluzja, że Sergiusz przejrzał boską maskaradę – on już
doskonale widział, że dziewczyna jest świadoma jego odkrycia.
Wiedział, że ona wie, iż on wie. Jak w kiepskiej tragikomedii,
pomyślała ze zgrozą.
Uśmiechnął się w bezsłownym
porozumieniu, a Julię przeszły ciarki. To był dziwny uśmiech: z
jednej strony przebiegły i pełen samozadowolenia, z drugiej jednak
przyjazny i spoufalający, jakby młody kapłan chciał właśnie
wkroczyć na zupełnie inne tory relacji i zagrać w otwarte karty.
Serce zabiło jej mocniej.
Strach wygrał jednak z ciekawością.
Nie czekając na kolejny ruch mężczyzny
oraz samej nie mając zamiaru odpowiadać, w częściowej panice i na
sztywnych nogach skierowała się z powrotem do wyjścia z lasu. U
stóp pagórka zrazu dostrzegła Daniela, który najwyraźniej
postanowił jej szukać, zapewne z zaniepokojeniem dodatkowo
wzmożonym nieobecnością Sergiusza. Julia spojrzała nań
porozumiewawczo, po czym również minęła bez słowa,
przyspieszając kroku, im bliżej była swojego wiernego muła.
– Och, pani, czy naprzykrzyłem się
tobie w jakiś sposób, skoro traktujesz mnie tak ozięble? –
Donośne i wyraźnie zaakcentowane pytanie padło niespodziewanie tuż
zza jej pleców, kiedy nerwowo sięgała po bukłak z miodem.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy ze
zdumienia, kiedy odwróciwszy się, ujrzała przed sobą pogrążonego
w głębokim ukłonie Sergiusza i poczuła na sobie wzrok wszystkich
pobliskich kapłanów, którzy, chcąc nie chcąc, usłyszeli
pytanie. Nie miała już pojęcia, czy mężczyzna coś właśnie
knuje, czy próbuje ją zawstydzić przed własną świtą, czy może
faktycznie istniał ten jeden procent szansy, iż cała intryga jest
tylko i wyłącznie wymysłem samej Julii.
Nie zamierzała dać mu satysfakcji,
jednak atmosfera oczekiwania w połączeniu z narastającym stresem
nie pozwalały szybko myśleć.
– Nie, po prostu jestem zmęczona. Nie
bierz tego do siebie. – Nie zabrzmiało to źle, jednak ton był
stanowczo zbyt miękki. Nie jej rolą było przecież
usprawiedliwianie się przed własnymi kapłanami. Dodała zatem
odważniej: – I nie zadawaj dziwnych pytań swojej bogini, jeśli
rzeczywiście nie chcesz się jej naprzykrzać.
Ależ była zadowolona ze swojej
riposty! Z trudnością opanowała wyraz zadowolenia. Oczywiście
nikt nie odważył się skomentować choćby słowem zaistniałej
konwersacji, a Sergiusz z kamienną miną przeprosił i na tym
skończyła się cała scena. Jakby tego było mało, Daniela wygnało
na przód eskapady i ostatni odcinek podróży Julia spędziła w
towarzystwie arcykapłana Toiela. Ciemnoskóry, wysoki mężczyzna
wydawał się bardzo miły i nawet próbował zagadnąć ją raz czy
drugi, jednak nastolatka miała głowę była zbyt pełną
chaotycznych myśli, aby mogła podtrzymać rozmowę, mimo szczerej
na to ochoty.
Nerwowo zaczęła się zastanawiać, czy
istnieje choćby cień szansy na pozbycie się Sergiusza. W teorii
mogłaby skorzystać z przywilejów bogini i rozkazać mu powrót do
świątyni Itienu. Jednak wtedy wszyscy chcieliby poznać powód
takiej decyzji, nie wspominając o samym zainteresowanym, który
niewątpliwie wplątałby Julię w jeszcze większe kłopoty swoimi
wypowiedziami, a może i wręcz zdemaskował na oczach całej świty.
A wtedy...
Wolała nawet nie myśleć o
konsekwencjach wykrycia jej oszustwa. Mogłaby się zapewne pożegnać
z perspektywą powrotu do domu, o ile w ogóle nie z życiem. Nie
wierzyła co prawda, że ci wszyscy mili kapłani mogliby tak po
prostu wysłać ją za karę na tamten świat, ale z drugiej strony
Daniel nie straszyłby tym bez powodu – zwłaszcza że z reguły
szczędził dziewczynie jakichkolwiek informacji, które z jego
punktu widzenia były zbędne. Gdzieś w tyle głowy widniała jednak
obawa, że z każdym kolejnym krokiem w głąb Ardmoru zagrożenie
oraz potencjalne następstwa wykrycia tylko się powiększają i być
może właśnie teraz mija ostatni moment na w miarę pomyślne
wybrnięcie z kłopotów.
Jak ma perfekcyjnie odgrywać rolę
bogini, kiedy tak bardzo się boi?
Uświadomiła sobie wtem, że tak
naprawdę jest zupełnie sama ze swoim problemem, stawiając własne
życie na szali podejmowanych decyzji. Tu nie istnieje poczucie
bezpieczeństwa; nie ma zaplecza, nie ma rodziców, planów
awaryjnych, jakiegoś sądu dla nieletnich, nie ma żadnego
cholernego systemu, który by jej pomógł, gdyby przyszło
najgorsze. Błądziła po omacku po świecie, którego reguł
kompletnie nie znała. Popełni choć jeden błąd i koniec. Gdyby
nie Daniel, już dawno spełniłby się najgorszy scenariusz. Lecz
także gdyby nie Daniel, jej stopa nigdy nie dotknęłaby śniegów
Ardmoru.
On sobie poradzi, pomyślała. Nawet bez
niej. Szczególnie bez niej.
Och, nie obejdzie się bez kolejnych
dawek tych przeklętych tabletek, które potrafiły stłumić strach
i wątpliwości. Oby chłopak miał jeszcze trochę pigułek w
zanadrzu.
Nagle przed oczami Julii przemknął
Sergiusz, który najwyraźniej udał się do tylnej grupy podróżnych.
Zrobiło się już zupełnie ciemno i tylko niemrawe światła
nielicznych kapłańskich pochodni lekko rozświetlały drogę, toteż
dziewczyna nie była pewna, kogo faktycznie zobaczyła. Zrozumiała
jednak, że młody kapłan nie musiał już nawet być w pobliżu,
aby wprowadzić ją w konsternację. Czuła, że jest niebezpieczny,
a najbardziej przerażał ją brak świadomości jego dalszych
planów. Dlaczego tak właściwie jej jeszcze nie zabił? Ostatecznie
popisała się wręcz widowiskową głupotą, stojąc w zupełnej
nieświadomości nad przepaścią, ni trochę nie bacząc na
mężczyznę, który zdołał bezszelestnie zbliżyć się do niej na
minimalną odległość. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie. Być
może nawet nie zdążyłaby krzyknąć, a być może jej wrzask
stłumiłyby perfekcyjnie odegrane, pełne przerażenia wołania
samego Sergiusza, który niespodziewanie odkryłby martwe ciało
bogini u stóp urwiska. Problem z głowy. Dla niego, dla Daniela... i
dla niej samej.
Zacisnęła pięści.
Przede wszystkim jednak już
poprzedniego dnia Sergiusz pozwoliłby posągowi Aeis zmiażdżyć
jej marną naśladowczynię.
Choć wyjątkowo nierealne wydawało się
poważne analizowanie scenariuszy własnej śmierci, to mimo wciąż
beznadziejnej sytuacji, w jakiej znajdowała się nastolatka, jeden
wniosek okazał się otuchą dla jej nadwyrężonej psychiki:
Sergiusz ewidentnie nie chciał jej zabić.
Powieki Julii mimowolnie opadały i
kilka razy łapała się na krótkich utratach świadomości. Brakowi
energii towarzyszyło narastające zimno, coraz intensywniej dające
się we znaki. Niczego innego nie pragnęła teraz tak bardzo, jak
ciepłego i miękkiego łóżka, na którym mogłaby się porządnie
wyspać.
Po jakichś dwóch godzinach od
ostatniego postoju kilka ożywionych głosów wyrwało dziewczynę z
otępienia. Przed sobą widziała tylko sylwetki członków konwoju i
kilka migoczących płomieni pochodni, lecz za nimi rozpościerała
się zupełna ciemność. Popatrzyła pytająco na arcykapłana
Toiela, który z uśmiechem kiwnął głową:
– Pani, jesteśmy na miejscu.
Julia skupiła wzrok na czarnej
przestrzeni przed sobą. Po kilkunastu krokach dostrzegła na
horyzoncie delikatną, jasną łunę, która z każdym kolejnym
metrem zdawała się powiększać i wyrastać zza widnokręgu. Setki
malutkich światełek zabłysły nagle w oddali, kiedy droga
zakręciła i zaczęła drastycznie prowadzić w dół. Oczom świętej
pielgrzymki ukazało się leżące w dolinie miasteczko, zewsząd
otoczone rozsianym po górzystych wzniesieniach gigantycznym
kompleksem świątynnym. Budynki, domki, szałasy, niemal wszystkie
rozświetlone, pełne ludzi, żywe. Bredon Mniejszy.
Młoda bogini nie ukrywała zachwytu.
Iskrząca się niczym usiane gwiazdami niebo ziemia była w tej
chwili tak pięknym i przyjemnym widokiem, że w niepamięć poszły
niedawne czarne myśli, a Julii przyświecał teraz tylko jeden cel:
być już na miejscu, samej, w swoim własnym, ciasnym, spokojnym
pokoiku. Jeszcze tylko kilka chwil.
Podążyli stromym zboczem poprzez
boczny szlak prowadzący bezpośrednio do świątynnych budowli.
Miasteczko majaczyło na dnie doliny, a w Julii narastała ciekawość,
jacyż to ludzie mieszkają w tak bajecznym miejscu. Jak wygląda ich
codzienne życie, co teraz porabiają, czy wiedzą w ogóle, że w
ich progi wkracza właśnie sama bogini Aeis?
Zatrzymali się przed kamienną bramą z
kolumnami przyozdobionymi na szczytach rzeźbami kruków. Zaczynał
padać śnieg i pierwsze płatki osiadały na nieruchomych ptasich
główkach, podejrzliwie zerkających na przybyszów. Po kilku
minutach brama otworzyła się, skrzypiąc donośnie, i ukazała
grupę kilkunastu ludzi w cudacznie przyozdobionych szatach, lecz
szczegółów tych drugich nie można było dostrzec w panujących
ciemnościach. Arcykapłan Elmud podszedł do tego swoistego orszaku
powitalnego, po czym towarzystwo wymieniło ukłony oraz kilka słów.
Kapłańska świta oczekiwała w
milczeniu. Julia zaś niecierpliwiła się. No tak, jeszcze
powitanie. Jeszcze kilka zdań wymuszonej kurtuazji.
Kiedy Elmud kiwnął głową, otaczający
boginię kapłani wycofali się, pozostawiając ją na przedzie.
Grupa bredońskich duchownych powoli podeszła pod oblicze Aeis, nie
zwracając uwagi na coraz intensywniejsze opady śniegu. Teraz mogła
dostrzec ich szaty, niemalże całe pokryte smoliście czarnymi
piórami. Te, ułożone w przeróżne pęki oraz wzory, spięte
złotymi klamrami i ozdobnymi kamieniami, wyglądały zarówno
upiornie, jak i imponująco. Pierwszy z kapłanów, najpewniej główny
arcykapłan, lekko starszawy i potężnie zbudowany mężczyzna o
orlim nosie, przywdział dodatkowo wysoką, pełną złotych
ornamentów czapkę gęsto upierzoną u nasady. Julia otrząsnęła
się z dreszczu.
– Królowo życia, strażniczko
prawdy, wielka pani Aeis! Pokornie witamy cię w naszym ośrodku
nieustającego wielbienia oraz oddawania tobie czci. Racz ugościć
się w miejscu, które jest zarówno naszym, jak i twoim domem.
Pogrążeni w głębokim ukłonie
duchowni znieruchomieli. Nastolatka, mimo doskwierającego zmęczenia,
wykrzesała resztki energii, aby przypomnieć sobie słowa, jakimi
Daniel kazał się jej przywitać w bredońskiej świątyni.
Wygłosiła je lekko ochrypłym głosem, a kapłani odpowiedzieli
równie automatyczną formułką, wyraźnie przejęci i wzruszeni.
Julia była jednak obojętna, a wszystko zdawało się trwać wieki.
Jeszcze tylko kilka chwil, jeszcze tylko kilka chwil.
– Droga pani – odezwał się Elmud
entuzjastycznym tonem – skieruj się proszę ze mną oraz
arcykapłanem Pag'rottem do miejsca swojego odpoczynku...
Nareszcie.
– ...gdzie zostaniesz obsłużona i
przygotowana do wieczornej ceremonii powitalnej. Wszyscy już
czekają, aby cię powitać, najświętsza. To będzie wspaniała
noc!
~*~