10.2020 - NOWY POST
Archiwum 2013
ROZDZIAŁ VIII
Julia nad ranem
najwyraźniej przysnęła, bowiem z niespokojnej drzemki wyrwało ją
pukanie do drzwi, tak samo głuche i jednostajne, jak poprzedniego
dnia. Chwilę trwało, nim oprzytomniała, lecz nie otwierała oczu.
Pod stertą szmat i futer było ciepło oraz przyjemnie, szczególnie
teraz, kiedy wreszcie po nerwowej nocy udało jej się zasnąć. Nie
chciała wstawać i gdziekolwiek iść, a tym bardziej pokazywać się
ludziom. Na samo wspomnienie wyczerpujących wyzwań podjętych
poprzedniego dnia, czuła się wystarczająco zdołowana. Myśl o ich
rychłej powtórce całkowicie zniechęcała do jakiegokolwiek ruchu.
– Pani, czy
obudziłaś się już? – Przytłumiony głos Daniela odezwał się
zza drzwi. Nastolatka wzdrygnęła się na dźwięk tego oficjalnego
zwrotu. O ile mogła przywyknąć do bycia określaną boskimi
tytułami przez obcych staruszków, o tyle w ustach szkolnego kolegi
za każdym razem brzmiało to sztucznie i absurdalnie. Gdyby parę
dni wcześniej przyszła jej do głowy myśl o podobnej sytuacji,
zapewne na samo wyobrażenie cała zaczerwieniłaby się jak burak.
Pierwotnie Julia
planowała zignorować wszelkie wezwania i pogrążyć się jeszcze
we śnie, lecz najwyraźniej młodzieniec nie miał dla niej litości.
Uparcie stukał w drewniane drzwi, czekając na reakcję. Dziewczyna
niechętnie otworzyła oczy i usiadła na łóżku. W pomieszczeniu
wciąż panowały ciemność i duchota; gdyby nie poczucie
przemijającego czasu, nie dałoby się określić, czy jest dzień,
czy noc.
– Okej, okej,
już nie śpię – rzekła słabo, czując, jak bardzo jest
wyczerpana. Wciąż pamiętała strach minionej nocy, ten intensywny
koszmar i odgłos ciężkich, obcych kroków ledwie parę metrów od
niej.
– Mogę na
chwilę?... – spytał niepewnie chłopak. Julia już miała
odpowiedzieć, lecz wtem przypomniała sobie o zaryglowanych
drzwiach, a tuż po chwili – o niezmytym poprzedniego wieczoru
makijażu, który musiał majestatycznie rozetrzeć się na
spuchniętej od niewyspania twarzy, w dodatku ozdobionej niechlubną
koroną z potarganych i częściowo już przetłuszczonych włosów.
Blade światło z korytarza teraz na bank dopełniłoby jej wizerunku
godnego wiedźmy rodem ze starych baśni dla dzieci. Zatrwożona
westchnęła.
– Zaraz,
poczekaj. – Przeczołgała się do drzwi i odsunęła rygiel.
Następnie pospiesznie i na ślepo poprawiła sobie włosy, przetarła
palcami worki pod oczami i wróciła do łóżka, narzucając na
siebie szmaty, pełniące funkcję kołdry. – Możesz wejść.
Julia nasłuchiwała
skrzypiących drzwi i poczekała, aż chłopak je zamknie. Wtedy
odsłoniła głowę i ujrzała ciemną sylwetkę Daniela, który
wieszał na oparciu krzesła jakiś gruby materiał, jednocześnie
wyjmując coś z kieszeni.
– Masz tu bardzo
ciepłą, podbitą futrem narzutę na płaszcz. Zapalić ci świece?
– N-nie! –
Gwałtownie zareagowała, kiedy Daniel wyciągał już dłoń z
zapalniczką w stronę knota. – Oczy mnie bolą od gwałtownego
światła – bezmyślnie wydukała pierwszą lepszą wymówkę,
jakby chłopak miał zapalić co najmniej żyrandol. Sama później
skarciła się w duchu za te wszystkie obawy, nad wyraz infantylne w
zaistniałej sytuacji. Natłok wrażeń i komplikacji sprawiał
jednak, że najmniejsza niedogodność urastała do rangi problemu i
Julia naprawdę miała nadzieję, że młodzieniec przynajmniej w
ciemności nie dostrzegał szczegółów jej niewyspanej i brudnej
twarzy. Czuła się wyjątkowo niekomfortowo.
– Dobrze spałaś?
– zapytał tak beznamiętnie, że musiała się potem zastanowić,
czy była to szczera troska, czy wymuszone pytanie z grzeczności.
Tak samo, jak poprzedniego dnia, Daniel usiadł na jedynym krześle w
pokoiku. Delikatna strużka pomarańczowego światła z niemal
graficzną precyzją kreśliła krawędź przygarbionej sylwetki
młodego arcykapłana. Jego przydługie włosy były w nieładzie.
– Niezupełnie –
odparła zgodnie z prawdą. Zawahała się chwilę, lecz
kontynuowała: – Daniel, czy... czy ty byłeś tutaj w nocy?
– Nie, dlaczego?
– Nie ukrywał szczerego zaskoczenia pytaniem.
– Ktoś stał na
korytarzu za moimi drzwiami. W środku nocy – wyrzuciła zlękniona,
otrząsając się z nieprzyjemnego dreszczu. Chłopak chwilę
milczał.
– Jesteś pewna?
A nie był to...
– Nie, to nie
był sen! – przerwała mu lekkomyślnie, aby dopiero po chwili
przeanalizować sytuację. O koszmarze ze świątynią mówić nie
chciała, bo głupi wydawał się jej strach przed zwykłymi marami
nocnymi, w dodatku w takim miejscu. Ale ten obcy... może faktycznie
on również stanowił tylko element snu? Po wypowiedzeniu tego na
głos nie była już przekonana, co dokładnie działo się na jawie.
Czuła, że znowu bez sensu spanikowała. – Nieważne, chyba
faktycznie mi się przyśniło. Zbyt wiele wrażeń – skwitowała z
pokorą.
Nie miała
pewności, ale zdawało się, że Daniel uważnie ją obserwował
przez tych kilka chwil. Jednakowoż nagle oprzytomniał i zaczął
mówić typowym dla siebie tonem bez emocji:
– No dobra. Jest
trochę przed piątą. Za około godzinę wyruszamy na zachód, do
drugiego kompleksu świątyń w obrębie tego łańcucha górskiego.
Miejsce, ku któremu zmierzamy, zwie się Ast, zapamiętaj. Powinno
ci się spodobać, tam jest zupełnie inaczej. Bardziej...
zurbanizowanie – mówił prędko, niemal na jednym wydechu,
stopniowo nabierając ekscytacji. Nastolatka słuchała z uwagą. Nie
miała zamiaru już w niczym mu przerywać.
– Czeka nas
jednak długa droga... To znaczy, biorąc pod uwagę standardy, do
których jesteś przyzwyczajona – dodał, lecz tym razem Julia nie
doszukała się ironii w jego głosie. – Jutro wieczorem powinniśmy
dotrzeć na miejsce. Szybko się wyszykuj i weź swoje rzeczy.
Przyjdę po ciebie za jakąś godzinę. Mam nadzieję, że jeździłaś
kiedyś na koniu lub czymś podobnym?
– Yyy, kiedyś
tak. – To ostatnie pytanie tak bardzo zbiło ją z tropu, że
odpowiedziała, nim dotarł do niej jego sens.
– Cudownie. –
Daniel wstał prędko i już skręcił ku drzwiom, gdy nagle coś mu
się przypomniało i położył jeszcze na stoliczku niewielkie
pudełko. – A, masz tu zapałki – rzekł z wyraźnym
rozbawieniem, tak że dziewczyna momentalnie zlała się rumieńcem.
Czy naprawdę tak łatwo dało się ją rozszyfrować?
Kiedy chłopak
wyszedł, zerwała się na równe nogi i po zapaleniu świec zaczęła
się ogarniać. Na talerzu pod srebrną miską znalazła odłożoną
dla niej porcję z minionej kolacji, którą zjadła z przyjemnością,
acz w pośpiechu. Następnie obmyła swoje ciało chłodną wodą z
resztką mydła i pozbyła się czarnych pozostałości makijażu z
twarzy.
Nie mogła nazwać
się czystą, ale jako tako się odświeżyła. Twarz lekko tylko
przypudrowała, a żałośnie prezentujące się włosy spięła w
luźny kucyk. Małe lustereczko puderniczki ukazywało zmęczoną,
przestraszoną buzię. Westchnęła. Nie wyglądała najciekawiej,
szczególnie w porównaniu z poprzednim wieczorem, a to znacznie
osłabiło jej pewność siebie. Oby kapłani nie zawiedli się tak
marnym widokiem swojej bogini, pomyślała.
Cały czas
zastanawiała się, co Daniel mógł mieć na myśli, mówiąc o
„zurbanizowaniu” drugiej świątyni oraz jeździe na koniu. Idea
podróży rumakiem napawała Julię na przemian strachem i
ekscytacją. Jej ostatnie doświadczenia z końmi dzieliło z dobrych
siedem lat, w dodatku ograniczały się one do nużącego stępu
wkoło bądź po linii prostej na sędziwych kobyłach prowadzonych
na linie. Z drugiej jednak strony romantyczna wizja samej siebie,
majestatycznie prezentującej się na pięknym koniu wśród dzikiej,
śnieżnej przyrody, była wyjątkowo kusząca i budziła w
nastolatce dawne marzenia.
Julia spakowała
swój cały mało okazały dobytek i rozejrzała się po pokoju. Po
minionej nocy ta kamienna klitka wydawała się jeszcze bardziej
ciasna i nieprzyjemna, toteż dziewczyna z ulgą myślała o nowej
sypialni. Odniosła wrażenie, że wszystkie czynności zajęły jej
nie więcej niż pół godziny. Usiadła jeszcze na krzesełku, lecz
po kilku minutach niecierpliwość wzięła górę.
Kaptur futrzanej
narzuty był od wewnątrz przyjemnie miękki, kosmicznie ciepły i
tak duży, że częściowo opadał na oczy, zasłaniając pole
widzenia. Mimo to Julia nie zdejmowała go, kryjąc tym samym swoją
twarz i ewentualne niepożądane emocje. Stukając złotą laską o
kamienną podłogę, szła powoli podziemnym korytarzem, zmuszając
myśli do odtworzenia właściwej drogi. Nie miała zamiaru biernie
siedzieć w komnacie i czekać na Daniela; senność gwałtownie
przeszła i została zastąpiona nieposkromioną ciekawością tego,
co wydarzy się dalej.
Liczyła, że
spotka jednego z kapłanów, który poprowadziłby ją do wyjścia.
Błądziła jednak ciemnymi i pustymi korytarzami, co chwila
zawracając i skręcając to w nowsze alejki, aż była przekonana,
którędy na pewno iść nie powinna. Mijała dziesiątki drzwi,
jednych solidnych i zaryglowanych, innych niemal rozpadających się;
gdzieniegdzie widziała stosy szmat, siana czy pieńków drewna, w
kilku wnękach dostrzegła też bezkształtne resztki kamiennych
rzeźb, które niegdyś zdobiły tunele.
Wszystko stare,
pełne kurzu, zgnilizny i gdzieniegdzie tylu pajęczyn, że chwilami
trudno było stwierdzić, które z pomieszczeń są jeszcze
użytkowane, a które opuszczone od lat. Niewątpliwie jednak każdą
cząstkę zgniłego powietrza, każdą wyżłobioną przez czas
szczelinę, wypełniała atmosfera porzucenia i jedynie reminiscencji
dawnych momentów świetności. W niektórych korytarzach nie
pozapalano nawet pochodni, przez co zarówno straszyły, jak i
hipnotyzowały swoim mrokiem i ukrytymi tajemnicami.
Kilkunastowieczna budowla konała, jęcząc świstem zewnętrznego
wiatru, a stanowiła przecież najważniejszy ośrodek wiary w
boginię życia, w nieśmiertelną Aeis. Dziewczyna się zadumała.
Ile historii i pokoleń przewinęło się przez puste pokoje i
korytarze? Ile stóp wydeptało te alejki, ile głosów odbiło się
od pokruszonych murów, nim zaczęto o nich zapominać? I czy był
tam również Daniel?
Nie bała się
zagubienia, w końcu kogo jak kogo, ale zabłąkanej bogini na pewno
szukaliby do skutku. Jej kroki i stukanie laski odbijały się od
popękanych ścian wielowarstwowym echem. Z czasem Julia zauważyła,
że światła gęściej porozmieszczane są w korytarzach, które
przypominała sobie z poprzedniej wędrówki. Ku własnemu
zaskoczeniu, po pewnym czasie trafiła do obszernej komnaty z
kominkiem, w której poprzedniego dnia odbyła się uroczysta
kolacja. Stąd droga do wyjścia była już prosta.
Przy jednym ze
stołów siedział samotnie czarnobrody kapłan w średnim wieku, tak
bardzo pochłonięty lekturą pewnej masywnej księgi, że zdał
sobie sprawę z obecności nastolatki dopiero, gdy ta zatrzymała się
w połowie drogi do wyjścia na kolejny korytarz. Dopalająca się
niemrawo świeca na stole sugerowała, że na czytaniu zeszła mu
cała noc. Zaskoczony wzrokiem niespodziewanego przybysza, niemal
podskoczył na krześle, wyraźnie zmieszany swoją nieuwagą.
Zakapturzona, grubo ubrana postać na ciemno odzianych, chudych
nóżkach, wystających spod wielu warstw kapoty, skierowała berło
ze złotym ptakiem w stronę kapłana i rzekła ciepło:
– Bądź zdrów,
mój synu! – Po czym kiwnęła głową, kryjąc lekki uśmiech pod
cieniem kaptura i poszła dalej, pozostawiając w komnacie bladego,
lecz uszczęśliwionego mężczyznę, który próbował jeszcze
wybełkotać jakieś podziękowania.
Kolejnych
kilkadziesiąt kroków Julia przeszła na nogach miękkich jak wata,
miarowo uspokajając oddech. Nie tyle nawet był to efekt samotnej
konfrontacji z nieznanym kapłanem, co samodzielnego podjęcia
inicjatywy i świadomego zakłopotania drugiej osoby. Czuła teraz,
wyraźniej niż dotychczas, że wykorzystując swoją pozycję
mogłaby zmusić wielu do grania wedle jej zasad i wypełnić te dwa
miesiące oczekiwania czystym luksusem. Wiedziała jednak, że przy
jej charakterze to niemożliwe, bo nie mogłaby się wyzbyć ciągłych
wyrzutów sumienia i nieustającego strachu przed wykryciem. Jakie to
smutne – pomyślała gorzko – w zaistniałej sytuacji lepszą
aktorką okazałaby się osóbka bez skrupułów!
Mroźne powietrze
powitało młodą boginię, kiedy przekroczyła drzwi budynku. Na
zewnątrz rozpościerały się jeszcze nocne ciemności. Granat mroku
łamały nieliczne pochodnie, przytwierdzone do ostałych się
fragmentów murów i kolumn, niektórych wysokich nawet na
kilkanaście metrów, jakie wyrastały z ziemi niczym kamienne drzewa
i podobnie do nich gościły na sobie gromady czarnych ptaków. Na
wschodzie nieśmiało jarzyła się pomarańczowa łuna, w większej
mierze zakryta przez szczyty górskie. Nad najstarszym kompleksem
świątynnym bogini Aeis unosiło się bezchmurne niebo i czyste,
ostre od mrozu powietrze. Dziedziniec – o ile w ogóle można było
tak nazwać pusty plac pomiędzy zrujnowanymi budowlami – pokrył
świeży biały puch, w którym zdążono już tego dnia wyżłobić
liczne ślady stóp.
Julia stała i
napawała się spokojem, wdychając rześkie powietrze i rozkoszując
ciepłem, jakie emanowało od futrzanej narzuty. Po kilku chwilach
zaczęła bezwiednie spacerować wśród kamiennych filarów i
przekonywać samą siebie, że wcale nie jest tak tragicznie, że w
końcu mogła wylądować w świątyni w momencie, w którym nie
byłoby tam Daniela, i wtedy zapewne skończyłaby naprawdę marnie.
Ostatecznie scenariusz przygody ułożył się perfekcyjnie: została
boginią, niczym bohaterka niejednej książki lub filmu, i powinna
być za to wdzięczna losowi do końca życia. Odprawi kilka mszy,
odpowie grzecznie na pytania i jakoś te dwa miesiące zlecą.
Gdzieś w środku
jednak czuła ukłucie goryczy – już nawet nie wyrzutów sumienia,
tylko wrażenia i obawy, że nie zasłużyła na takie względy i
pomyślne zakończenie historii.
Spojrzała na
masyw górskiej ściany na zachodzie, skąd przywędrowała dwa dni
wcześniej. Pochodnia przy jaskini już dawno się wypaliła, a w
panującym półmroku wzrok nie sięgał daleko, toteż nie mogła
dostrzec wnęki – jej jedynej drogi ucieczki z tego świata. Czy
portal faktycznie pojawi się dokładnie za dwa miesiące? Daniel
niewątpliwie wiedział, co mówi, w końcu podróżował już wiele
razy. Co jednak, jeśli świetliste drzwi znikały tylko na chwilę i
potem znowu się materializowały? Nawet młodzieniec zdawał się
nie ogarniać mechanizmów rządzących tymi fantastycznymi
zjawiskami. Być może Daniel zawsze wracał do jaskini o ustalonej
porze, podczas gdy tak naprawdę portal pojawiał się o wiele
wcześniej, a on o tym nie wiedział.
Julia zacisnęła
pięści. Ruszyła niepewnym krokiem po skrzypiącym śniegu w
kierunku nierównej ścieżki, która prowadziła wzdłuż skalistej
ściany, prosto do wnęki. Na górze roznosiło się wronie krakanie,
kiedy mijała kolejne fragmenty zrujnowanych budowli. Postanowiła,
że pójdzie teraz do jaskini i sprawdzi, czy portal się przypadkiem
nie otworzył. Nie może przecież wyruszyć w długą, nieznaną
podróż, marnując jedyną okazję na opuszczenie tego świata
wcześniej. Nieważne, że będą jej szukać. Nieważne, że Daniel
zostanie sam; on sobie poradzi. Prawda? A Julia wróciłaby do domu,
nim wsiąknęłaby głębiej w bagno, do którego sama się
wpakowała.
– Hej! –
Głośny, pełen emocji krzyk z daleka sprawił, że momentalnie się
zatrzymała. Nim jednak zdążyła się odwrócić, w tej samej
chwili niecały metr od niej – dokładnie w miejscu, w które
ułamek sekundy później wykonałaby kolejny krok – z głośnym
hukiem gruchnął ciężko fragment starej kamiennej rzeźby; kawałek
głowy i ramienia marmurowej Aeis, wielkości małego samochodu,
wgniótł się w podłoże. W połowie rozerwana w makabrycznym
rozcięciu martwa twarz łypała pustym okiem na zszokowaną
dziewczynę.
Aż zatrzęsła
się ziemia pod stopami nastolatki, a kłęby śniegu wzbiły w
powietrze, kiedy ta odruchowo odskoczyła, chwiejąc się na nogach i
tracąc równowagę. Odpryski kamieni i lodu obsypały ją aż po
wysokość piersi. Za sobą usłyszała śpieszne kroki osoby, której
wołanie uratowało jej życie. Byłaby upadła cała oszołomiona,
gdyby mężczyzna zawczasu nie wyciągnął rąk i jej nie
podtrzymał. Tępym wzrokiem Julia spojrzała na Sergiusza.
– Widziałem,
jak balansował – powiedział prędko, dysząc i nie ukrywając
zaskoczenia. Patrzył to na fragment rzeźby, to na półprzytomną
Julię i analizował sytuację. Druga część twarzy bogini musiała
ukruszyć się już dawno temu, bowiem na szczycie masywnej kolumny
ostał się jedynie fragment ramienia. – Och, pani – Sergiusz
zaczął po kilku chwilach – czyżbyś gniewała się na samą
siebie?
Mimo wyraźnego
poruszenia, zdołał przemycić w tonie głosu ironię, tak bardzo
dla niego charakterystyczną. Młoda bogini jednak nie ogarnęła
jeszcze, jak srodze otarła się o śmierć i pustym, niemal
rozpaczliwym wzrokiem spoglądała w ciemne, drwiące oczy swojego
nieszczęsnego wybawcy, w których iskrzył się płomień pobliskiej
pochodni. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Jedyną refleksją,
jaka obecnie nasuwała jej się na myśl, było pytanie: „Dlaczego
akurat on?”.
Niebo na wschodzie
barwiło się na różowo, malując śnieżny krajobraz ciemnym
fioletem. Groźnie piętrzące się szczyty odległych gór
gdzieniegdzie przepuszczały pierwsze tego dnia, nieśmiałe promyki
słońca. Pośrodku wąskiej doliny otoczonej zaśnieżonymi zboczami
skalnymi po kamiennej dróżce powoli ciągnęły się czarne
sylwetki kilkunastoosobowego kordonu. Podzieleni na małe grupki, w
równych odstępach po kilkanaście metrów, szli jeden za drugim
kapłani najstarszego ośrodka świątynnego bogini Aeis.
Ciągnęli ze sobą
obficie obładowane bagażami muły, które z pokorą i tępym
spokojem na pyskach posuwały się leniwie naprzód, nadając tempa
wyprawie. Na najbardziej okazałej, acz zarazem i apatycznej klaczy
siedziała sztywnie wyprostowana Julia, kołysząc się delikatnie w
rytm mulego stępu. Nie takiego rumaka sobie wymarzyła, i gdy tylko
Daniel przedstawił jej nową towarzyszkę podróży, gorzko zaśmiała
się w myślach wraz z ponownie kpiącym z niej losem.
Tak czy siak czuła
w tej chwili wielką wdzięczność do swojego fatum, w dodatku z
dwóch różnych powodów. Po pierwsze, co było raczej oczywiste, na
samą myśl o pokonywaniu nierównej kamienistej drogi na własnych
nogach, odzianych co prawda w modne, lecz kompletnie niedostosowane
do górskiego terenu kozaki, robiło jej się niedobrze. Po drugie,
co było już mniej ewidentne, żywiła wdzięczność za
perfekcyjnie zgrane w czasie pojawienie się Daniela, zaledwie parę
momentów po felernym wypadku, który rozegrał się na oczach
Sergiusza, i który dzięki niemu o mało nie zakończył się
tragicznie.
Mężczyzna o
koziej bródce, ku wielkiemu niezadowoleniu Julii, nie dość, że
był członkiem kapłańskiej eskapady, to jeszcze pełnił rolę
swoistego przewodnika, jako osoba najbardziej wprawiona w dalekich
podróżach. Było więc pewne, że potowarzyszy orszakowi młodej
bogini przez kolejne tygodnie. Przeklinała to w duchu, ze spuszczoną
głową wpatrując się w trzymadło niewygodnego, prowizorycznie
dostosowanego do kobiety siodła.
Po obu stronach
klaczy kroczyli arcykapłani. Jegomościa po lewej pamiętała z
minionej kolacji. Pan w średnim wieku bez jednego włoska na głowie
zadawał wtedy liczne pytania i bezsprzecznie zachwycał się
możliwością obcowania oraz rozmowy z boginią. Nawet teraz, idąc
koło niej w milczeniu, był wyraźnie spięty, a ile razy nastolatka
zerknęła w jego stronę, gładka twarz otulona futrem przybierała
odcień czerwieni.
Julia ciałem
skierowana była na prawą stronę, gdzie kroku dotrzymywał jej
Daniel. Chłopak szczęśliwie nie odstępował jej już na krok –
jedynie wzrokiem skarcił wcześniej za samodzielne wędrówki,
niczym matka niesforne dziecko. Chociaż nastolatka rozumiała jego
obawy przed wpakowaniem się w kolejne kłopoty, a także czuła się
przy nim bezpiecznie, nie do końca pojmowała jego dążenia do
pełnej kontroli jej zachowań. Czy wynikało to z braku zaufania,
czy czegoś jeszcze? Tym bardziej ją to zastanawiało, że w
bezpośredniej rozmowie Daniel zawsze był oschły, do bólu rzeczowy
i skryty. Ani razu nie wykryła u niego uczucia innego niż irytacja.
Tym razem również,
niedługi czas po opuszczeniu kompleksu ruin, wyraźnie
niezadowolony, spoglądał na Julię raz po razie, jakby próbując
coś przekazać. Przez pierwsze minuty dziewczyna była przekonana,
że wciąż beszta ją za poranną samowolę. Sama ledwie otrząsnęła
się z wrażenia „co by było, gdyby”, zatem milczała ze skruchą
oraz spuszczoną głową. Po pewnym czasie jednak dotarło do niej,
że spojrzenie jasnych oczu Daniela jest ponaglające i chodzi o coś
zupełnie innego. Zwróciła się do mężczyzny po prawej stronie:
– Chciałabym na
osobności porozmawiać z arcykapłanem Danielem. – Sama zaskoczyła
się butnym tonem swojego głosu. – Jeśli pozwolisz... – dodała
spokojniej, obserwując narastające podenerwowanie łysego kapłana.
– Ależ
oczywiście, pani... – odparł przepraszająco i przystanął, aby
dołączyć do grupki, która szła za nimi. Minęła przynajmniej
minuta, nim Daniel się odezwał.
– To było dobre
– rzekł lakonicznie, lecz to przynajmniej na moment
usatysfakcjonowało Julię. – Okej, jak się czujesz?
– Trochę
oszołomiona, ale w porządku... – westchnęła, znowu nie
odczuwając krzty prawdziwego zainteresowania w głosie chłopaka.
– Może to i
lepiej, że trafiłaś akurat na Sergiusza. Jedyne, czego nam teraz
brakuje, to więcej podejrzliwych osób – spróbował zażartować.
Julii nie było jednak do śmiechu, więc kontynuował już po
swojemu: – Muszę ci wyjaśnić jeszcze parę rzeczy. W zasadzie to
nic innego nie powinienem teraz robić, jak tylko wtajemniczać cię
w te przeklęte realia. Nie wiem, jak stoisz z nauką historii, ale
to zabrzmi podobnie do lekcji, zatem słuchaj uważnie.
Nastolatka
chłonęła jego słowa w skupieniu. Nawet poirytowany głos Daniela
brzmiał dźwięcznie i lekko, słuchało się go z czystą
przyjemnością. Mówił cicho i ostrożnie, bacznie sprawdzając,
czy aby pobliscy kapłani ich nie słyszą.
– Widzisz, wiara
w Aeis nie jest obecnie jedyną religią w Ardmorze. Właściwie jest
ona jedynie częścią wielkiej religii obejmującej jeden panteon
bóstw, wśród których Aeis oraz Ageon są najważniejsi. Niegdyś,
chociaż wtedy mnie tu jeszcze nie było, wiara w bogów wyglądała
podobnie do politeizmu starożytnych Greków czy Egipcjan. Wszystko
zmieniło się tysiąc pięćset lat temu po przybyciu pierwszego
wcielenia Aeis...
Tu na chwilę
urwał i zerknął na Julię, jakby sprawdzając, czy ta nadąża.
Nastolatka kiwnęła głową i duchu pomyślała, że faktycznie,
brzmi to jak wykład na lekcji historii. Z tą różnicą jednak, że
takiego nauczyciela słuchało się nieporównywalnie przyjemniej.
– Po pojawieniu
się Aeis wiara w boginię prawdy rozkwitła – kontynuował. –
Wtedy też powstał pierwszy ośrodek świątynny, a później cała
masa kolejnych, gdzie czczono wyłącznie ją, niczym
chrześcijańskiego Boga. Gorliwość wierzącego ludu, który przez
długie lata rozpowiadał o objawieniu bogini, ogarnęła cały
Ardmor. Aeis była jak dotąd jedynym bóstwem, które osobiście
zstąpiło do swych śmiertelnych dzieci, potwierdzając tym swoje
istnienie. Jak możesz się domyślić, wielu zwątpiło wtedy w
prawdziwość pozostałych bogów. Zepchnięto ich na dalszy plan,
szczególnie po wydaniu królewskiego rozporządzenia, które
ustanowiło wiarę w Aeis czymś w rodzaju religii państwowej...
Nadążasz?
Dziewczyna
ponownie kiwnęła głową. Opowieść nie była na razie zbyt
skomplikowana, chociaż zapewne zgubiłaby się, gdyby nie
przeczytała wcześniej książki o mitologii. Trochę też mina jej
zrzedła, kiedy zrozumiała, że w to wszystko oczywiście wmieszana
jest polityka.
Krajobraz
tymczasem powoli nabierał innego charakteru. Z ośnieżonych ścian
wąwozu ostało się strome górskie zbocze po lewej stronie, po
prawej zaś, wśród licznych białych pagórków lub nagich, ostrych
skał, zaczęły pojawiać się pierwsze, wyjałowiałe rośliny.
Suche kępy trawy przeplatały się z gołymi krzakami, coraz gęściej
rozmieszczonymi. Złote światło porannego słońca przebijało się
przez góry w oddali, oblewając twarze wędrowców przyjemnym,
ciepłym blaskiem.
Przez cały czas
lekko przymrużone oczy Daniela obserwowały Julię, badając jej
reakcje. Peszyło ją to, ale także irytowało. Zupełnie, jakby
wątpił w jej intelekt czy możliwości rozumienia. Oczywiście
orłem z historii, ani tym bardziej polityki nie była, bystrością
umysłu też zazwyczaj nie grzeszyła, no i ostatecznie wylądowała
w Ardmorze z własnej głupoty – jednak to wszystko nie było
powodem do traktowania jej z góry. Prawda?
– No i wtedy się
zaczęło... – ciągnął Daniel. – Przez setki lat świątynie
poświęcone Aeis mnożyły się i rozwijały, a pierwszy kompleks
świątynny, z którego zostały teraz niemal same ruiny, tętnił
życiem. Ludzie pielgrzymowali tu z najdalszych rejonów kontynentu,
jedni pragnący doznać objawienia, inni z czystej ciekawości
ujrzenia miejsca, po którym stąpała bogini. Mijały całe
pokolenia, a lud Ardmoru żył w ciągłym oczekiwaniu jej powrotu.
Co pół wieku należało restaurować świątynie, przygotowując je
do ponownego przybycia bogini. Z czasem jednak... – tutaj westchnął
z żalem – ...ludzie zaczęli wątpić.
– Dlaczego? –
Julia była szczerze zaintrygowana, widząc zwłaszcza, jak jej
rozmówca posmutniał. Mróz przyprawił jego nos i policzki chłodnym
różem, przez co skóra twarzy wydawała się jeszcze bardziej blada
niż zazwyczaj.
– Nie pamiętali
już przybycia Aeis, z faktu historycznego stało się ono jednym
wielkim mitem. Zawiedli się w wieloletnim oczekiwaniu na jej powrót.
Zmęczyli tymi samymi opowieściami przekazywanymi od pokoleń. Wielu
odwróciło się od bogini i wróciło do kultu całego panteonu,
inni zaczęli czcić tylko niektórych bogów. Istniejące wcześniej
sekty rozszerzyły działalność, rosnąc w siłę, zrzeszając
nowych członków i buntując ich przeciwko istniejącemu systemowi.
Ród królewski popadł w konflikt z rządem, a efektem tego był
koniec finansowego wspierania kompleksów świątynnych. Mniej więcej
dwieście lat temu rozpoczęły się zamieszki zwolenników
zniesienia nakazu kościelnej daniny i ogólnie odgórnej wiary.
Świątynie podupadły. A to nie wszystko.
Głos Daniela
nabierał coraz więcej emocji, a każde kolejne zdanie chłopak
wypowiadał szybciej, nie mogąc nadążyć za własnymi myślami.
Wpatrzony w drogę przed sobą, otoczoną przez coraz ciekawszy
krajobraz, wzrokiem był zupełnie gdzie indziej.
– Kult Ageona
rósł w siłę. Szerzono przekonanie, że skoro już bogini objawiła
się śmiertelnikom, czas na jej męża, boga śmierci i kłamstwa.
Wedle pierwotnej mitologii, odtworzonej ze skrawków zachowanych
pism, oznaczałoby to... coś w rodzaju sądu ostatecznego. No, po
prostu koniec świata. Mało tego. Wyznawcy Ageona przekreślają
jakikolwiek wpływ Aeis na nasze życie. Uważają, że kobieta
jedynie mogła dać początek ludzkości, podczas gdy, banalnie
mówiąc, tylko facet jest w stanie nią dalej kierować.
– Pff... –
parsknęła Julia, chcąc podkreślić swoje oburzenie i pokazać
młodzieńcowi, że zrozumiała całą opowieść. Mimo iż lista
pytań znowu rosła w głowie dziewczyny, nie było jej stać na
mądrzejszy komentarz. Daniel jednak spojrzał na nastolatkę
śmiertelnie poważnie.
– Och, Julio...
Żyjemy właśnie w czasach największego kryzysu wiary w naszą
panią. Ja to wszystko widziałem; obserwowałem na własne oczy, jak
świątynie upadały, jak stopniowo ludzie się od nas odwracali...
Będąc bez żadnej nadziei na ratunek. Aeis nie chciała powrócić.
A teraz zjawiłaś się ty. – To ostatnie słowo wyraźnie
podkreślił, wprawiając nastolatkę w osłupienie. Nim jednak
zdołała wykrztusić z siebie jakiekolwiek pytanie, Daniel już
spieszył z wyjaśnieniem:
– Widzisz...
Kiedy wczoraj powiedziałem ci, że „to” może się udać, miałem
na myśli nie tylko naszą szopkę z tobą jako Aeis przed kapłanami,
chociaż to pierwszy etap planu. Dlatego wszystko musi być
perfekcyjnie odegrane, nie możesz popełnić najmniejszego błędu.
Nie odprawiamy bowiem teraz zwykłej pielgrzymki po świątyniach,
aby ludzie mogli się tobą pozachwycać, o nie. Idziemy prosto do
miasta Mosmor, stolicy Ardmoru. Wskrzesimy wiarę na nowo. Musimy
pokazać rządzącym najprawdziwszą, w ich wierzeniu, boginię Aeis,
która powróciła na ziemię. – Oczy Daniela zrobiły się
wielkie. – Tak, jak obiecała...
Cisza, przerywana
odgłosami dalekich rozmów i mało uroczym fukaniem muła, trwała
kilka minut. Słońce już dawno wzniosło się ponad horyzont,
rozświetlając błękitne niebo i porażający jasnością śnieg.
Ciągnąca się od kilometrów wielka ściana skalna coraz gęściej
obrastała w zielonkawy puch, natomiast po drugiej stronie zaczęły
pojawiać się nieduże zbiorowiska bliżej nieokreślonych drzew
iglastych.
Julia nie odzywała
się. Nie była pewna, czy Daniel skończył i czekał teraz na jej
reakcję, nie mogła się jednak zdobyć na żadne słowa. Była
przytłoczona ilością oraz treścią informacji, a także nie do
końca uświadamiała sobie ich sens. W jaki sposób niby ma
przekonać króla – czy kto tam rządził Ardmorem – że to
właśnie ona jest prawdziwą Aeis? Jak Daniel to sobie wyobrażał?
Czym innym byli kapłani, całe lata żyjący w izolacji, a czym
innym elita wielkiej krainy. O ile po minionym dniu była
przynajmniej przekonana, że młodzieniec ma wszystko pod kontrolą,
o tyle teraz zaczynała wątpić, czy on oraz reszta kapłaństwa w
ogóle zdają sobie sprawę z tego, na co się porywają.
Wzrastało w niej
niezadowolenie i bezradność. Dlaczego ma to robić? Przecież nawet
nie wierzy w tę całą Aeis. Nie chciała być wykorzystywana do
jakichś durnych celów politycznych, na których nawet jej nie
zależało. Czy Daniel w ogóle rozważył jej szanse? No dobrze,
biorąc pod uwagę już jeden publiczny występ i przynajmniej kilka
kolejnych przed dotarciem do stolicy, miał prawo założyć, że da
radę. Może... może faktycznie jest to możliwe, pomyślała. Być
może chłopak wierzył w Julię bardziej niż ona sama. Ale jakie
miały wyniknąć z tego korzyści dla niej?
Zbyt wiele
wątpliwości ogarnęło teraz najbliższą przyszłość nastolatki.
Wolała ochłonąć i przemyśleć tę sprawę raz jeszcze, ale
później.
– Daniel... –
odezwała się po dłuższej przerwie, akurat w momencie, w którym
przeleciała nad nimi para ćwierkających ptaków. – Dlaczego w
ogóle tak bardzo zależy ci na tym, aby ludzie wierzyli w Aeis?
Dlaczego ty wierzysz? – Serce zabiło jej mocniej przy ostatnim
pytaniu, gdyż wiedziała, jak drażliwy to temat. Młody arcykapłan
spoglądał znużonym wzrokiem na drogę i odparł:
– Pamiętam
czasy dawnej świetności. Pamiętam piękne, marmurowe komnaty,
idealne posągi, bujną roślinność, sprowadzaną z krańców
świata. Pamiętam uroczyste ceremonie, na które zjeżdżali się
najstarsi arcykapłani. Aeis była tam z nami, jej obecność czuło
się w każdej istocie i w każdym miejscu. – Przerwał nagle, nad
czymś się zastanawiając. Julia przygryzła dolną wargę; nie
otrzymała pełnej odpowiedzi na swoje pytania. Po chwili namysłu
chłopak kontynuował tonem przygnębienia: – Byłem tam, kiedy
kwitnęliśmy, byłem także, jak umieraliśmy. Z wizyty na wizytę
świątynie popadały w coraz większą ruinę, wielcy arcykapłani
odchodzili, a z nimi odchodziła też Aeis. Lecz tak naprawdę mnie
tam nie było. Nic nie mogłem zrobić. Pojawiałem się raz na dwa,
trzy lata, czasem i rzadziej. Może gdybym dał radę zjawiać się
częściej...
Młodzieńcowi
załamał się głos. Julia słuchała w oniemieniu, nie rozumiejąc,
lecz współczując. Pragnęła bardzo poznać przeszłość Daniela,
a przynajmniej dowiedzieć się o jego powodach podróży do Ardmoru
i bycia kapłanem bogini, co do której istnienia miała wiele
wątpliwości.
– Dlaczego nie
mogłeś przychodzić tu częściej?
– Mam ojca w
szpitalu – odrzekł krótko Daniel. – I zawaliłem już jeden rok
w szkole.
– Och... –
Julia odruchowo przyłożyła dłoń do ust. Jakoś nie rozważyła
wcześniej tak przyziemnych powodów. – A twoja mama? Czy wie... –
spytała spiesznie, lecz po chwili żałowała swojej przesadnej
ciekawości:
– Nie żyje.
– Ojej...
Przepraszam.
Nastolatka
zakłopotała się. Daniel powiedział to tak beznamiętnie i
stanowczo, jakby znowu zabrnęła o jedno pytanie za daleko. Było
jej bardzo przykro. Chłopak przeżył wiele trudnych chwil, których
rangi nie mogła sobie nawet wyobrazić, i jednocześnie najwyraźniej
dusił wszelkie emocje w sobie. Było wątpliwe, czy komukolwiek poza
Julią zdradził wcześniej więcej informacji. Tyle lat, które
łącznie minęły, kiedy siedział w Ardmorze, zapominając o
zewnętrznych realiach. Tyle samotnych chwil przeżytych w szarej
rzeczywistości współczesnego świata, które były jedynie
wyczekiwaniem, aż ponownie będzie mógł przekroczyć świetlisty
portal.
Żył w obu
uniwersach, a jednak nie należał do żadnego. Samotny, z jednej
strony otoczony śmiercią przyjaciół w ciągu całych pokoleń,
jakie mijały w Ardmorze, z drugiej pozbawiony codziennego ciepła
najbliższej rodziny. Gdzie znajdował się jego prawdziwy dom? Jak w
tym wszystkim udawało mu się jeszcze uczęszczać do szkoły, a
nawet na imprezy?
Wszystkie te myśli
bombardowały umysł dziewczyny, kiedy mijali kolejne skaliste
pagórki i drzewa. Droga, która dotychczas wydawała się prosta,
musiała skręcać lekko na prawo, bowiem z czasem masywy górskie w
oddali zaczęły się przesuwać, odsłaniając wysoko unoszące się
słońce w pełnej krasie.
Szli już jakieś
cztery godziny. Daniel nie odzywał się od dobrych sześćdziesięciu
minut, pogrążony w myślach tak bardzo, że raz o mało się nie
potknął o jeden z licznie usianych na drodze kamieni. Żaden z
członków kapłańskiej eskapady nie zdecydował się jednak na
dołączenie do nich. Sergiusz znajdował się na przedzie, tak
daleko, że Julia przynajmniej na czas wyprawy mogła o nim
zapomnieć.
– Jul... –
niespodziewanie odezwał się Daniel, aż nastolatkę przeszedł
dreszcz. W połowie słowa jednak przerwał, gdyż grupa kapłanów
przed nimi gwałtownie się zatrzymała, zasłaniając jednak swoimi
sylwetkami powód poruszenia. Zaskoczone muły zarżały
rozpaczliwie, gdy Julia z młodym arcykapłanem powolnym, pełnym
napięcia stępem dochodzili do rozmawiającej z przejęciem grupy na
przedzie. Ich oczom ukazał się obficie odziany w skóry mężczyzna
na czarnym, żwawym koniu. Rumak wysoko unosił nogi, nie mogąc
ustać w miejscu, jakby zatrzymał się właśnie po długim, prędkim
galopie i rozpędzony nie chciał zwalniać tempa. Zarówno on, jak i
jeździec ciężko dyszeli.
Kiedy Daniel i
Julia podeszli do kapłanów, zapadła cisza. Jasne oczy posłańca
płonęły, a poliki i nos pokryły się rumieńcem, kiedy w
zdenerwowaniu, nie zdając sobie nawet sprawy z obecności bogini,
zachrypniętym głosem przekazywał wiadomość:
– Znaleźli
go... znaleźli... ziemskie wcielenie Ageona!
ROZDZIAŁ VII
Twarz Julii płonęła
rumieńcem niemal tak intensywnie, jak ogień w pobliskim kominku,
kiedy około dwudziestu par oczu uważnie śledziło drogę srebrnego
kielicha z winem do jej ust. Zaprawione kroplą wroniej krwi
smakowało tak samo gorzko, jak zwykła smakować większość
wytrawnych trunków, lecz słodka była symbolika kryjąca się za
tym niecodziennym dodatkiem. Głosiła: Witaj z powrotem w domu! –
takim właśnie sposobem w Ardmorze goszczono członków rodziny oraz
dawnych przyjaciół, którzy po latach rozłąki wracali do
rodzinnych stron.
Zarówno o tym,
jak i o masie innych niuansów wypełniających ów wieczór, Daniel
opowiadał później spragnionej wyjaśnień młodej bogini. Już
zresztą udając się do obszernej komnaty z kominkiem – tej samej,
którą mijali poprzednim razem – przygotował dziewczynę na kilka
ewentualności: że kiedy najstarszy arcykapłan wygłosi mowę
powitalną, a wszyscy wstaną z krzeseł, ona musi siedzieć; że
powinna pobłogosławić potrawy i oficjalnie podziękować za
gościnę; że kiedy zostanie wzniesiony toast na jej cześć, ma
obowiązek jako pierwsza skosztować wina; oraz wreszcie, co chłopak
wyraźnie podkreślił, że lepiej, aby nie odzywała się niepytana.
Zaciekawione
spojrzenia kapłańskiej elity lustrowały nastolatkę siedzącą w
centralnym miejscu przy obszernym drewnianym stole. Scenka
przywodziła na myśl stado ciotek i kuzynek, które takim samym
wzrokiem wiele razy pożerały kilkuletnią Julkę na przyjęciach
rodzinnych, a których twarzy i imion nigdy nie można było
spamiętać. I o ile wtedy ucieczką od wstydu okazywały się
dziecięce łzy, teraz nie było innego rozwiązania, jak tylko
dzielnie znosić fascynację męskiej grupy o średniej wieku
czterdziestu lat i mieć nadzieję, iż przy bladym świetle kominka
nie widać intensywnej czerwieni, którą równo pokryła się twarz
młodej bogini.
Chwilowa ulga
nastąpiła, kiedy mężczyźni zajęli się posiłkiem, chociaż
obawa przed byciem obserwowaną podczas tak prozaicznej czynności
jak jedzenie nie znikła. Myśli dziewczyny szalały: czy takie
sytuacje będą teraz codziennością? Trochę żałowała, że
wzięta parę godzin wcześniej tabletka przestała działać oraz że
nie poprosiła o kolejną. Bycie w centrum uwagi nie znajdowało się
już jedynie w sferze marzeń szarej i niepozornej nastolatki, a
stawało się wręcz niepokojącą perspektywą. Chociaż zapewne
taka Angelika piałaby teraz z zachwytu.
– Pani, polecam
zacząć od rosołu z czarnej wrony. – Dźwięczny głos Daniela
wyrwał ją z rozmyślań. W istocie spoglądała bezwiednie na
złocisty wywar w masywnym kotle już od pewnego czasu. Kiwnęła
głową i podała chłopakowi miskę. Świeżo mianowany arcykapłan
siedział najbliżej bogini, tuż po jej lewej stronie, za rogiem
stołu. Trochę dalej, naprzeciwko młodzieńca, zasiadł Elmud
Negwar, a za nimi kolejni w kapłańskiej hierarchii duchowni. Kilku
najwyższych stopniem kapłanów również dołączyło do kolacji, a
wśród nich, ku niezadowoleniu Julii, znalazł się także Sergiusz
Fargarath, który jako jedyny z towarzystwa nie wykazywał entuzjazmu
i sprawiał wrażenie nieobecnego. Dziewczyna żywiła wielką
nadzieję, że pozostanie taki już do końca dnia.
Kiedy skosztowała
gorącego wywaru, zapomniała na kilka chwil o niepokoju. Otumaniona
chaotycznością dnia ledwie rejestrowała wyborne zapachy, które
mile łechtały jej nos już w korytarzu prowadzącym do komnaty.
Teraz jednak rozkoszowała się intensywnością smaku rosołu,
niewątpliwie spotęgowaną przez doskwierający głód. Pamiętała
doskonale bulion swojej babci, który był bodaj jedyną zupą, jaką
w dzieciństwie jadła z nieudawanym zachwytem. I choć tamten
powstawał z kury, to smaki ich obydwu zmieszały się teraz ze sobą,
wypełniając nastolatkę spokojem i przyjemnym ciepłem. Stary
arcykapłan trafnie odczytał wyraz na jej twarzy, bowiem po chwili
rzekł z uśmiechem:
– Najświętsza
pani, widzę, że nasz kucharz pójdzie dzisiaj spać szczęśliwy,
skoro, jeśli dobrze widzę, nasze ziemskie jedzenie spełnia twe
oczekiwania. – Oczy wszystkich ponownie spoczęły na Julii, a
także podejrzliwy wzrok Sergiusza, który uważnie obserwował teraz
jej reakcję, z zamyśleniem mierzwiąc swoją kozią bródkę.
– Och. Tak.
Rosół jest wyborny – wybąkała, zastanawiając się, czy powinna
tak wyraźnie okazywać swój zachwyt. Przecież zazwyczaj jadała w
ogrodach świętego Per'imu ichniejsze odpowiedniki nektaru i
ambrozji, więc w teorii rosół śmiertelników nie powinien zrobić
na niej większego wrażenia. Lepiej się pilnować, pomyślała. –
Proszę mu to przekazać – dodała z lekko władczą nutą w
głosie.
Pozostałe dania
już niestety nie potrafiły dorównać znakomitości bulionu, choć
były podobnie intrygujące. Pomijając dość pospolite surówki z
jarzyn, w zasadzie cała kolacja opierała się na różnorakich
potrawach z drobiu, który stanowiły liczne gatunki wron oraz główny
bohater wieczoru w postaci pieczonego kruka. Julii nigdy wcześniej
nie przyszłoby do głowy spożywanie tych ptaków, zwłaszcza, że
te należące do bardziej pospolitych gatunków widywała codziennie
w drodze do szkoły czy domu. Tutaj jednak gościły na stołach
niemal każdego dnia. Później Daniel dodatkowo wyjaśnił
dziewczynie, iż czarny ptak uznawany jest przez wyznawców Aeis za
święte zwierzę, którego spożycie jest codziennym rytuałem, a
jego krew traktuje się podobnie do wody święconej.
Pierwsze minuty
kolacji upływały w ciszy zmąconej jedynie odgłosami typowymi dla
spożywania posiłków. Mężczyźni najwyraźniej również
krępowali się obecnością bogini, wymownie milcząc. Zapewne
woleli nie mącić jej umysłu pospolitymi opowiastkami z życia
codziennego. Zdawało się, że biorą Julię już za pełnoprawną
boginię, a nie dziewoję, w której duszy dopiero odżywa Aeis.
Znacznie utrudniało to sprawę.
Z czasem atmosfera
zaczęła się rozluźniać i w stronę nastolatki padły pierwsze
pytania.
– Droga pani,
jeśli mogę spytać... Jak się czuje twoje ziemskie ciało? Czy
odzyskujesz siły po podróży? – podjął w pewnym momencie
arcykapłan o brązowej brodzie i okrągłej, przyjaznej twarzy.
Wszyscy zgromadzeni nabrali oddechów, mierząc wzrokiem swojego
brata. Ten, najwyraźniej zaskoczony własną śmiałością, speszył
się lekko i dodał: – Racz wybaczyć, jeśli pytanie jest
niestosowne.
Julia, która od
poprzedniej konwersacji siedziała w pełni wyprostowana, trzymając
głowę wysoko, zawahała się. Na ile powinna odpowiadać zgodnie z
rzeczywistością, a na ile budować swój wizerunek jako pewnej
bogini? No cóż, nie dało się ukryć, iż faktycznie przybyła tu
z innego świata, a podróż do najprzyjemniejszych nie należała.
– Owszem, jest
już lepiej – odparła, przełykając kęs mięciutkiego pasztetu –
chociaż przyznam, że będąc tu poprzednim razem, miałam więcej
energii. Wybrałam wtedy lepsze ciało. Teraz jeszcze wiele rzeczy mi
się plącze. – Uśmiechnęła się delikatnie, czując
jednocześnie na sobie nagłe spojrzenie Daniela, który
znieruchomiał na dźwięk tych ostatnich słów. Brodaty arcykapłan
najwyraźniej zainteresował się tematem, a pozostali uważnie się
przysłuchiwali.
– Och, pani, a
jak wygląda podróż z Per'imu na ziemię? Czy jest to zjawisko,
które śmiertelnik mógłby sobie wyobrazić? Czy je w ogóle
pamiętasz?
Nastolatka zrobiła
nad wyraz zamyśloną minę, jakby musiała wytłumaczyć coś
skomplikowanego małemu dziecku i szukała najprostszych do tego
słów.
– Jak przez
mgłę... Jest to niczym spadanie w nieskończony wir pełen
światła... Jakby się wciąż umierało i rodziło na nowo –
odpowiedziała tajemniczo, usilnie powstrzymując się od zerknięcia
na zesztywniałego obok Daniela. Część mężczyzn westchnęła z
uznaniem.
– Najświętsza,
a jak wyglądają ziemie per'imskie? Tyle bym oddał, aby móc je
zobaczyć – prędko spytał wychudzony duchowny o wielkich,
zatrwożonych oczach. Nastolatka z zaskoczeniem stwierdziła w
myślach, że nikt – no cóż, nikt poza Sergiuszem, który z
nieprzerwanie kwaśną miną obserwował Julię z drugiego końca
stołu – nie wątpi w prawdziwość jej słów, a wszyscy chłoną
kolejne odpowiedzi z nieukrywanym zachwytem. Uświadomiła sobie, że
poza spisanymi wieki temu księgami, z których pewnie spora część
nie zdołała przetrwać, ci biedni kapłani nie posiadają żadnych
innych źródeł wiedzy na temat mitycznego świata i jego bogów.
Kto bowiem byłby w stanie podważyć wersję samej bogini, która
zjawiła się równo tysiąc pięćset lat po swojej poprzedniej
wizycie? Nikt ze zgromadzonych, poza Danielem, nie mógł przecież
pamiętać tak odległych czasów.
– Per'im jest...
Bardzo kolorowy – zaczęła, odłożywszy kielich z winem. Nie
smakowało jej wcale, jednak na stole nie uświadczyła żadnego
innego napoju do popicia. – Pełny świateł, które latają w
powietrzu i oświetlają ulice oraz domy. Hm... Nie ma tam śniegu, a
łąki pokrywa gęsta trawa i piękne kwiaty, które nie rosną w tym
świecie. – Patrzyła w górę, jakby przypominała sobie prawdziwe
miejsce. W istocie, oczami wyobraźni wróciła do swojego własnego,
wyimaginowanego świata, który wykreowała sobie całe lata
wcześniej. Jej jedyny, wymarzony, idealny. – A kiedy wsłuchać
się w szum wiatru, można usłyszeć piękne melodie wygrywane przez
naturę – dodała z rozmarzeniem. Tak, taka właśnie mogła być
kraina godna bogów.
Z każdym kolejnym
słowem w Julii wzrastała ekscytacja. Zaczęła rozumieć, że to
ona kreuje tę mityczną rzeczywistość, a im więcej powie, tym
bardziej wiarygodną się stanie. Zdumiała się, jakie to łatwe.
Wychowując się w świecie przepełnionym fantastyką i
science-fiction, od małego karmiona była licznymi wyobrażeniami
innych światów. Wystarczyło przypomnieć sobie najciekawsze
motywy, a następnie połączyć kilka z nich, aby stworzyć coś
własnego i na pozór oryginalnego.
– To znaczy,
melodie wygrywane przez boga wiatrów, Hardysa, czy boga muzyki,
Stradeusa? – wtrącił prędko milczący dotąd Daniel, śląc
Julii porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło: „nie przeginaj”.
Dziewczyna się zmieszała; no tak, wyobraźnia to jedno, ale
pozostaje jeszcze wiedza, której niewątpliwie jej brakowało.
Stąpała po bardzo grząskim gruncie i równie dobrze mogła
dotychczas mieć po prostu szczęście.
Zadumała się
przez moment, lecz wybrnęła z sytuacji:
– Tylko wtedy,
kiedy obaj się spotkają i postanowią zagrać wspólnie.
– Ahaa... –
odparł chłopak, udając, że wyjątkowo nurtowała go ta kwestia.
Jednocześnie Julia poczuła, jak odetchnął z ulgą. Sama jednak
zaczynała się denerwować.
Kapłani,
rozochoceni dotychczasowymi odpowiedziami, zaczęli niemal
przekrzykiwać się w kolejnych pytaniach, które najwyraźniej
trapiły ich od lat. Wszystkie jednak dotyczyły spraw zabawnie
trywialnych z punktu widzenia Julii bądź łatwych do wyobrażenia,
takich jak codzienność w świecie bogów, poglądy na
nieśmiertelność czy dzieje świata. Przy każdym trudniejszym
pytaniu dziewczyna brała kolejny łyk gorzkiego wina, dając sobie
tym samym czas do namysłu, bądź odpowiadała zdawkowo, tłumacząc
się „zamglonym umysłem ludzkiego ciała”. Inspiracje do
wypowiedzi desperacko wygrzebywała z pamięci na temat mitologii
starożytnych kultur, tak że w efekcie duchowieństwo otrzymywało
przeplatany wszystkimi możliwymi motywami stek bzdur i ogólników –
jakby to trafnie określiła jej nauczycielka historii. Coraz
bardziej skonsternowana nastolatka zaczynała mieć wyrzuty sumienia,
tak bezczelnie okłamując kapłanów, lecz jednocześnie cieszyła
się ze szczerej radości na ich twarzach.
Wtem wśród
podnieconych głosów zabrzmiał jeden nowy, tak mocny i tubalny, że
mimo sporej odległości powędrował prostą drogą do uszu Julii.
– O wielka pani,
a czy dereńskie pieczary są tak przerażające, jak opisują
księgi? – Sergiusz zapytał tonem pozornie naturalnym, lecz oczy
jego pełne były podejrzliwości i nieprzeniknionych zamiarów.
Nastolatka wzdrygnęła się i poczuła, jak jej serce zaczyna bić
przyspieszonym tempem. Dlaczego bała się tego mężczyzny? Gdyby to
pytanie zadał którykolwiek inny z kapłanów, tylko przez chwilę
zawahałaby się nad odpowiedzią. Czuła jednak, że coś jest nie w
porządku.
Nie przypomniałaby
sobie nazwy, ale przynajmniej kojarzyła owe pieczary z per'imskiej
mitologii jako miejsce zsyłania dusz plugawców i największych
kłamców, gdzie poprzez psychiczne tortury byli resocjalizowani i
mogli otrzymać drugą szansę na życie.
– Ludzie mają
tendencję do wyolbrzymiania... – zaczęła ostrożnie, starając
się uspokoić narastającą falę zimna w ciele, oraz intensywnie
rozpatrując możliwą pułapkę. Wszyscy momentalnie umilkli, a
Sergiusz z przesadzoną uwagą chłonął każde słowo. –
...Chociaż muszę przyznać, że w tym wypadku ich wyobrażenia są
tylko tycią namiastką prawdziwej... ee... grozy tego miejsca –
zakończyła, siląc się na nutkę postrachu w głosie. Z
przerażeniem spostrzegła, że wino w kielichu się skończyło i
momentalnie poczuła, iż jednak nie powinna była go tak szybko
wypijać. W komnacie zapanowało poruszenie. Duchowni zaczęli
szeptać coś do siebie nawzajem, zerkając to z lekkim oburzeniem na
Sergiusza, to z niepokojem na młodą boginię.
– Och. –
Gęste, czarne brwi kapłana uniosły się w zdumieniu. Dziewczyna
znowu dostrzegła kątem oka, jak Daniel nieruchomieje. Miała
wrażenie, że zaraz się odezwie, jednak ciszę przerwało kolejne
pytanie Sergiusza: – Czy może zatem raczysz, pani, urozmaicić nam
słowami wizję ich wnętrz?
Setki myśli w
ciągu ułamka sekundy przeleciały przez głowę nastolatki. Czy to
była ta podpucha, której się spodziewała? Julia nie dobrnęła w
księdze o mitologii do opisu wyglądu czy nawet wyobrażeń
dereńskich pieczar, a przecież nie mogła w zaistniałej sytuacji
zgadywać. Na razie nikt z obecnych nie podważył jej stwierdzeń,
zatem szła dobrym torem. Dlaczego jednak pytania ciemnowłosego
kapłana spowodowały taki ferment wśród duchownych? Musiała teraz
mocno zastanowić się nad najbezpieczniejszą odpowiedzią, a
jednocześnie zachować powagę. Było to o tyle trudne, że wino
pulsowało w jej żyłach oraz przeczuwała, a wręcz była
przekonana, iż Sergiusz Fargarath sprytnie ją zwodzi. Tłumaczenie
się słabością ciała byłoby w tej sytuacji zbyt naciągane.
– A może lepiej
pomińmy ten temat – wtrącił stanowczo, z wymuszoną grzecznością
Daniel, posyłając Julii kolejne porozumiewawcze spojrzenie –
nieprzyjemny zarówno dla nas, jak i dla bogini, szczególnie że...
– Ta jednak już otwierała usta i przerwała chłopakowi,
zadowolona z przygotowanej odpowiedzi:
– Ależ nie
szkodzi. Szczęśliwie wy, moi kochani, nie doświadczycie tego
wstrząsającego dla śmiertelników widoku, którego nie da się
opisać ludzkimi słowami... – rzekła z pełną powagą, lecz nim
zdążyła wypowiedzieć zdanie do końca, pewien łysy kapłan z
wielkimi uszami, który już wyraźnie wcześniej próbował coś
wtrącić, wreszcie odezwał się przerażony trzęsącym się
głosem:
– Ależ pani...
Ze wszystkich bogów jedynie Ageonowi wolno wkraczać do pieczar
dereńskich... Wszystkim innym, a tobie szczególnie, grozi tam
skalenie duszy! – Jego wielkie ze strachu oczy sparaliżowały
Julię. Przed chwilą była przekonana, że sytuacja jest opanowana,
jednak o tym zaskakującym fakcie nie miała pojęcia. Momentalnie
zbladła, a jej usta bezwiednie się otworzyły. Następujące potem
wydarzenia rozegrały się błyskawicznie, lecz w jej odczuciu trwały
wieczność.
– Ja... –
zaczęła wydobywać z siebie nieokreślony początek zdania,
jakiejkolwiek odpowiedzi, która by zatuszowała tę tragiczną
sytuację. Panicznie rozejrzała się wokół. Część kapłanów
kierowała w jej stronę pełne zdezorientowania spojrzenia, inni z
nadzieją w oczach czekali na prędkie wyjaśnienie sprawy. Jedynie
Sergiusz, wyglądający teraz jak diabeł w ludzkiej postaci, mrużył
oczy z półuśmiechem niczym myśliwy, który wreszcie upolował
swoją zdobycz. Daniel natychmiast zareagował:
– Och pani,
czyżbyś śniła o torturowanych duszach swych najbardziej
parszywych dzieci? – Wyraźnie zdenerwowany artykułował każde
słowo dosadnie i powoli, wskazując dziewczynie tok myślenia i
dając więcej czasu na odpowiedź.
– Ja... och tak.
Przecież nie weszłabym do pieczar, będąc o zdrowych zmysłach –
odparła, z trudem powstrzymując drżenie głosu i nadając mu
żartobliwy ton. – Śniłam o nich. Koszmary. To dla mnie... bardzo
trudne. Szczególnie teraz – wybełkotała, kierując swój wzrok
na starego Elmuda, jakby podświadomie szukając zrozumienia. –
Całe wieki...
Przy stole znów
rozległy się szepty, tym razem jednak spokojniejsze, dające ujście
wcześniejszym spięciom, oraz sugerujące, iż taka odpowiedź była
spodziewana. Dopiero później Daniel wyjaśnił Julii, że bogowie
śnią o wydarzeniach z przyszłości, a sam motyw snu jest
nieodłączną częścią kultu Aeis.
Sergiusz już
przygotowywał się do riposty, kiedy wreszcie do konwersacji
przyłączył się pierwszy arcykapłan. Wstał gwałtownie,
powstrzymując tamtego krótkim kręceniem głowy, i powiedział:
– Dość już
tych pytań. Nasza pani jest najwyraźniej wyczerpana. Nawet dla
bogini to niełatwa rzecz, drodzy bracia, po piętnastu wiekach wczuć
się w wątłe ludzkie ciało. Sądzę, że i tak doznaliśmy łaski
i dowiedzieliśmy się wystarczająco wiele. Dziękujemy,
najświętsza. – Tu zwrócił się bezpośrednio do Julii,
wykonując subtelny ukłon. Energicznie chwycił za już prawie pusty
kielich wina i dodał: – Proponuję jeszcze raz wznieść toast na
cześć naszej bogini. Niech żyje Aeis!
– Tak, niech
żyje! Racz nam wybaczyć, najwspanialsza! – krzyknął łysy
kapłan, którego wcześniejsze słowa wywołały strach u
dziewczyny. Na jego twarzy mocno rysowały się wyrzuty sumienia. Po
chwili dołączyła doń reszta braci duchownych, łącznie ze
zgaszonym Sergiuszem, który bez słowa przechylił kielich, a
strużka krwistego trunku polała się mu po brodzie. Julia
wiedziała, że argumenty sprzed chwili go nie przekonały. Widział
jej pierwszą reakcję i to mu wystarczyło. Nikogo wcześniej
nastolatka tak bardzo się nie bała, jak teraz tego mężczyzny.
Kiedy Daniel
odprowadzał młodą boginię do pokoju, dziewczyna ledwie trzymała
się na nogach. To był tylko jeden dzień, a już była zmęczona
jak po maratonie. Nie mogła zresztą odgonić myśli od
podejrzliwości Sergiusza oraz faktu, że tak łatwo wpadła w jego
zasadzkę już na samym początku niefortunnej przygody. Głowę
rozsadzały jej wszystkie możliwe rodzaje wątpliwości, począwszy
na niepewności dnia następnego, poprzez obawę przed
zdemaskowaniem, na wzrastającej potrzebie ciepłego prysznica
skończywszy.
Daniel kroczył
pewnie, w milczeniu, stukając raz po raz złotym berłem, którego
Julia nie miała już siły trzymać. Zaprzątały go własne myśli
i o wiele dalej idący niepokój. Od pechowej konwersacji wydawał
się rozdrażniony, zatem przez całą drogę nastolatka szła
wyciszona i dodatkowo przygnębiona. Kiedy dotarli pod drewniane
drzwi małej komnaty, nie wytrzymała napięcia i wyrzuciła z siebie
jękliwe:
– Daniel... On
wie.
Mina chłopaka
pozostała niewzruszona, lecz z oczu bił gniew, który nie mógł
znaleźć ujścia. Dłoń Daniela mocniej zacisnęła się na lasce.
– Ale nie ma
dowodu. Musisz być bardziej ostrożna – odparł sucho, co wywołało
u Julii nie lada oburzenie bagatelizowaniem sprawy. Młodzieniec
jednak zauważył to i dodał po chwili, jakby przekonując również
samego siebie: – Będzie dobrze. Idź teraz spać, jutro z rana
wyruszamy. Obudzę cię.
Po tych słowach
oddał dziewczynie berło, skinął lekko głową i odszedł równym
krokiem w głąb korytarza, nie odwracając się już. Nastolatka
stała jeszcze pod drzwiami, tępo śledząc go wzrokiem. Wewnątrz
niej przeplatały się złość ze wstydem, jak i strach z głębokim
żalem. Nie miała jednak siły nawet na łzy.
W pokoiku powitał
ją zapach duchoty i zgnilizny, lecz również przyjemne ciepło i
upragniona samotność. W kandelabrach paliły się nowe świece, a
woda w misach została wymieniona na świeżą. Również na
stoliczku pojawiła się butla z piciem oraz talerz z metalową
pokrywą, pod którą znajdowało się zapewne śniadanie. Po
zamknięciu drzwi małym ryglem Julia niemal od razu rzuciła się na
łóżko, wcześniej pospiesznie ściągając z siebie niewygodne
odświętne ciuchy i wkładając swój t-shirt, jedyny element jej
obecnego stroju, który mógł posłużyć za piżamę. Choć czuła
narastający na ciele brud, nie miała już sił na wieczorną
toaletę i momentalnie ułożyła się do snu. Chciała o niczym nie
myśleć; byleby jak najszybciej oddać się kompletnej
nieświadomości.
Donośny głos
nauczycielki roznosił się po klasie, formując niezrozumiałe
słowa. Julia siedziała samotnie w ławce i próbowała notować,
jednak mimo wielkiego wysiłku nie potrafiła powtórzyć
zasłyszanych zdań. Pisała w zeszycie jakieś kompletne głupoty,
kiedy poczuła, że ktoś dosiada się obok niej. To był Daniel. Nie
zwracał jednak na nastolatkę uwagi, z wyjątkowo skupioną miną
studiując jakąś starą księgę. „To mitologia Per'imu. Na pewno
są tam informacje o dereńskich pieczarach” – pomyślała Julia.
„Co tu robisz?”
– spytała, lecz głos nie wydobył się z jej ust. „Daniel?” –
bezdźwięczne słowa nie docierały do chłopaka, który patrzył
uważnie na pożółkłe stronice, jakby nie zdawał sobie sprawy z
obecności dziewczyny. Wtem zgasły światła i zapanował półmrok
charakterystyczny dla zmierzchu. Nastolatka rozejrzała się i, ku
swojemu zdumieniu, spostrzegła, że właśnie znajduje się na
głównym dziedzińcu świątyni Aeis, otoczonym krużgankami. Razem
z Danielem siedzieli przy marmurowym piedestale, który był teraz
wysoki niczym stół. Za nimi, na drewnianych ławkach, spoczywał
tłum kapłanów, odprawiających nabożeństwo.
Nagle nad
dziedzińcem przeleciała głośna wrona, kończąc swój lot na
czubku wielkiego posągu bogini. Cały czas donośnie krakała, a
Julia desperacko próbowała ją uciszyć, rzucając weń kamieniami.
Żaden jednak nie był w stanie dosięgnąć potężnej rzeźby.
Krakanie wrony stawało się nie do zniesienia. Wtem twarz bogini
poruszyła się i wykrzywiła wściekle.
– Przeklęta! –
rozniósł się echem donośny kobiecy głos. – Przeklęta...! –
powtórzyła Aeis, ogłuszająco krzycząc. Nastolatka wciąż
próbowała trafić posąg kamieniami, które podnosiła coraz to
większe. Rosło w niej przeżeranie i czuła wyraźnie zimny pot
ogarniający ciało. – Obmierzła kłamczyni – pisnęła bogini,
mocą głosu wprawiając podłoże w wibracje. Julia zachwiała się
na nogach, lecz Daniel oraz kapłani dalej siedzieli w bezruchu,
nieświadomi rozgrywającej się obok sceny.
Tuż za dziewczyną
z hukiem opadł kawałek muru. Po chwili odskoczyła, ledwo unikając
kolejnego głazu.
– Myślisz, że
możesz bezkarnie plugawić moje imię?! – ogłuszający, nieludzki
wrzask zadzwonił w uszach dziewczyny, kiedy następne kawałki gruzu
z impetem waliły się wokół. Ogień ze strąconych pochodni
zajmował grube zasłony na rozpadających się ścianach i resztki
zeschłej trawy na ziemi. Julia chciała krzyknąć coś w
odpowiedzi, lecz wszechobecny hałas zagłuszyłby każde słowo.
Cała świątynia runęła, pochłaniając Daniela i wszystkich
pozostałych. – Oszustka, oszustka – wysyczała Aeis wprost do
ucha dziewczyny, a ta otworzyła oczy.
Serce próbowało
wyskoczyć jej z piersi. Mimo podniesionych powiek, rozpościerała
się przed nią gęsta ciemność. Oddychała prędko, wciąż
słysząc zanikające echa spadających głazów i przewiercającego
duszę głosu bogini. Sparaliżował ją strach. Wyczuwała czyjąś
obecność.
Kilka dobrych
chwil zajęło jej uświadomienie sobie, gdzie się znajduje. Swąd
spalenizny ze zgaszonych świec roznosił się po czarnej komnacie.
Ciężka, grobowa cisza pochłaniała pomieszczenie, przeplatana
sporadycznym, lecz przytłumionym kapaniem w głębi murów. Nic nie
dało się dostrzec. Nastolatka tłumiła oddech, mocno ściskając
skórzaną narzutę i tkwiąc bez ruchu.
I nagle cisza
została przerwana przez kroki. Głośne, powolne kroki. Delikatna,
pomarańczowa łuna światła zaczęła przeciskać się przez szpary
w drzwiach naprzeciwko łóżka w miarę, jak tupot ciężkich butów
się oddalał.
Ktoś właśnie
stał za jej drzwiami.
Przez resztę nocy
Julia niemal nie zmrużyła oka.
Rozdziały siódmy już wieczorem!
Przepraszam Was wszystkich, iż mimo zapowiedzi, rozdział siódmy opóźnił się o całe wieki. Listopad był dla mnie paradoksalnie dość gorącym okresem, co znacznie odbiło się na ilości wolnego czasu. :) Dodatkowo dzisiejszy rozdział okazał się sporym wyzwaniem, co tym bardziej przedłużyło jego powstawanie. Niemniej jednak szykujcie się na kolejnych dziesięć stron przygód nastoletniej bogini już za parę godzin!
Jednocześnie chcę poinformować o małym dodatku na blogu - na dole strony znajdziecie teraz Shoutboxa, w którym możecie dzielić się swoimi luźnymi uwagami na wszelkie tematy (lub dotyczącymi opowiadania, jeśli żaden inny dział do tego nie pasuje). : )
Pragnę również pochwalić się oceną celującą, jaką otrzymałam w ocenialni Magiczne Oceny. Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie spodobało się kolejnej oceniającej!
Rozdział ósmy powinien się pojawić znacznie prędzej, chociaż tym razem nie obiecam konkretnej daty. ;) Niechaj wystarczy Wam wiedza, że opowiadanie pragnę doprowadzić do końca, a jesteśmy dopiero na początku! Być może niedługo wrzucę kolejny portret i zaktualizuję zakładkę "Bohaterowie". Tymczasem pozdrawiam wszystkich Czytelników i życzę miłego czytania! <3
Jednocześnie chcę poinformować o małym dodatku na blogu - na dole strony znajdziecie teraz Shoutboxa, w którym możecie dzielić się swoimi luźnymi uwagami na wszelkie tematy (lub dotyczącymi opowiadania, jeśli żaden inny dział do tego nie pasuje). : )
Pragnę również pochwalić się oceną celującą, jaką otrzymałam w ocenialni Magiczne Oceny. Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie spodobało się kolejnej oceniającej!
Rozdział ósmy powinien się pojawić znacznie prędzej, chociaż tym razem nie obiecam konkretnej daty. ;) Niechaj wystarczy Wam wiedza, że opowiadanie pragnę doprowadzić do końca, a jesteśmy dopiero na początku! Być może niedługo wrzucę kolejny portret i zaktualizuję zakładkę "Bohaterowie". Tymczasem pozdrawiam wszystkich Czytelników i życzę miłego czytania! <3
Wieści z frontu
Witacje! Piszę tę wiadomość, aby uspokoić Was, że kolejny rozdział jak najbardziej się pojawi, jednak aby także uprzedzić, iż jeszcze trochę to potrwa. Mam ostatnio na głowie mnóstwo pracy i spraw do ogarnięcia, a to sprawia, że wieczorami pędzej ląduję w łóżku przy książce, aniżeli przy klawiaturze. ;) Chciałam dodawać nowe rozdziały z częstotliwością dwóch miesięcznie, jednak obawiam się, że mało to realne. Niemniej jednak siódma część na pewno pojawi się jeszcze w listopadzie.
Dodam również, że wprowadziłam parę drobnych zmian i poprawek w tekście, szczególnie w pierwszych rozdziałach. Wynikały one głównie z niedopowiedzeń lub - na szczęście niedużych - błędów logicznych. Za wytknięcie ich dziękuję bardzo Leleth, która od teraz będzie również oficjalną betatesterką "Aeis". : )
W przyszłości planuję bardziej drastycznie pozmieniać początek historii, uwypuklić niektóre wątki i dodać tam więcej życia... Jednak to dopiero za jakiś czas. :) Póki co skupiam swoje myśli na siódmym rozdziale i obiecuję, że pojawi się już niedługo!
Uniwersum
Akcja "Aeis..." rozgrywa się w dwóch światach: naszym współczesnym (chociaż dokładne miejsce jest nieokreślone) oraz drugim, który można nazwać równoległym. Jako że uniwersum to nie jest bazowane na żadnym znanym potencjalnemu Czytelnikowi, postanowiłam przedstawić tu w skrócie jego zarys, ciekawostki oraz inne informacje, które z czasem zostaną rozwinięte w samym opowiadaniu. Dlatego też ostrzegam: jeśli wolisz poznawać ten świat poprzez samą historię, czyli oczami Julii, może lepiej powstrzymaj się od czytania. ;)
Póki co omówiłam trzy tematy, wkrótce pojawią się kolejne.
Póki co omówiłam trzy tematy, wkrótce pojawią się kolejne.
GEOGRAFICZNIE
Główna bohaterka ląduje w nieznanym jej mroźnym świecie, który ustami Daniela zostaje nazwany Ardmorem. Nie jest to jednak, wbrew pierwszym skojarzeniom, nazwa całego świata, a jedynie wielkich rozmiarów regionu leżącego na północnym wschodzie głównego lądu. Tenże olbrzymi kontynent, zwany Le, dzieli się na wiele mniejszych lub większych krain sąsiadujących z Ardmorem, oddzielonych od siebie głównie ze względu na uwarunkowania geograficzne. Gęsto rozsiane łańcuchy górskie samoistnie rysują granice poszczególnych regionów i jednocześnie zamykają konturami brzegi kontynentu. Brak informacji na temat innych lądów poza Le, gdyż - jeśli w ogóle istnieją - znajdują się zbyt daleko i nikt nie zdołał jeszcze do nich dopłynąć.
Świątynia, w której Julia rozpoczyna swoją przygodę, znajduje się w północno-wschodnim rogu kontynentu, na samym jego krańcu, tak że za otaczającymi ją masywami górskimi rozpościera sie już tylko ocean. Cały Ardmor, z racji swojego położenia, jest wyjątkowo mroźną krainą, jednak znajdujący się na wysokościach kompleks świątynny należy do jego najzimniejszych terenów. Śnieg i mróz goszczą tu cały rok i mało kto, poza nielicznymi dostawcami zapasów czy kupcami, dociera w te nieprzyjazne rejony.
Im dalej na południowy zachód, tym niższy jest teren, a wiatry i śnieżne burze rzadsze, zatrzymujące się na górskich szczytach. Dopiero jednak na samej granicy kraju można odczuć zalążki umiarkowanego klimatu i przyjemne, choć wciąż niemrawe, ciepło słoneczne.
GENEZA I ZAWIŁOŚCI CZASOWE
Historia powstania tego świata na chwilę obecną jest niejasna żadnemu żyjącego stworzeniu (pozwolę sobie zachować ten wątek na później, do wyjaśnienia w opowiadaniu:)). Na ten temat snute są jedynie domysły, a przyjęte założenia możecie przeczytać w kosmogonii, z którą zapoznała się Julia w rozdziale piątym. Wiadomo, że przed wieloma tysiącami lat cały kontynent obfitował w bujną, dziką roślinność, góry były mniejsze, a klimat wręcz tropikalny. Z czasem liczne trzęsienia ziemi zmieniły ląd nie do poznania i nastała swoista epoka lodowcowa, która trwa do dziś.
Jak wspominał Daniel, czas w tym uniwersum płynie inaczej w stosunku do naszego. Różnica w prędkości wynosi około trzystu sześćdziesięciu razy. Oznacza to, iż jedna sekunda w naszym świecie równa jest sześciu minutom w Ardmorze. Idąc tym tokiem rozumowania, doba u nas oznacza rok u nich, natomiast nasz rok to ichniejsze 365 lat. Ostatnie pojawienie się Aeis, obliczane na 1500 lat wstecz, miało miejsce zaledwie cztery lata temu naszego czasu. Zakładając, iż to równoległe - chociaż może lepszym określeniem byłoby: zagnieżdżone - uniwersum powstało parędziesiąt tysięcy lat temu, dla nas stanowiłoby to zaledwie jeden wiek.
Organizmy jednostek przemieszczających się między światami starzeją się wedle zakorzenionego w nich upływu czasu. Dlatego właśnie Daniel, który już wiele razy podróżowal do Ardmoru na długie miesiące, wciąż ma dziewiętnaście lat. Okres, który spędził w świątyni, nie wpłynął na jego organizm bardziej niż kilka godzin, które przeżyłby normalnie w naszym świecie. Aby ciało osobnika zaczęło się starzeć wedle czasu drugiego uniwersum, ten musiałby w nim zagościć na wiele długich zim. Przystosowywanie się organizmu do nowych warunków jest stopniowe i niezauważalne, ale można je oszacować na mniej więcej sto lat. Analogicznie, jeśli osoba z ardmorskiego uniwersum odwiedziłaby nasz świat, zestarzałaby się w czasie odpowiadającym jej własnemu, czyli po kilku ledwie dniach byłaby sędziwsza o kilka dobrych lat.
POLITYKA
Jak wspomniałam wyżej, wielki kontynent Le podzielony jest górskimi łańcuchami na liczne krainy. Wiele z nich wypełniają rozległe lasy, inne obejmują skaliste pustkowia. Terenów zdatnych do osiedlenia jest niewiele, toteż razem z Ardmorem istnieje jedynie pięć zurbanizowanych regionów. Pozostałe zamieszkują rzadko rozsiane plemiona lub osady, niekiedy większe wsie, podlegające jednak prawom najbliższego kraju.
Każda kraina w Le składa się z wielu mniejszych regionów lub swoistych miast-państw, których język, kultura oraz religia są wspólne dla wszystkich mieszkańców. Najlepszym przykładem takiego podziału u nas mogą być Stany Zjednoczone. W Ardmorze, ze względu na jego położenie i ukształtowanie terenu, znajduje się tylko sześć regionów. Ich centrami są rozległe stolice, otoczone przez o wiele mniejsze miasteczka i wsie. Główną stolicę całego Ardmoru wybudowano w gęsto zalesionym regionie o nazwie Mosmor. Stamtąd też płyną najważniejsze rozporządzenia i rozkazy od ardmorskiego rządu z królem na czele. Ustrój można porównać do republiki rzymskiej z czasów pierwszego triumwiratu, z tym że tutaj władca jest jeden. :)
Najbliżej Ardmoru, za obszernymi połaciami lasów, na zachodzie leży Taial, kraina o wiele cieplejsza od Ardmoru, lecz mokra i skalista, rządzona monarchią stanową. Kolejne regiony kontynentu znajdują się na tyle daleko, że na chwilę obecną nie musimy sobie zawracać nimi głowy. ;)
JUŻ WKRÓTCE POJAWIĄ SIĘ: RELIGIA, RASY, TECHNOLOGIA
~*~
Portrety: Julia
Witajcie! Dzisiaj pierwsza część graficznej "niespodzianki". :) Niewątpliwie zajmie mi to dużo czasu (zważywszy na jego codzienne braki), jednak zdecydowałam się na pełne pomalowanie portretów postaci. Zaczynamy od Julii, oczywiście.
Wiem, że w przeciwieństwie do opisów w opowiadaniu tutaj nie poskąpiłam jej urody, ale cóż, i tak portret jest mocno wystylizowany. Mam nadzieję, że moja wizja głównej bohaterki spodoba się Wam. Kolejny na odstrzał idzie Daniel! :D Ale to pewnie dopiero za jakiś czas.
ROZDZIAŁ VI
Skrzypienie
wielkich drzwi odbiło się echem w ciemnym pomieszczeniu. Aeis
przywitała przybyszów pustym spojrzeniem z wyhaftowanego wizerunku
na znanym już Julii gobelinie. Dziewczyna przypatrzyła się jeszcze
raz świetlistej bogini, która z nowej perspektywy już nie wydawała
się obca, a symbolika całego obrazu nabierała sensu. Nastolatka
zmrużyła oczy. Miała wrażenie, że krawędzie gobelinu zaczynają
się delikatnie rozmywać; czarnym ptakom u boku Aeis łagodnie
falowały pióra, a groteskowe twarze wizerunków słońca i księżyca
coraz bardziej się wykrzywiały. Stała tak otumaniona, kiedy na
ramieniu poczuła dłoń Daniela.
– Chodź –
powiedział cicho, lecz stanowczo.
To było dziwne
doświadczenie. Schodząc po kolejnych stopniach wąskiego korytarza,
słyszała wyraźnie każdy stawiany krok, każdy jego wędrujący po
ścianach pogłos oraz każdy nerwowy oddech Daniela za swoimi
plecami. Zapach powietrza nabrał dziwnej wyrazistości, a opuszkami
palców czuła dokładną chropowatość powierzchni muru, którego
się podtrzymywała. Nagle zatrzymała się, zafascynowana doznaniami
dotyku faktury ściany. Jej zmysły wyjątkowo się wyostrzyły, lecz
ona sama była jak w transie. Zaczęła wodzić palcami po
szczelinach, z których wydobywały się chłodne podmuchy
zewnętrznego powietrza, przyjemnie muskające skórę.
– Julia. –
Szept Daniela zawibrował w jej uchu. – Na Boga, skup się.
Cholera, powinienem był dać ci najwyżej połowę tego prochu.
Nastolatka
raptownie odwróciła się do rozmówcy. Zaskakująco śmiało
popatrzyła w jasne oczy chłopaka, które w otaczających
ciemnościach przypominały jej dwa mieniące się kamienie
szlachetne. Wcześniej nie odważyłaby się tak pewnie i tak blisko
skonfrontować z młodzieńcem. To spojrzenie ani trochę nie
przypominało jej dotychczasowego, zawsze spłoszonego i pełnego
zażenowania wzroku. Uśmiechnęła się.
– Spoko. Jest
dobrze – wypowiadała ostrożnie poszczególne słowa, zaskoczona
ich dziwnym, wielowarstwowym brzmieniem w głowie. – Nie jest mi
zimno i wcale się nie boję. Czuję się wręcz... bosko. –
Ostatni wyraz ozdobiła dźwięcznym chichotem, jednak młodzieńcowi
wcale do śmiechu nie było. Ten nagły wzrost pewności siebie u
dziewczyny paradoksalnie zaczął go niepokoić. Stawała się
nieprzewidywalna i tracił nad nią kontrolę.
Julia faktycznie
czuła się nieziemsko. Wiedziała, co prawda, że doświadcza efektu
działania tajemniczej tabletki, jednak świadomość ta nie była w
stanie podważyć jej nadspodziewanej śmiałości. To przypominało
trochę upojenie alkoholem, jednak z efektem odwrotnym do
przytępienia zmysłów czy spowolnienia refleksu. Podobało jej się
to. Miała wrażenie, że całe dotychczasowe życie było jedynie
przygotowaniem do tego kluczowego epizodu, który lada moment
przeistoczy ją z szarej nastolatki w główną bohaterkę
patetycznej historii. I tym samym zmieni dalszy bieg dziejów,
oczywiście.
Kiedy dotarli do
zrujnowanych krużganków, na dziedzińcu tłum kapłanów wyczekiwał
już nadejścia bogini. Julia przywołała w pamięci poprzedni
wieczór i wzdrygnęła się na wspomnienie swojej ówczesnej
niewiedzy. Zadarła głowę ku ciemniejącemu niebu. Kamienna Aeis
wciąż wzbudzała podziw rozmiarami i majestatem, jednak dopiero w
świetle dnia uwidaczniał się sędziwy wiek posągu. Z licznych
pęknięć wyrastały martwe źdźbła i liście, a im wyżej sięgał
wzrok, tym więcej można było doliczyć się niechlubnych ptasich
ozdobników. Pomimo tych brutalnych oznak przyziemności, z
niewzruszonej twarzy bogini biła duma i potężna wewnętrzna moc,
które wzbudziły w Julii nieopisany respekt i pokorę. Ktokolwiek
wieki temu wyrzeźbił ten kamienny cud, musiał posiadać talent
godny samego Pigmaliona*.
– Znowu się
zawiesiłaś – westchnął Daniel i z wyraźnym poirytowaniem
pociągnął dziewczynę za rękę. Jego dłoń była lodowato zimna,
a uścisk mocny. Z bezwiedną przyjemnością pozwoliła mu się
prowadzić wzdłuż korytarzy krużganków, aż zeszli na ostatnie
piętro. Tam jednak ominęli główne zejście na dziedziniec, z
którego Julia miała okazję przekoziołkować poprzedniego
wieczoru, i podeszli pod wielki marmurowy blok od drugiej strony
placu. Był na tyle duży, że całkowicie zasłaniał tłum wiernych
zgromadzonych na dole.
Już z daleka
dostrzegli zakapturzonego mężczyznę w równie eleganckich co
Daniel szatach, który czekał, opierając się o błyszczącą
ścianę marmuru. Kiedy tylko usłyszał zbliżające się kroki,
zerwał się na równe nogi, następnie odsłonił głowę i prędko
skłonił się tak głęboko, że siwe kosmyki włosów zupełnie
zakryły mu twarz. Daniel w stosunku do niego uczynił to samo.
– Eminencjo,
najświętsza bogini jest gotowa odprawić błogosławieństwo –
rzekł z powagą chłopak, przerywając krępującą ciszę.
– Witaj,
najjaśniejsza pani. – Mężczyzna był wyraźnie zdenerwowany. –
To największa dla mnie radość gościć cię w najstarszej
ardmorskiej świątyni wzniesionej ku twojej czci. – Julia
rozpoznała w rozmówcy starca, za którego kościelnym głosem
zawędrowała tu dzień wcześniej. – Nazywam się Elmud Negwar,
pani, pełnię zaszczyt bycia pierwszym arcykapłanem enklawy –
mimo poruszenia mówił powoli, tonem mentorskiego kazania, lecz z
pokorą. – Pragnę przeprosić cię dozgonnie za nietaktowne
powitanie dnia wczorajszego. Twój powrót, najświętsza, tak bardzo
wyczekiwany od lat, stanowi dla dzieci twych błogosławieństwo samo
w sobie. Racz zatem wybaczyć brak zorganizowania minionego wieczoru,
kiedy twoje nowe ziemskie ciało odmówiło posłuszeństwa. –
Pozostał w ukłonie, co wytworzyło niezręczną ciszę w
oczekiwaniu na reakcję dziewczyny.
– No... Nic nie
szkodzi – wybąkała, lecz po karcącym spojrzeniu Daniela
wywnioskowała, że nie tędy droga. – Jednak ja... Byłam bardzo
zmęczona. Podróżą. I nowym ciałem. Ale tym razem wybaczam wam –
dodała z delikatnie władczą nutą w głosie, jednocześnie
zastanawiając się nad pojęciem tego „nowego ciała”. Nie czuła
się komfortowo z płaszczącym się przed nią człowiekiem, który
równie dobrze mógłby być jej dziadkiem. W teorii była teraz
boginią, ale... Czy siwobrody naprawdę wierzył w prawdziwość jej
inkarnacji?
Starzec
wyprostował się i uśmiechnął, obdarzając nastolatkę przyjaznym
spojrzeniem pełnym ciepła oraz dziwnej wyrozumiałości, jakby to
on właśnie wybaczał swojej rozmówczyni nieprofesjonalność w
byciu boginią. Mężczyzna zdawał się zaglądać do samej głębi
jej duszy, niemal na wskroś przeglądając jej tajemnice, i gdyby
nie działanie cudownej tabletki, Julia zapewne w mig okazałaby lęk
przed wykryciem prawdy. Z lekkim trudem odwzajemniła uśmiech.
– Dziękuję,
pani. Proszę pozwolić mi rozmówić się chwilę z bratem Danielem
na tematy organizacyjne – rzekł spokojnie mężczyzna, na co
nastolatka skinęła głową. Sędziwy kapłan ponownie odpowiedział
uśmiechem, a następnie zwrócił się do Daniela, obejmując go
przyjacielsko ramieniem. – Jesteśmy gotowi na rozpoczęcie
ceremonii. Przygotowałem aktualną listę duchownych w świątyni,
którzy czekają na błogosławieństwo... – Podał chłopakowi
zwinięty rulon papieru. Dalej rozprawiał o innych szczegółach
przygotowań, jednak Julia już ich nie słuchała. Podeszła do
gładko wypolerowanej ściany marmurowego bloku, zafascynowana swoim
odbiciem.
Jasna tafla
kamienia ukazywała młodą dziewczynę z wysoko uniesioną głową i
okrągłymi, szeroko otwartymi oczami. Ciemne, lekko falujące włosy
okalały bladą twarzyczkę, spływając do zakrytych płaszczem
ramion. Postać w odbiciu delikatnie zsunęła wierzchnie odzienie,
które opadło na ziemię. Wcale nie czuła zimna. Po chwili zdjęła
również i buty, a gołe, ozdobione złotymi bransoletami stopy
spoczęły na chłodnej posadzce. Białe nogi oraz ręce dziewczęcia
stapiały się w ściennym zwierciadle z bielą półprzeźroczystej
tkaniny, czyniąc postać ulotną zjawą, której biżuteria
połyskiwała jak magiczne iskierki. Julia widywała swoje odbicie
już tysiące razy, jednak dopiero teraz po raz pierwszy ujrzała tam
naprawdę siebie.
– Och, Danielu,
bracie drogi, skąd tyleż w tobie powagi i spięcia? – Dotarł z
tyłu głos rozbawionego staruszka. – To pora, aby się radować z
tej niezwykłej okoliczności, o której wielu z nas nawet nie
marzyło. – Elmud machnął ręką: – A zresztą, od kiedy
pamiętam, pełno w tobie było tej całej sztywności i zbytniej
estymy do wszystkiego, a przecież to ty ciągle jesteś młody,
podczas gdy dusza moja z roku na rok tylko wysycha. – Arcykapłan
zerknął na młodą boginię i zamilkł, widząc ją teraz w pełnej
okazałości. – Bracie ze Shyadu... – zaczął, nie czekając już
na odpowiedź wzburzonego poprzednimi zdaniami młodzieńca. –
Aż dziw bierze, że w tę drobną istotę przeistoczyła się taka
potężna moc. A ona dopiero będzie się przebudzać! Trwogą
napełnia mnie wyobrażenie momentu, w którym to nastąpi. Spójrz
na naszą boginię, Danielu, i raduj oczy tym widokiem. Kto wie,
kiedy zawita do nas następnym razem... – Elmud uśmiechnął się
pod nosem i dziarsko poklepał zmieszanego młodzieńca po plecach,
po czym odszedł na dziedziniec, czyniąc wcześniej delikatny ukłon
w stronę Julii. Pogrążona w swoim świecie dziewczyna nawet się
nie zorientowała, kiedy ponownie zaczepił ją Daniel.
– Hej, bogini,
już pora – rzekł młody kapłan, wyraźnie podenerwowany rozmową
ze starcem. Jak miał się radować, skoro cała ta inscenizacja była
jedynie mydleniem oczu w celu ratowania własnej skóry! Nikt poza
nim samym i półprzytomną w tym momencie nastolatką nie zdawał
sobie sprawy z faktycznej wagi tej absurdalnej sytuacji. Żadna Aeis
nie pojawiła się w Ardmorze, żadna bogini nie obdarzy łaską
swoich najwierniejszych sług. W dodatku coraz bardziej irytował go
fakt, że sama zainteresowana przestawała podchodzić do sprawy na
poważnie.
– Daniel... Ale
ja mam brązowe włosy – odparła nieobecna dziewczyna, jakby była
szczerze zaskoczona tym faktem. – A Aeis była blondynką.
Chłopak powoli
nabrał powietrza, aby się uspokoić. W końcu Julia to tylko zwykła
nastolatka, w dodatku częściowo naćpana tutejszym specjałem. Ma
prawo nie wiedzieć, nie domyślać się, zadawać pytania, upewniać
się na wszystkie sposoby oraz czynić pseudobłyskotliwe
spostrzeżenia.
– Twoje ciało
to tylko pojemnik na boską duszę. Aeis może przybrać dowolną
postać, ale przyjmuje się, że bogom najprościej wcielać się w
już istniejące osoby. Masz być Julią, w której nagle obudziła
się bogini. Zawładnęła twoją duszą i stopniowo ją pochłania.
Rozumiesz?
– Nie do końca.
Ale łapię ideę – rzuciła beztrosko, cały czas wpatrzona w
ścienne odbicie. W swoim obecnym stanie była skora uwierzyć, iż
naprawdę weszła w nią dusza Aeis, i to bogini będzie teraz
wygłaszać przemowę, a nie jej marna naśladowczyni. Kto naprawdę
spoglądał na nastolatkę z kamiennego lustra? Po której stronie
stała prawdziwa Julia? Szczęśliwie dziewczyna nie była teraz w
stanie nad tym kontemplować. – Chodźmy – odparła śmiało, a
Daniel odetchnął z ulgą.
Na piedestale
przed zgromadzonymi umieszczono szerokie krzesło z ciemnego drewna,
grubo pokryte eleganckimi tkaninami o przeróżnych wzorach. Mebel
najwyraźniej pełnił rolę przygotowanego w pośpiechu tronu dla
bogini. Po obu jego stronach z podłużnych kamiennych wazonów
wydobywały się okazałe płomienie, obdarowujące niemrawym ciepłem
nagą skórę Julii, teraz całą pokrytą gęsią skórką, mimo iż
ona sama nie odczuwała zmian temperatury wokół siebie.
Naprzeciwko setki
par oczu z podekscytowaniem i bezgraniczną ciekawością wpatrywały
się w tę drobną niewiastę, w której ciało zstąpiła dusza
wielkiej bogini. Młode i stare twarze mnożyły się jej w oczach i
mieszały w jedną bezkształtną masę. Na całym dziedzińcu
słychać było jedynie gwiżdżący w kamiennych szczelinach wiatr.
Nawet chmary ptaków spoczywające na szczytach ruin jakby specjalnie
na tę okazję umilkły w wyczekiwaniu na pierwsze słowa. Julia była
przekonana, że gdzieś wśród tej masy czarnego pierza chowa się
przeklęta wrona, która poprzedniego dnia spowodowała cały zamęt.
Zadarła głowę i obraz wysokich murów lekko jej zawirował.
Olbrzymia Aeis z kamienia wznosiła się tuż za tłumem duchownych.
Twarz miała skierowaną ku niebu, jednak dziewczyna mogła przysiąc,
iż puste oczy rzeźby obserwowały ją uważnie.
To było trochę
jak pierwszy dzień w nowej szkole, z tą jednak różnicą, że
tutaj Julia nie sprawiała już wrażenia szarej i zagubionej myszki.
No i nie było Angeliki. Och, wiele by oddała, aby zobaczyć, jak ta
ekscentryczna optymistka zjednuje sobie zakapturzone duchowieństwo
albo wręcz zajmuje jej miejsce w pretendowaniu do bycia boginią.
Wydawało się, iż jasnowłosa i wygadana piękność pod każdym
względem nadawałaby się do tej roli lepiej niż niewysoka i
nieśmiała Julia, dla której samo nawiązywanie nowych znajomości
stanowiło wyzwanie, a co dopiero mówić o publicznym wystąpieniu.
Nastolatka
spuściła wzrok i nie pozwoliła, aby jej pewność siebie zachwiały
absurdalne jak na tę chwilę myśli. Swoje spojrzenie zatrzymała na
stojącym w pierwszym rzędzie i bladym niczym marmurowa ściana
Danielu, lecz szybko przemknęła wzrokiem gdzie indziej, nie mogąc
znieść zmrużonych w skupieniu oczu młodego kapłana, które
śledziły każdy jej najmniejszy ruch. Obok niego stał sędziwy
Elmud, który z kolei spoglądał na swoją boginię z zaskakującym
spokojem.
I wtem w głowie
Julii zabrzmiały niedawne słowa arcykapłana, którymi nazwał
wiernych Aeis jej dziećmi. Dzieci... Skądś kojarzyła ten zwrot,
ktoś już z podobnym ciepłem w głosie mawiał w ten sposób.
Podświadomość przywołała wspomnienia wczesnych lat szkolnych
wraz z obrazem jej mamy jako wychowawczyni klasy czwartej B, stojącej
przed uczniami i z uśmiechem mówiącej „Moje kochane dzieci...”.
Nauczycielka zawsze zwracała się do swoich małych podopiecznych
tonem prawdziwie matczynego uczucia, co z jednej strony powodowało u
dziewięcioletniej Julki lekką zazdrość, z drugiej zaś wzbudzało
we wszystkich uczniach poczucie przywiązania i bezgranicznej
ufności. Tak, to był jeszcze ten wiek, kiedy postać nauczyciela
stanowiła dla nich autorytet, a dla niektórych nawet i wypełnienie
luki domowego ciepła. Dobra, wyrozumiała i zawsze gotowa, by
wysłuchać – taka właśnie była dla swoich pociech mama Julii.
Dziewczyna
posmutniała na myśl o domu, od którego dzieliły ją nie tyle
tysiące kilometrów, co prędzej eony wymiarów, a którego
mieszkańcy nie mieli zielonego pojęcia, jak bardzo wywróciło się
do góry nogami życie ich córki w ciągu zaledwie kilku
ichniejszych minut.
Młoda bogini
wzięła głęboki oddech, rozpostarła ręce, wciąż mocno
trzymając złote berło, i, wbijając wzrok w kamienną twarz Aeis,
wykrzyknęła pełnią swoich sił:
– Moje kochane
dzieci! – Echo jej głosu rozprzestrzeniło się po każdym
zakamarku świątyni, a wewnątrz jej głowy rozbrzmiało chaosem
tysiąca dzwonów kościelnych. W tym momencie nikt nie śmiał już
się odezwać czy odwrócić wzroku. Odczekała kilka sekund,
układając chaotycznie latające myśli w słowa. – Widzimy się
znowu po długiej przerwie i chociaż wiem, że dla was minęło...
tysiąc pięćset lat, sama mam wrażenie, jakby to było ledwie
wczoraj... – Chwilę zawahała się w zastanowieniu, czy
przypadkiem nie pomyliła liczby. Starała się mówić głośno,
wyraźnie i bardzo powoli. O tym zawsze przypominała jej mama przed
szkolnymi wystąpieniami. – Poczułam, że mnie potrzebujecie.
Poczułam, że macie... problemy. Moi, yy, drodzy. Jestem tu teraz
dla was. Pamiętajcie, że z każdą sprawą możecie się do mnie
zwrócić, a ja chętnie wysłucham i pomogę. E...
Czy przypadkiem
nie przeginała z konwencją? Chociaż bardzo starała się
powstrzymać, zerknęła mimowolnie na duchownych. Mieli już inne
wyrazy twarzy. Wyczuła w nich podejściu zmianę, lecz nie była w
stanie odczytać ich myśli. Lęk jednak nadal nie się nie pojawiał,
toteż kontynuowała:
– Dzieci moje! –
Przypomniała sobie o gestykulowaniu złotą laską i zaczęła nią
trochę machać. – Przyszłam tu, aby dać wam prawdę. Bądźcie
szczerzy wobec siebie, choćby nie wiem co, a w waszych sercach
zagości wielka radość. Szczerość to podstawa! – Stuknęła
berłem o podest. – Do szczęścia! Właśnie dzięki niej tysiąc
pięćset lat temu pokonaliśmy zło fałszu! – krzyknęła,
nadając swojemu głosowi groźny ton.
Jeny, co za lanie
wody, pomyślała z niesmakiem. Twarze kapłanów pozostawały jednak
niewzruszone i nie sposób było zinterpretować ich emocji. A co
tam, jeszcze tylko parę zdań i będzie po wszystkim. Przypomniała
sobie teraz kilka fragmentów z mitologii Per'imu.
– Kochani! Ja,
bogini prawdy, przynoszę wam dobre słowo, które jest moim głównym
orężem. Ja, mieszkanka Per... Per'imu, stworzę wam namiastkę
nieba na ziemi. Ja, żona... Aegona, będę chroniła życia
wszystkich istot, zanim odejdą w jego objęcia. Ja... – Wtem
olbrzymi posąg Aeis zmarszczył brwi, a usta wydęły się w wielkim
gniewie. – Ja...
Julia zamilkła. Z
wytrzeszczonymi oczami i wpół otwartą buzią wpatrywała się w
statuę bogini, rzucającą jej pełne nienawiści spojrzenia. Czy to
było przywidzenie? Efekt tabletki? Nie, to zdawało się aż nazbyt
realne. W twarzy Aeis poruszały się prawdziwe mięśnie; brwi
osuwały się nisko, oczy mrużyły, a wargi to zaciskały, to
obnażały kamienne zęby, jakby tymi przerażającymi,
bezdźwięcznymi ruchami chciała wysyczeć groźby w kierunku
nastoletniej oszustki.
Dziewczyna musiała
wyglądać jak zaklęta, choć trwało to zaledwie kilka sekund.
Cokolwiek widziała, nie mogła teraz zwątpić i przerwać. Nie
mogła okazać cienia strachu w mimice i ruchach. Zmrużyła oczy,
ścisnęła mocniej berło i, wystawiając je przed siebie,
skierowała bezpośrednio na rzeźbę bogini i, niczym rzucając jej
wyzwanie, dokończyła:
– ...Jakem Aeis!
– Po dziedzińcu powędrował najgłośniejszy krzyk, jaki
kiedykolwiek wydobyła z gardła. Prosto w Aeis, której twarz
ponownie ogarnęła martwa pustka. Julia oddychała szybko, a serce
waliło jej jak szalone. Nie była już pewna, czy minione zjawisko
stanowiło marę, czy prawdziwe zdarzenie. Była żywo zaskoczona
swoją odwagą, choć teraz kolana zrobiły jej się miękkie. Przez
moment miała wrażenie, że na wielkim dziedzińcu nie ma nikogo
poza nią i boginią. Ale teraz nadszedł moment prawdy. Spuściła
wzrok na wiernych.
Jasne oczy Daniela
były szeroko otwarte, a na jego czole widniały krople potu.
Zgromadzeni wokół kapłani wyrażali swoimi twarzami dziesiątki
różnych emocji. Na niektórych zastygły uśmiechy, inni stali jak
zahipnotyzowani, jeszcze inni z powagą ściągnęli brwi, jakby
analizując zasłyszane właśnie słowa. Z tyłu zaczęły dobiegać
niewyraźne szepty, które po chwili ogarnęły całe zebrane
duchowieństwo. Julia nie wiedziała, co teraz ma zrobić, a nie
mogła dosłyszeć ich rozmów. Spojrzała rozpaczliwie na starego
arcykapłana, który jako jedyny uśmiechał się ze spokojem. Jak na
wezwanie, podniósł obie ręce do góry i rzekł:
– Cześć i
chwała bogini Aeis!
Po chwili
zawahania, ktoś z tyłu podjął kilka razy głośniej:
– Cześć i
chwała!
– Wielka Aeis!
– Dziękujemy!
Momentalnie
większość zebranych zaczęła skandować imię bogini. Byli i
tacy, którzy najwyraźniej niepewnie dołączali się do grupy, lecz
im więcej głosów wykrzykiwało ku chwale Aeis, tym więcej
entuzjazmu rodziło się w tłumie. Ci, którzy się nie odzywali,
wymachiwali radośnie rękami. Julia uśmiechała się do nich, po
części z zaskoczenia, po części z satysfakcji, a po części
bezwiednie, gdyż liczne krzyki ze zdwojoną wyrazistością trafiały
do jej uszu i trochę ją oszałamiały. Zdołała jednak zauważyć,
iż Daniel stał zupełnie bez ruchu, jako jeden z nielicznych, jakby
pogrążony w melancholii i wpatrzony w martwy punkt przed siebie.
Julia zwróciła wzrok z niego bezpośrednio na Elmuda, a ten skinął
głową, dając znak. No tak, pora na ten nudny etap.
– Już czas –
szepnął arcykapłan do chłopaka, a ten się otrząsnął, niczym
zbudzony ze snu. Po chwili Daniel klęczał przed Julią, spuściwszy
głowę bez zerkania jej w oczy. Dziewczyna z pełnią powagi, choć
odrobinę zawstydzona przybraną przez niego pozą, przyłożyła
delikatnie berło do jego ramienia, mówiąc:
– Danielu ze
Shyadu... W podzięce za twą wieloletnią służbę i oddanie...
Mianuję cię arcykapłanem tej świątyni wzniesionej ku mej czci.
Tym samym błogosławię cię słowem prawdy i pokoju.
– Dziękuję, to
dla mnie zaszczyt – odparł młodzieniec, lecz głosem tak cichym,
że mogła go dosłyszeć tylko Julia. To trochę zbiło ją z tropu.
Dlaczego tak jej powiedział? Komu naprawdę dziękował? Przez to
zdezorientowanie nastolatka znów ledwo się powstrzymała, aby
odruchowo nie palnąć „nie ma za co”.
Z ulgą w sercu
usiadła na prowizorycznym tronie. Poczuła na swoim ciele przyjemne
ciepło miękkich tkanin oraz płonącego po bokach ognia. Zaczęły
przechodzić ją dreszcze. Do tego momentu nie przypuszczała, że
było jej tak bardzo zimno. Świeżo mianowany arcykapłan stanął
po jej prawicy, trzymając w ręku listę wiernych, mających
dostąpić zaszczytu błogosławieństwa. Duchowni w tym czasie,
niczym grzeczni uczniowie, ustawili się w spisanej kolejności, co
wyjątkowo rozbawiło Julię, zwłaszcza w kontekście inspiracji do
jej przemówienia.
Pierwszy
przed jej obliczem stawił się siwobrody Elmud. Ponownie obdarował
Julię uśmiechem, ale także i tym przeszywającym spojrzeniem,
którym zdawał się wyczytywać z jej twarzy każdą myśl. Z
wyraźnym grymasem bólu uklęknął, podpierając się ręką, i
wtedy Julia uświadomiła sobie, że starzec już wcześniej kulał
na jedną nogę. Poczuła nagły przypływ troski i nieokreślonych
emocji. Zdążyła przecież zamienić ze starcem tylko kilka słów,
a już darzyła go wielką sympatią i miała wrażenie, że jest
osobą całkowicie godną zaufania.
– Elmudzie
Newrarze. Błogosławię cię, synu mój, słowem prawdy i pokoju –
powiedziała ciepło.
Przez
kolejne dwie godziny ta powtarzana do znudzenia formułka zamieniła
Julię w półautomat. Daniel wyczytywał imiona wiernych, którzy po
kolei wchodzili na piedestał, klękali przed boginią, po
błogosławieństwie odchodzili i scenka odtwarzała się na nowo.
Jednak każdy z nich na swój własny sposób doznawał uhonorowania.
Agis Berdar, najwyżej szesnastoletni blondyn o okrągłej twarzy i
pulchnym ciele, tak bardzo przeżywał konfrontację z boginią, iż
Julia miała poważne obawy, czy nie zemdleje. Z kolei Filip Lor'ryn,
potężny mężczyzna o mięśniach zamiast szyi, powtarzał w
transie modlitwę w jakimś obcym języku i uronił przynajmniej dwie
łzy, kiedy berło dotknęło jego twardego ramienia.
Jedni
kapłani byli zaskakująco młodzi, inni mieli egzotyczne rysy i
ciemniejsze barwy skóry. Przeważali jednak bladzi staruszkowie,
którzy pochłaniali Julię wzrokiem, jakby faktycznie od lat nie
widzieli żadnej przedstawicielki płci pięknej. Przy nich czuła
się najbardziej skrępowana i niepewna, choć szczęśliwie to
właśnie oni byli w największym stopniu przekonani o prawdziwości
młodej bogini.
Czas
mijał i mijała także ekscytacja wynikająca z pomyślnego początku
ceremonii. Młoda bogini odczuwała coraz większy chłód i z coraz
większą trudnością powtarzała nazwiska kolejnych kapłanów.
Przy niektórych naprawdę można było połamać sobie język.
–
Sergiusz Fargarath! – wyczytał Daniel, kiedy wysoki mężczyzna o
czarnych jak smoła włosach wchodził na podest. Na jego obliczu
próżno było szukać podekscytowania czy radości. Wręcz
przeciwnie; klękając najpierw rzucił Danielowi zawistne
spojrzenie, a następnie obdarzył Julię pełnym podejrzeń wzrokiem
ciemnych oczu, które badawczo obserwowały jej ruchy. Dziewczyna
zawahała się. Gęste, czarne brwi, wąsy i równy zarost zwieńczony
szpiczastą kozią bródką czyniły twarz kapłana w świetle
płomieni podobną do samego diabła. Przestraszyła się tego
spojrzenia, które bezwzględnie zdawało się mówić: nie
przekonałaś mnie, moja droga.
Lekko drżącym
głosem pobłogosławiła mężczyznę, który następnie bez słowa
skłonił się i odszedł, zdoławszy już zasiać w Julii ziarno
zwątpienia.
Pozostałych
błogosławieństw Julia udzielała już coraz bardziej zmęczonym i
zrezygnowanym tonem. Nie mogła się skupić, a jej myśli zaprzątała
podejrzliwość czarnowłosego kapłana. Wystarczyła tylko jedna
osoba, tylko jedno słabe ogniwo, aby wprowadzić zamęt i wykryć
kłamstwo. I co oznaczała jego wyraźna niechęć do Daniela? Lęk
ją ogarnął, kiedy pomyślała, że teraz najmniejsze potknięcie z
ich strony jest niedopuszczalne. Dzień się jeszcze nie skończył,
a działanie białej tabletki wygasło.
Nie czując już
rąk i stóp, uhonorowała ostatniego kapłana. Następnie Elmud
przewodził recytacji jakiejś modlitwy, wygłosił własną, tak
samo nużącą jak ostatnio przemowę, a całą uroczystość
ukoronował chorał odśpiewany przez kilkudziesięciu kapłanów, w
tym barczystego Filipa, który ponownie uronił kilka łez. Julia
siedziała na swoim tronie i bardzo starała się nie ziewać. Co
jakiś czas jej wzrok padał na tajemniczego mężczyznę i niepokój
wracał niczym uciążliwy ból zęba. Kapłan również sporadycznie
obserwował dziewczynę, tak samo podejrzliwie jak wcześniej, z
wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. Nie przypadła mu do gustu nowa
inkarnacja Aeis, przynajmniej co do tego Julia nie miała
najmniejszych wątpliwości.
Na zakończenie
ceremonii stary arcykapłan skłonił się przed jej obliczem:
– Pani
najświętsza, czy zechcesz towarzyszyć arcykapłaństwu w
uroczystej kolacji? – Na słowa te prawie zaburczało jej w
brzuchu. Z jednej strony pragnęła jak najszybciej znaleźć się w
swojej kamiennej klitce i odetchnąć w samotności, z drugiej zaś
nie chciała przepuścić okazji uczestniczenia w odświętnej uczcie
rodem ze średniowiecza. Była zbyt ciekawa oraz zbyt głodna.
Duchowni zaczęli
opuszczać dziedziniec, czyniąc głębokie ukłony i pragnąc
nacieszyć się widokiem bogini jak najdłużej. Czekała
niecierpliwie, aż znowu zostanie sam na sam z Danielem, bo przecież
nie było jeszcze okazji, aby usłyszeć jego komentarz. Trwało to
całe wieki, ale w końcu jako Elmud jako ostatni podążył za
kordonem wiernych i zostawił młodego arcykapłana z boginią.
Oparła się na fotelu i głęboko westchnęła.
– Jezu, nie
wierzę, że to już koniec... Jestem koszmarnie wymęczona, ale i
koszmarnie głodna – rzekła, wyraźnie się rozluźniając.
Chłopak jednak milczał. Spojrzała na niego. – Daniel, jak było?
Chyba się udało, co nie?
– To się okaże
– odpowiedział jej sucho. Po wyrazie jego twarzy wywnioskowała,
że młodzieniec bije się z jakimiś myślami. Posmutniała.
– Czy źle
wypadłam? Starałam się najbardziej, jak potrafiłam, chociaż
przyznam, że trochę nie myślałam po tej tabletce. Co w niej
właściwie było?
– Nie, nie
wypadłaś źle. To było raczej... zaskakujące. – Daniel trochę
plątał się w słowach, co mocno ją zdziwiło. – Pod sam koniec
myślałem, że nie dajesz rady. Wszystkim się jednak zdało, że
wstępuje w ciebie moc Aeis. To było ryzykowne, ale efektowne. –
Na jego włosach odbijał się tańczący blask płomienia.
Młodzieniec przyjrzał się dziewczynie uważnie.
Julia wolała nie
mówić mu o nagłym ożywieniu się posągu. Rzeźba od minionego
incydentu nie zmieniła się nawet na chwilę, zatem może faktycznie
było to tylko przywidzenie. Chciała zresztą sprawić przed
młodzieńcem wrażenie, jakoby umyślnie odegrała całą scenę.
Nie usłyszała co prawda od niego spodziewanych komplementów, ale
to jej wystarczyło. Zmieniła zatem temat.
– Słuchaj, a
ten koleś... Z czarnymi włosami i kozią bródką. Widziałeś, jak
on się patrzył? Co, jeśli nas nakrył?
– No tak,
Sergiusz... – Daniel zacisnął zęby. Zaczął powoli chodzić z
miejsca na miejsce. – Póki co nie miał na czym nas nakryć. Tylko
zapewne zauważyłaś, że nie darzy mnie szczególną sympatią.
– Mnie chyba też
nie – powiedziała, starając się nadać głosowi żartobliwy ton.
– A co się między wami wydarzyło?
– Sam nie wiem
do końca – odparł młodzieniec, niechętnie ciągnąc temat. –
Mało o nim wiadomo. Pojawił się tu w wieku trzynastu lat, niby
jako przybłęda, ale często wykorzystuje każdy pretekst, aby
opuścić świątynię i znika na całe miesiące.
– Nie żeby coś,
ale ty też się ulatniasz na całe lata – parsknęła Julia, lecz
po chwili spoważniała. Daniel nie był raczej partnerem do żartów.
– Ej, a jeśli on też mieszka w naszym świecie?
– Bez obaw,
facet starzeje się w normalnym tempie. Od kapłanów w świątyni
nie wymagamy relacjonowania wydarzeń ze swojego życia, ale mimo to
nikt nie kryje się tu ze swoją prywatnością. Poza właśnie
Sergiuszem.
– Może ee... ma
żonę i dzieci?
– Nie wydaje mi
się. Nie stosujemy tu celibatu, nawet kilkoro braci ma jakieś żony,
chociaż mało kto odwiedza swoje rodziny częściej niż dwa razy w
roku.
– No ale nikogo
to nie zdziwiło, że on tak znika?
– Pielgrzymuje.
Odwiedza inne świątynie, przekazuje wiadomości, zbiera nowych
wiernych i tak dalej. Jest bardzo aktywny. Wiemy jednak z innych
źródeł, że swoje zadania wykonuje błyskawicznie, a potem słuch
po nim ginie. Ale poznałaś już jego eminencję Elmuda Negwara,
zatem wiesz, że pierwszy arcykapłan naszej enklawy jest dosyć...
wyluzowany. Macha na to ręką. Tak długo, jak Sergiusz wypełnia
swoje obowiązki, Elmud będzie zadowolony. A jak już wspomniałem,
facet jest mocno aktywny.
– No ale
dlaczego cię nie lubi? – Julii nie dawało to spokoju. Daniel
przystanął i westchnął.
– Kiedy poznałem
go, miał ledwie czternaście lat. Wiesz, w teorii to było jakieś
osiem dni temu naszego czasu. Już wtedy przysiągł służyć Aeis z
największym oddaniem. Przy moich kolejnych odwiedzinach był
zaledwie rok ode mnie młodszy, a już mianowano go kapłanem
drugiego stopnia. To naprawdę rzadki przypadek. Teraz ma dwadzieścia
dwa lata i najwyższą rangę kapłańską. Jeszcze muszą minąć
trzy, aby mógł uzyskać stopień arcykapłana.
– Ale ty sam
masz zaledwie dziewiętnaście – zdziwiła się.
– No i tu chyba
tkwi problem. Przybywam tu na tyle rzadko, że starszej części
duchowieństwa wydaję się wieczny, mimo iż zdają sobie doskonale
sprawę z mojego faktycznego wieku. Uznali jednak, że najwyraźniej
spędziłem tu odpowiednio dużo czasu, a mój umysł, który
przecież pamięta ich poprzedników, dojrzał do statusu
arcykapłana. Pomijam już fakt całego mistycyzmu, którym otaczają
mój kontakt z innym światem.
– A Sergiusz się
z tym nie zgadza?
– Dokładnie. W
jego oczach nie zasługuję na ten honor, bo podczas gdy on całymi
latami ciężko pracował i przegonił mnie wiekiem, ja zjawiałem
się sporadycznie, traktowany niemal jako gość. Tak przynajmniej
przypuszczam.
– Ale dlaczego w
takim razie nie lubi też mnie?
– Nie wiem, on w
stosunku do wszystkich jest podejrzliwy. Miej się po prostu na
baczności. A teraz lepiej już chodźmy – dodał prędko.
Julia skrzywiła
się. „Miej się na baczności”... Łatwo powiedzieć, pomyślała.
Daniel przynajmniej nie musi udawać kogoś, kim nie jest. Niechętnie
wstała i poszli za marmurowy blok, gdzie leżał jej płaszcz oraz
buty. Młodzieniec bez słowa podniósł palto i elegancko podał je
Julii.
– Powiedz mi
jeszcze – zaczęła nieśmiało – dlaczego wszyscy tutaj mają
normalne imiona i nazwiska, a ty jesteś Danielem z jakiegoś Shyadu?
Masz przecież własne nazwisko. O co chodzi? – spytała,
zakładając buty, choć była lekko zakłopotana, bo za nic nie
potrafiła sobie przypomnieć, jak faktycznie nazywał się chłopak.
– A, no tak.
Miałem nadzieję, że się domyślisz. Shyadem nazywają tutaj nasz
świat.
– Och, po
prostu. – Julia była trochę zawiedziona. – A od jak dawna w
ogóle tu podróżujesz? No bo ciągle słyszę, że poznałeś
wszystkich, jak byli jeszcze młodzi, albo że znałeś ich
poprzedników. Kiedy to się zaczęło?
– Ponad rok
temu. Chodź już. – Twarz Daniela powoli znów przybierała wyraz
poirytowania. Już wcześniej dziewczyna zdążyła zauważyć, iż
był to dla niego drażliwy temat. Co przed nią ukrywał i dlaczego?
Nie potrafiła jednak odpuścić:
– Jak odkryłeś
to miejsce?
– Nie mam ochoty
o tym rozmawiać – powiedział rozgniewany i ruszył wzdłuż
krużganków. Julia podreptała za nim w milczeniu. Poczuła się
trochę jak zbity pies, chociaż w jej pytaniu nie było nic
niestosownego. – Julio... – Daniel zaczął po kilku chwilach już
spokojniejszym tonem – kiedyś może ci powiem. Na chwilę obecną
mogę rzec ci tylko jedno: jesteś stanowczo zbyt ciekawską osobą i
jeśli nie przystopujesz w niektórych kwestiach, to, słowo daję,
Aeis jedna wie, gdzie cię to może jeszcze zaprowadzić.
~*~
*Pigmalion - mityczny król Cypru, a zarazem rzeźbiarz, który tak mocno zakochał się w wyrzeźbionej przez siebie pięknej kobiecie, iż Afrodyta postanowiła ją ożywić.