10.2020 - NOWY POST
Co dalej z "Aeis"?
Aż dziwne, że wcześniej nie zdecydowałam się na napisanie tego posta. No cóż, jeszcze całkiem niedawno łudziłam się, że do "Aeis" powrócę niebawem. Niestety, to "niebawem" rozciągnęło się na całe lata, a dopiero teraz zrozumiałam, że jeśli niczego w tym podejściu nie zmienię, to nigdy nie napiszę kolejnego rozdziału.
A, co ciekawe, nadal bardzo tego pragnę.
"Aeis" zaczęłam pisać jako pastisz typowych powieści z gatunku Young Adult kierowanych do nastolatek. To miała być krótka przygoda z blogosferą, ot, aby sobie coś udowodnić i odhaczyć w głowie kolejny achievement. Z czasem jednak zaczęłam podchodzić do tematu coraz poważniej, co zaskutkowało dość rozbudowaną (w porównaniu do pierwotnych założeń) fabułą i... moim przywiązaniem do tej historii. Niejedna osoba zwróciła uwagę na dysonans pomiędzy stylem pisania pierwszych dwóch rozdziałów a kolejnych - właśnie z tego powodu!
Dlaczego przestałam pisać?
Akurat z czasem ukończenia rozdziału X-ego zbiegła się rewolucja w moim życiu, która pociągnęła za sobą mnóstwo kolejnych. Od momentu przerwania pisania: rozwiodłam się, kilka razy przeprowadziłam, kilka razy zmieniłam pracę, wyszłam ponownie za mąż, urodziłam dziecko. :D Jednocześnie w tle intensywnie rozwijam się zawodowo, zatem na pisanie czasu nie mam już kompletnie.
Zatem wracając do sedna: Co dalej z "Aeis"?
Mam w głowie kilka projektów, które buzują mi się od lat, ale nigdy nie potrafiłam się za nie porządnie zabrać. Obecna sytuacja życiowa uświadomiła mnie, że jeśli teraz nie zacznę działać, to będę się tak bujać z nimi do późnej starości.
Zatem zaczęłam.
"Aeis" jest druga w kolejności!
Oznacza to, że może wrócę do pisania za rok, może później. Nie wiem, czy utrzymam publikacje w formie bloga, ale domenę "aeis.pl" na pewno będę przedłużać. Myślałam również o Wattpadzie, ale jego lata świetności też już chyba minęły i być może pojawi się w międzyczasie nowa platforma.
Oczywiście historię czekają spore zmiany. Przede wszystkim dwa-trzy pierwsze rozdziały należy napisać od nowa (ah, ten przytłaczający "info-dumping"!), a i reszcie się zapewne trochę oberwie. Ale fabuła pozostanie bez zmian, a także delikatna forma pastiszu, bo w końcu na tej idei opiera się cała szopka.
Jeśli ktokolwiek to przeczyta, to będę wdzięczna za komentarz. :) Wiem, że na tego bloga zaglądają teraz może trzy osoby rocznie, ale jeśli przynajmniej jedna czeka jeszcze na ciąg dalszy "Aeis", to będę przeszczęśliwa. Dziękuję!
Wracam do pisania!
Zapewnie mało kto jeszcze pamięta o "Aeis", lecz na pewno nie zapomniałam o niej ja. Minęły ponad trzy lata (sic!) od publikacji ostatniego rozdziału, co jest dla mnie wręcz nie do uwierzenia. Moje życie tak bardzo pędzi, że mam wrażenie, iż dopiero w zeszłym tygodniu skończyłam pisać. Tyle się od tego czasu wydarzyło, że nawet nie ma sensu tego streszczać, skwituję zatem ostatnie trzy lata takim gorzkim wnioskiem: dorosłe życie nie jest fajne. ;)
Lecz przejdźmy do sedna! Chęć kontynuowania przygód Julii przez ten cały czas ani trochę się we mnie nie zmniejszyła, po prostu nie miałam możliwości tego uczynić. Teraz jednak nastąpił moment, w którym wydaje mi się, że nareszcie mogę otworzyć odpowiednie pliki i ponownie wniknąć w historię młodej bogini.
Zmiany będą radykalne: muszę przepisać praktycznie od nowa dwa pierwsze rozdziały. Obecnie odstają one od stylu pozostałych tak mocno, że nie jestem w stanie pisać ciągu dalszego bez poprawienia początku historii. Zajmie mi to na pewno trochę czasu, ale wierzcie mi - jest to dobra decyzja.
Jak już się uporam z poprawieniem całości, zamierzam też zacząć publikować opowiadanie na Wattpadzie. Chyba już tylko niewielki procent czytelników zagląda na blogi, więc nie jestem nawet pewna, czy ktokolwiek przeczyta tego posta. Jeśli zatem znajdujesz się w tej małej grupce, daj proszę znać w komentarzy pod tym postem!
Dziękuję Wam wszystkim za cierpliwość <3
Lecz przejdźmy do sedna! Chęć kontynuowania przygód Julii przez ten cały czas ani trochę się we mnie nie zmniejszyła, po prostu nie miałam możliwości tego uczynić. Teraz jednak nastąpił moment, w którym wydaje mi się, że nareszcie mogę otworzyć odpowiednie pliki i ponownie wniknąć w historię młodej bogini.
Zmiany będą radykalne: muszę przepisać praktycznie od nowa dwa pierwsze rozdziały. Obecnie odstają one od stylu pozostałych tak mocno, że nie jestem w stanie pisać ciągu dalszego bez poprawienia początku historii. Zajmie mi to na pewno trochę czasu, ale wierzcie mi - jest to dobra decyzja.
Jak już się uporam z poprawieniem całości, zamierzam też zacząć publikować opowiadanie na Wattpadzie. Chyba już tylko niewielki procent czytelników zagląda na blogi, więc nie jestem nawet pewna, czy ktokolwiek przeczyta tego posta. Jeśli zatem znajdujesz się w tej małej grupce, daj proszę znać w komentarzy pod tym postem!
Dziękuję Wam wszystkim za cierpliwość <3
Aeis żyje! ;)
Drodzy Czytelnicy. Jak zapewne zauważyliście, "Aeis" doczekała się dziesiątego rozdziału! Możecie tylko przypuszczać, jak bardzo jestem uradowana, że mimo wyjątkowo burzliwego okresu, przez jaki obecnie przechodzę (już od mniej więcej roku, sic!), udaje mi się kontynuować ten projekt. Tak, jak już nie raz się ozgrażałam: obiecałam dobrnąć z opowiadaniem do końca i tak też uczynię.
Dziękuję wszystkim odwiedzającym mojego bloga za cierpliwość i z góry przepraszam, jeśli ten nowy rozdział rozczaruje Was brakiem konkretnej akcji. ;) Musiałam przygotować tło fabularne pod kolejne, bardzo ważne wydarzenia i zapewniam, że się nie zawiedziecie. Co prawda nie wiem niestety, kiedy wyprodukuję kolejne części i, pouczona poprzednimi doświadczeniami, niczego nie zamierzam już w tej kwestii obiecywać. Ciąg dalszy nastąpi na pewno, tego tylko możecie być pewni. Sama nie mogę się go już doczekać.
Jak zwykle chętnie odpowiem na wszelkie pytania oraz postaram się nadrobić zaległości w komentarzach. :) W międzyczasie, jeżeli jesteście zainteresowani moją pracą rysownika i ilustratora książek, zachęcam do przeczytania wywiadu, który zrobiła ze mną
Gayaruthiel na swoim blogu Morzosfera. Znajdziecie go TUTAJ.
To na razie tyle. Przepraszam za swoje żółwie tempo i życzę Wam miłego czytania! :>
ROZDZIAŁ X
Płócienna sukienka nieprzyjemnie
obcierała skórę przy każdym ruchu. Materiał był wyjątkowo
sztywny i gdyby nie skórzany rzemyk do owinięcia w pasie, trudno
byłoby go ułożyć tak, aby kreacja nie przypominała worka na
ziemniaki. Suknia miała jednak dwie kluczowe zalety: była ciepła i
czysta. Nie pachniała co prawda świeżością płynu do płukania,
jednak woń czegoś w rodzaju krochmalu była i tak o niebo lepsza
niż biedny, wymięty i przepocony t-shirt.
Julia
starała się oszczędzać wszystkie posiadane przez siebie
przedmioty natury higienicznej tak bardzo, jak było to możliwe.
Dezodorantu używała maksymalnie raz dziennie, opakowania chusteczek
nawet jeszcze nie ruszyła, a makijaż postanowiła robić sobie
jedynie przed publicznymi wystąpieniami – nie rezygnując jedynie
z codziennego pudrowania twarzy, ponieważ, przyznała to z
zażenowaniem, bez przynajmniej najcieńszej warstwy zakrywającej
skórne niedogodności czuła się jak maszkara. Nie łudziła się,
że wszystkiego wystarczy jej na dwa miesiące, jednak miała
nadzieję, że po drodze ktoś wspomoże ją w kobiecych drobiazgach.
Sukienka i koszula nocna były dobrym początkiem, chociaż
niewątpliwie zawodem okazała się pierwsza napotkana w Ardmorze
nastolatka, która raczej stroniła od kosmetyków – a na pewno od
takich, do których współczesny świat przyzwyczaił Julię. O
odżywce do włosów mogła tylko pomarzyć.
Niemniej
jednak radziła sobie całkiem nieźle. Na noc przepierała
delikatnie bieliznę, opłukiwała dokładnie wszystkie fragmenty
swojego ciała, a przy każdej sposobności płukała usta bądź
żuła lukrecję, w którą zaopatrywał ją Daniel. Zawsze po takich
czynnościach czuła dziwną satysfakcję i wracające wspomnienia z
pierwszych samodzielnych wyjazdów na kolonie jako dziecko. Zresztą
w tyle głowy cały czas Julii towarzyszyło wrażenie przebywania na
jakimś zorganizowanym wyjeździe wypoczynkowym, co uświadomiła
sobie, kiedy po raz kolejny zasiadła na niewygodnym siodle i wraz z
resztą wycieczki, którą stanowiła kapłańska świta, powolnym
tempem opuściła gospodę rodziny Lor'yn.
Oczywiście
parę godzin wcześniej miały miejsce serdeczne pożegnania przy
sutym i tłustym śniadaniu, które niewątpliwie miało zapewnić
podróżnym niezbędną do wędrówki siłę. Julia chłonęła
jednak tę energię skądinąd, i chłonęła ją łapczywie, jakby w
obawie, że drugie takie źródełko wesołości może się już na
jej drodze nie pojawić. Jedząc najzwyklejszą pod słońcem
jajecznicę i zagryzając ją chlebem, tonęła we wszechobecnym
cieple i wesołości, i chociaż kilku kapłanów wyglądało raczej
nietęgo po przebytej poprzedniej nocy libacji, humory dopisywały
wszystkim. Nastolatka wypatrywała co jakiś czas krzątającej się
wokół Ilmy, tym razem jednak z powodzeniem łapiąc jej spojrzenia
i odwzajemniony, choć nieśmiały uśmiech. Nie była rada opuszczać
nowo poznanej koleżanki, lecz sam fakt nawiązania czegoś w rodzaju
przyjaźni napawał ją radosną satysfakcją.
Nawet
Daniel był od rana jakiś taki weselszy niż zazwyczaj, nawet
obdarowując nastolatkę pogodnym „dzień dobry” na przywitanie,
kiedy opuściwszy poddasze spotkała go na korytarzu. Momentalnie
wywołało to na jej twarzy uśmiech, co zauważyła dopiero po kilku
krokach, aby następnie bez żadnego sensownego powodu skarcić się
w myślach.
To
wszystko w połączeniu z porannym epizodem z Ilmą sprawiło, iż
wspomnienie o niedawno przebytego koszmaru zacierało się niczym
dawne urojenie. I Julia byłaby już gotowa ze świeżym umysłem
stawić czoło nadchodzącym dniom, gdyby nie człowiek, którego
sama obecność przyprawiała ją o drżenie. Sergiusz.
Spojrzenie
ciemnych oczu mężczyzny śledziło ją od momentu, kiedy zawitała
do głównego pomieszczenia na śniadanie. No cóż, tak naprawdę
jej ruchy uważnie obserwowała wtedy każda inna znajdująca się
tam osoba, jednak dziewczyna była przekonana, iż wzrok Sergiusza
przeszywał ją niczym sztylet jeszcze długo po tym, jak wszyscy
zajęli się swoimi talerzami. Nie chciała się jednak upewniać i
podczas posiłku usilnie uciekała oczami wszędzie, byleby dalej od
niego. Mimo to czuła na sobie spojrzenie, które było najlepszym
dowodem na to, że mężczyzna dostrzegł ją, jak wyglądała przez
tę cholerną szybę nad ranem, a teraz na pewno testował jej
reakcję, czekając na kolejne potknięcia. Jaką informację
przekazywał temu jeźdźcowi? I dlaczego robił to w takiej
tajemnicy?
–
Będziecie przechodzić przez Dardony? Naprawdę? – Kiedy część
duchownych obładowywała manatkami gotowe do dalszej podróży muły,
a pozostali to wymieniali pożegnalne słowa z rodziną gospodarzy,
to dojadali resztki ze śniadania, wyraźnie nie mając ochoty ruszać
się z miejsca, wśród tego całego zgiełku uszy Julii dobiegło
nieśmiałe pytanie pani Lor'yn. Nastolatka siedziała jeszcze przy
stole w towarzystwie ciemnoskórego arcykapłana Toiela, czekając
wygodnie na sygnał do wyjścia. Gospodyni wraz z Ilmą rozmawiały w
progu z Filipem, arcykapłanem Elmudem oraz jeszcze jednym duchownym,
którego imienia dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć.
–
Och, to koniecznie je odwiedź! – westchnęła kobieta, niemal
szlochając. – Tylko proszę, pamiętaj!
–
Oj, mamuś, jakże mógłbym tego nie zrobić! – odparł syn
gospodyni z udawanym roztargnieniem, bowiem w jego głosie wyraźnie
zabrzmiała nietypowa dlań melancholia. Julia zaczęła uważnie
nasłuchiwać. – Z dwa lata u nich nie byłem... A poza mną
przecież nikt na te groby nie pojedzie. Wam za daleko, a stryjek...
kto go tam wie, jego chyba zupełnie z Ardmoru wygnało. – Młody
kapłan spojrzał z uczuciem na zatroskane twarze matki i siostry. –
Nie martwcie się, złożę im najpiękniejsze kwiaty, jakie Aeis
raczy mi zesłać po drodze.
Na
te słowa młoda bogini drgnęła zmieszana, ale i Filip już pod
koniec zdania na moment zastygł jak zaklęty, najpewniej
uświadamiając sobie, że w końcu nikt inny jak właśnie Aeis
towarzyszy mu w tej podróży i kwiatów raczej zbierać nie będzie.
Młodzieniec mimochodem zerknął na Julię, jednak ta błyskawicznie
skupiła wzrok na skrzyniach w kącie, podczas gdy Elmud z trudem
ukrył rozbawienie. Tego chwilowego zażenowania nie dostrzegły
jednak ich rozmówczynie, toteż po chwili Ilma objęła brata mocno
za szyję i z czułością szepnęła mu kilka słów prosto do ucha.
–
Dusze twej matki oraz córki będą rade otrzymać błogosławieństwo
od samej bogini – rzekł stary arcykapłan do wzruszonej gospodyni,
a Julia w mig dostała obraz sytuacji jasny na tyle, na ile dało się
z tej sceny wywnioskować. Kiedy kilka minut później Daniel
wkroczył do pomieszczenia, przywołała go bezgłośnie, lekceważąc
wyraźny protest na jego twarzy.
–
Nie możemy porozmawiać później? – spytał już lekko
poirytowany, widząc, jak nastolatka przybliża się do niego z miną
konspiratorki.
–
Czy Ilma może jechać z nami?
W
pierwszym momencie zdawało się, że chłopak nie zrozumiał, lecz
Julia prędko załapała, że swoim pytaniem autentycznie go
zamurowała.
–
Chcesz, aby do boskiej eskorty dołączyła wiejska nastolatka? –
spytał z intonacją wyraźnie podkreślającą absurd wypowiedzi.
Dziewczyna była jednak śmiertelnie poważna.
–
No... tak – odparła z przekonaniem. – Przecież mogę ją o to
zapytać i poprosić, prawda? Chcę się upewnić, czy coś stoi na
przeszkodzie...
Daniel
zamknął oczy i westchnął. No tak, to byłoby zbyt łatwe,
pomyślała.
–
Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z potencjalnych następstw
takiej decyzji? Zresztą, jako bogini ty nie pytasz o takie rzeczy
ani nikogo nie prosisz, ty postanawiasz, jeśli już. Nie zapominaj.
–
No wiem, wiem, to mam właśnie na myśli. Ilma ma siostrę i babcię
pochowane gdzieś na naszej trasie, wiesz o tym? – Daniel milczał.
– Widziałam, jak to przeżywała, kiedy rozmawiała o nich z
Filipem.
–
I co w związku z tym? – Chłopak uniósł brwi. Julia uparcie
drążyła dalej:
–
Na pewno byłaby szczęśliwa, mogąc je odwiedzić. W dodatku
towarzysząc samej bogini. Rozumiesz, jakie to dla niej wyróżnienie?
Ona tu siedzi pewnie całe swoje życie, skazana na zajmowanie się
gospodarstwem i tak dalej, a tak to by miała okazję wyrwać się
choć na trochę, zobaczyć kawałek świata...
Julia
odniosła wrażenie, że z jej ust wydobywają się jakieś cudze
słowa, które zazwyczaj zdarzało się jej słyszeć jedynie w swoim
kierunku. Nie wiedziała nawet, kiedy tak właściwie zadecydowała o
zabraniu Ilmy. Była pod wrażeniem swojej nagłej spontaniczności i
pewności siebie. Czy doświadczała jakichś kolejnych efektów
niezwykłej tabletki sprzed dwóch dni, czy świadomie obserwowała
swoją wewnętrzną przemianę, czy też faktycznie budziła się w
niej bogini Aeis – dziewczyna nie chciała teraz w to wnikać. Po
prostu czuła, jakby tego dnia wstała z łóżka jako nowa, lepsza
osoba.
–
Daniel – kontynuowała stanowczym głosem – życzę sobie, aby
Ilma do nas dołączyła.
Bure niebo okrywało majaczące w oddali
górskie łańcuchy, a śnieżne, pozbawione cienia płaszczyzny
świeciły bielą nietkniętą przez żadną ludzką stopę. W twarze
oraz uszy wędrowców szczypały lodowate drobinki zamarzniętej
mżawki, która wypełniała całe powietrze. Było wilgotno i
piekielnie ślisko, przez co boska pielgrzymka posuwała się
znacznie wolniej niż poprzedniego dnia, a mule kołysanie teraz
bezwzględnie kojarzyło się Julii z nudnym rejsem po jeziorze.
Humor jej jednak wciąż dopisywał,
czemu dała wyraz, wesoło nucąc pod nosem „Świt Aeis”, którego
melodia nie odstępowała jej na krok od samego poranka. Dałaby
głowę, że albo już ją kiedyś słyszała w innej aranżacji,
albo po prostu ardmorska pieśń jest w przedziwny sposób łudząco
doń podobna. Wymrukiwała zatem cichutko swoją własną wersję,
bez słów i głównie z refrenem, gibiąc się w rytm mulich kroków
i starając się nie myśleć o coraz bardziej doskwierających
obtarciach od siodła.
Chociaż Ilma o mało nie zemdlała na
prośbę wystosowaną do niej przez boginię, to gospodyni,
oczywiście zaraz po tym, jak otrząsnęła się z szoku i
przetrawiła usłyszaną nowinę, nie posiadała się z radości.
Znów mało brakowało, aby uściskała nastolatkę w podzięce za
przygarnięcie „jej drugiego dziecka pod swoją boską opiekę”.
„Taka chluba! Takie wyróżnienie! Moja córa!” – zdawała się
powtarzać niczym nakręcona katarynka do samego momentu pożegnania.
Sama zainteresowana natomiast wyglądała bardziej na przerażoną
aniżeli uradowaną, jednak Julia była przekonana, że jak tylko
ponownie zdarzy im się pobyć sam na sam i choć chwilę
porozmawiać, Ilma raz dwa się ożywi i prędko ją polubi – nie
jako boginię, a jako zwykłą koleżankę, z którą ta cała podróż
i dwa miesiące pielgrzymowania staną się niewyobrażalnie
przyjemniejsze i weselsze. Tak sobie to młoda bogini właśnie
zaplanowała.
Panna Lor'yn miała zjawić się w
Bredonie Mniejszym w ciągu kilku dni. Jako że z oczywistych
względów nie mogła opuścić domu od razu i należało
zorganizować dla niej specjalny transport wraz z opieką, korowód
duchownych musiał najpierw dotrzeć do świątyni, aby tam
poinformować o planach bogini. Julia nie przypuszczała, że jej
decyzja wprowadzi tyle zamieszania, toteż w tym jednym momencie
omawiania szczegółów poczuła się trochę głupio i za wszelką
cenę unikała karcących spojrzeń Daniela.
– Co tam nucisz? – Niemal wywołany
myślami chłopak zaczepił ją niespodziewanie, przerywając
trwające od samego wyjazdu milczenie. Dotychczas towarzyszący Julii
kapłan Alwin przeszedł do innej grupy braci i nastolatka znowu
została sama z Danielem, czego tym razem nawet nie zauważyła.
Spojrzała podejrzliwie na swojego rozmówcę.
– A co, nie poznajesz? – spytała z
wyraźnie udawaną wyższością, co w jej odczuciu było zabawne,
jednak chłopak jak zwykle miał inne zdanie.
– Skąd znasz tę pieśń? –
kontynuował, nie kryjąc ciekawości. Dziewczyna z entuzjazmem
opowiedziała o porannym incydencie z Ilmą, co oczywiście nie
wywołało na młodym arcykapłanie żadnego wrażenia, więc dodała
tajemniczo:
– Czy ty też nie masz wrażenia, że
w naszym świecie istnieje piosenka o prawie tej samej melodii?
– Nie wiem. Może – uciął prędko,
pozostawiając Julię w konsternacji. Znowu dziwnie się zachowywał,
a chodziło przecież o jedną głupią piosenkę. – Wiesz w ogóle,
do czego nawiązuje „Świt Aeis”?
Nastolatka zamyśliła się. Czy to było
pytanie podchwytliwe?
– No... Tam było coś o rozgromieniu
kłamstw, burzowych chmur i tak dalej... Och – zrobiła wielkie
oczy – chodzi o zstąpienie inkarnacji Aeis tysiąc pięćset lat
temu, prawda?
– Prawda – odpowiedział
beznamiętnie Daniel. – Teraz pora, abyś poznała znaczenie kilku
innych pieśni. Póki jesteśmy sami, jest okazja do uzupełnienia
kolejnych luk w twojej wiedzy.
Julia milczała. No tak, spodziewała
się, że nastąpi ciąg dalszy jej per'imskiej edukacji, ale miała
przynajmniej nadzieję na jeden dzień oddechu. W dodatku poirytowało
ją to całe „póki jesteśmy sami” w ustach Daniela,
wypowiedziane sucho oraz w tak mało przyjemnym kontekście. Biorąc
pod uwagę, jak rzadko bywała sam na sam z chłopakiem, ostatnie, o
czym chciała rozmawiać, to Ardmor, Per'im, Aeis i wszystko wokół.
Minęły trzy dni od jej niefortunnej podróży i już tęskniła za
błahostkami codziennego życia. Już nawet pogoda wydawała się
ciekawszym tematem. Ale nie, Daniel w ciągu zaledwie kilku sekund
musiał popsuć jej znakomity humor swoją nieprzemijającą powagą
i poczuciem obowiązku.
– Bredońska świątynia ma trochę
inny charakter od naszej, itieńskiej. Sama zresztą zobaczysz.
Dlatego na pewno usłyszysz sporo pieśni, przemów, a i nie
zdziwiłbym się, jakby odegrali na scenie fragmenty zniebozstąpienia
Aeis...
– Naprawdę? W sensie sztuka
teatralna? – Julii zaświeciły się oczy. Kochała teatr.
– Może niepotrzebnie robię ci
nadzieję, ale jest to możliwe. W każdym razie...
Przez kolejne godziny marszu,
sporadycznie przerywane postojami, chłopak pokrótce opowiadał o
poszczególnych pieśniach, tłumaczyć ich znaczenie oraz nawiązania
do wydarzeń historycznych oraz mitologicznych. „Plagi kłamstw”,
„Smoliste kręgi”, „Hipokryci” oraz kilka innych, podobnie
tendencyjnie zatytułowanych utworów – wszystkie traktowały mniej
więcej o tym, jacy ludzie są, byli, bądź będą nieszczęśliwi i
zgubieni bez obecności Aeis w ich życiu. Tyle przynajmniej
zapamiętała Juia. Niestety, mimo cichej nadziei, Daniel nie
zdecydował się zaśpiewać dla przykładu żadnej z pieśni.
Jednakowoż same historie, wokół
których toczyła się tematyka utworów, okazały się całkiem
ciekawe.
Oto Aeis zamieniła się niegdyś w
kruka. Kiedy w zapomnieniu podziwiała ludzkie osady, przeszyła ją
nagle myśliwska strzała należąca do ubogiego mężczyzny oraz
jego syna. Zapragnęli oni tego dnia upolować świętego ptaka jako
symbol szczęścia i nadziei dla swojej rodziny. Gdy chłopiec ujrzał
ku swemu zaskoczeniu jeszcze żywe, acz ledwie zipiące bezbronne
stworzenie, serce mu zmiękło i poprosił ojca o zlitowanie się nad
ptakiem. Wiedziony miłością mężczyzna zgodził się, zupełnie
nieświadomy, iż w tym małym ciałku tkwi najpotężniejsza z mocy.
Zaintrygowana Aeis nie uciekła i pozwoliła się sobą opiekować.
Wkrótce kruk wyzdrowiał i odleciał, lecz w ramach podzięki bogini
pobłogosławiła całą rodzinę i faktycznie przyniosła szczęście
na przyszłe lata. W ostatnią noc przed odlotem przemówiła do
chłopca, który ocalił jej życie, zdradzając mu sekret
rozpoznawania nieprawdy i fałszywych ludzi. Podobno trzydzieści lat
później ten sam chłopiec zasiadł na tronie jako Kalidar Wielki,
słynący ze sprawiedliwych, miłosiernych oraz długich rządów.
W innej opowieści chmary czarnego
ptactwa zesłane przez boginię wydziobywały wszelkie zapasy
żywności obłudnego urzędnika, który zdradził własną rodzinę,
aż ten umarł z głodu w cierpieniach, do samego końca trzymając
się swej nikczemnej natury; w jeszcze innej pewna piękna, lecz
chciwa dziewczyna, zmamiona fałszywymi obietnicami bogactwa i sławy,
złamała serce narzeczonemu i oddała się w ramiona Ageona, czyli
ramiona samej śmierci, co zarówno rozwścieczyło, jak i zraniło
Aeis do granic możliwości.
Mimo skrajnie różnych oraz niezbyt
skomplikowanych treści każda historia była w stanie zainteresować
i zachęcić do słuchania. Julia prędko zauważyła, że to przede
wszystkim zasługa opowiadającego. Jego Aeis była ukazana jak żywa,
prawdziwa istota pełna skrajnych emocji, własnych problemów i
rozterek, a nie jak ponura, bezduszna bogini. Zupełnie, jakby sam ją
znał, pomyślała dziewczyna. Nie potrafiła wyjść z podziwu nad
jego umiejętnością mówienia z pamięci i bez żadnego
przygotowania. Chwilami pragnęła po prostu zanurzyć się w jego
głosie i płynąć z nim bezmyślnie, aż ten cały zewnętrzny
koszmar dobiegnie końca.
– Mógłbyś opowiadać bajki... –
rzekła z rozmarzeniem, kiedy skończył i powoli wracała na ziemię
po usłyszanych opowieściach. – Jesteś w tym świetny. – Ku jej
zaskoczeniu Daniel wyraźnie się speszył, co było tak wielkim
szokiem, że poczuła wręcz zażenowanie swoim komplementem.
– Dzięki. Wiesz, lata praktyki... –
odparł niepewnie, chyba samemu nie do końca wiedząc, co ma na
myśli. – Opowiadanie o Aeis to dla mnie jak mówienie o swojej
największej pasji. Mógłbym nigdy nie przestawać.
– Czyli można powiedzieć, że Aeis
jest twoją pasją? – zaśmiała się.
– Absolutnie.
– Ale wiesz, że to trochę dziwnie
brzmi?
– I co z tego? Ja tam cieszę się, że
moje życie ma cel oraz sens.
Julia prędko zauważyła, że to był
bodaj pierwszy raz, kiedy Daniel powiedział coś szczerze o sobie.
Spojrzała na chłopaka ukradkiem i dostrzegła zmianę w całym
wyrazie jego twarzy. Mimo mrozu policzki były pokryte rumieńcami, a
oczy patrzące w nieokreśloną dal błyszczały. Gdzieś za tą
twardą kamienną maską zimnego cynika kryły się emocje
prawdziwego człowieka. Przedziwne emocje.
– Daniel, ale czy ty... czy ty
naprawdę wierzysz w tę Aeis?
Młodzieniec momentalnie spoważniał.
– Co to w ogóle za pytanie?
– No tak, źle to zabrzmiało. –
Przez chwilę się zamyśliła, po czym ostrożnie kontynuowała: –
Ale widzisz... W końcu wcześniej żyłeś w innym świecie i nawet
nie wiedziałeś o jej istnieniu. Prawda?
Daniel przyglądał się jej uważnie,
lecz nie odpowiadał. Blask w jego oczach znikł.
– No i coś musiało się wydarzyć,
że zacząłeś w nią wierzyć – ciągnęła, próbując wybrnąć
z niezgrabnej sytuacji. – Trudno przecież tak bez większych
powodów nagle zmienić swoją wiarę, co nie? W dodatku na tyle
mocno, aby zostać kapłanem. I arcykapłanem. Nie żebym podważała
jej istnienie, broń Boże... – dodała już zupełnie bezmyślnie,
podenerwowana swoją nieumiejętnością ugryzienia się zawczasu w
język.
– Rozumiem twoje rozterki – odparł
Daniel po kilku momentach namysłu tonem tak spokojnym, że Julia
odetchnęła z ulgą. – Dla ciebie pewnie samo istnienie
równoległego świata do teraz wydaje się abstrakcyjne. Nie
powinnaś jednak patrzeć na wszystko ze swojej perspektywy. Ja mam
bardzo konkretne powody, dla których wierzę w wielką boginię
Aeis. Nie tyle nawet wierzę – jestem absolutnie przekonany o jej
istnieniu.
Te ostatnie słowa wypowiedział tak
stanowczo, że nie sposób byłoby podważyć ich prawdziwości.
Daniel znowu przybrał ten swój śmiertelnie poważny wyraz twarzy,
lecz Julia zdążyła się już do niego przyzwyczaić.
– A jakie to są powody? Co się
stało?
– Ta wiedza jest ci zupełnie
niepotrzebna do wykonywania swojego zadania.
– No ale... Ojej, ciągle zbywasz moje
pytania takimi argumentami. Dlaczego nie możemy normalnie
porozmawiać na tematy inne niż to moje udawanie Aeis?
– A czemu akurat ja muszę być tym
tematem? – spytał poirytowany.
Julia, nie wiedząc zupełnie, jak
odpowiedzieć, przez kilka sekund wpatrywała się w młodzieńca z
na wpół otwartymi ustami. Właściwie nie widziała niczego
niestosownego w swoich pytaniach. To chyba normalne, że w
zaistniałej sytuacji chciałaby lepiej poznać swojego jedynego
normalnego kompana. Opcje były zatem dwie: albo faktycznie nie miała
wyczucia w rozmowie, albo Daniel ukrywał coś bardzo istotnego,
czego nie chciał zdradzić.
– Nie wiem – odparła w końcu. –
Jesteś po prostu tak bardzo tajemniczy, że mam ciągle wrażenie,
jakbym nic o tobie nie wiedziała. I tyle.
Chłopak westchnął.
– Może powiem ci więcej, kiedy ten
cały teatrzyk dobiegnie końca. Na razie skupmy się na
teraźniejszości.
Dziewczyna kiwnęła pokornie głową i
resztę trasy do kolejnego postoju spędzili w ciszy.
Zmierzchało, kiedy zatrzymali się po
raz ostatni. Śnieżne pola wokół malowały krajobraz na granatowo,
a temperatura znowu spadała poniżej zera. Wszyscy byli wyraźnie
zmęczeni dwudniowym marszem, co najbardziej dało się zauważyć po
starszych członkach kapłańskiej świty. Poza Elmudem. Stary
arcykapłan okazał się bardziej rześki niż niejeden młodzian, to
przodując eskorcie tuż obok Sergiusza, to przemieszczając się do
tyłu i zabawiając rozmowami poszczególne grupki podróżnych.
Julia obserwowała go z nieukrywanym podziwem, gdyż sama ledwo już
patrzyła na oczy znużona monotonnym kołysaniem, w dodatku nie
wykonawszy samodzielnie nawet jednego kroku na przebytej drodze.
Zatrzymali się obok niewielkiego lasku,
przy dużym znaku wykonanym z czterech drewnianych pali – trzech
ułożonych w stożek i jednym krótszym prostopadle do nich
skrzyżowanym na szczycie. Od momentu, kiedy wkroczyli na główny
szlak prowadzący do Bredonu Mniejszego, konstrukcje te pojawiały
się stosunkowo często, zapewne co odliczoną odległość.
Po rozprostowaniu bolących kości i
zjedzeniu niewielkiej kromki chleba ze smalcem, Julia zorientowała
się, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Mogła to łatwo zauważyć,
gdyż od samego rana albo ktoś nieustannie ją obserwował, albo
niezręcznie zagadywał, albo milcząco czuwał z pewnej odległości,
o nieustępującym na krok Danielu nawet nie wspominając. Tym razem
jednak zmęczenie wzięło nad kapłanami górę i wszyscy zajmowali
się swoimi sprawami, kręcąc w pobliżu i pozostawiając
majestatyczną boginię samą sobie w towarzystwie już mniej
majestatycznego muła.
Korzystając z chwili oddechu Julia
zagłębiła się w przydrożny las, aby choć trochę podelektować
się samotnością. Leśny krajobraz był biało-czarny. W większości
bezlistne drzewa i krzaki mieszały się gdzieniegdzie z iglastą,
delikatnie zieloną roślinnością, lecz wszystkie pokryte były
grubymi warstwami śniegu. Wydawało się, że leżał tam tak od
wieków, jakby nigdy nie tknięty promieniami słońca, aż
nastolatka zaczęła się zastanawiać, czy w tych rejonach
kiedykolwiek następują roztopy. Gwizdy mroźnego powietrza
przerywały ciszę wraz z trzaskiem łamanych pod stopami Julii
gałązek.
Był to naprawdę mały las, bowiem
ledwie kilkadziesiąt metrów dalej, na wzniesieniu, znajdował się
prześwit ciemnoszarego nieba. Dotarłszy tam, nastolatka cofnęła
się w zdumieniu; pod jej stopami rozpościerała się na dobrych
dziesięć pięter prawie pionowa lita skała, gdzieniegdzie tylko
przyprószona śniegiem. Julia stała nad przepaścią. Odruchowo i
kurczowo złapała się pobliskiego drzewa, odganiając zawroty głowy
i mierząc wzrokiem krajobraz lasów oraz skał przeplatanych
śnieżnymi płaszczyznami w oddali. Miejsca zupełnie nieskażone
cywilizacją, aż po sam horyzont, gdzie ciemniejące niebo łagodnym
gradientem przechodziło w niemal zupełną czerń. Wiatr się
wzmagał, wróżąc zapewne rychłą zmianę pogody i rozwiewając
pojedyncze kosmyki włosów Julii, które wysunęły się z luźnego
kucyka.
Od dwóch dni kierowali się w dół.
Nieustannie schodzili, pozostawiając za sobą całe pasma górskich
wzniesień, toteż była przekonana, iż już dawno zeszli na
równiny. Najwyraźniej płaski krajobraz nie oznaczał zejścia na
poziom morza, a zatem góry mogły ciągnąć się jeszcze
kilometrami. Jak wysoko się znajdowali? Wolała na razie nie myśleć
o tym, jak bardzo długa i wyczerpująca okaże się droga powrotna.
Oby tylko zdążyli przed zamknięciem portalu.
Wtem, przy granicy z horyzontem,
wzniosły się ku niebu potężne czarne kłęby, które po chwili
zaczęły rozpadać się na drobinki pochłaniane przez ciemne niebo,
jedna za drugą. Ptaki. Wielkie chmary skrzydlatych stworzeń jak na
jeden sygnał zerwały się w powietrze, niczym w panicznej ucieczce.
Julia zesztywniała, kiedy moment
później z odległych pustkowi dobiegł ją przytłumiony echem ryk.
Zniekształcony, przeraźliwy, najbardziej przypominający odgłos
gwałtownego hamowania tramwaju, lecz na tyle odległy, że nie
sposób było go skonkretyzować. Zwierzę? Mechanizm? Nie wiedziała.
Mogła jedynie przysiąc, że dźwięku tego nie wydobyły żadne
ludzkie płuca. Z szeroko otwartymi oczami przeskakiwała wzrokiem od
drzewa do drzewa, wypatrując źródła hałasu, lecz o tej porze
ledwie mogła rozróżnić lasy od skał.
– Droga pani, czy wszystko w porządku?
Aż podskoczyła, słysząc głęboki
tembr tego napawającego ją trwogą głosu. Momentalnie odwróciła
głowę, jeszcze mocniej obejmując ręką chropowaty pień drzewa.
Robiąc to automatycznie, zupełnie bezmyślnie obnażyła przed
Sergiuszem swoje zaskoczenie i strach pozostały jeszcze po
doświadczeniu dudniącego ryku. Czy mężczyzna również go
usłyszał? Co on w ogóle tutaj robił i jak długo ją obserwował?
Julia spróbowała prędko uspokoić się
i przybrać władczą postawę bogini, skutkiem czego wykrzywiła
twarz w jeszcze bardziej żenującym grymasie.
– Czy wszystko dobrze? – Sergiusz
powtórzył spokojnym tonem. Choć brzmiał i wyglądał na
faktycznie zatroskanego, ciemne oczy uważnie analizowały każdy
ruch dziewczyny. Był najwyraźniej zaintrygowany. Ubrany w ciężki,
podbity futrem czarny płaszcz oraz obwieszony sakwami i wszelkiego
rodzaju ekwipunkiem sprawiał wrażenie wyższego i jeszcze bardziej
dominującego niż zazwyczaj. Dziewczyna nie pojmowała, jakim cudem
nie usłyszała jego kroków.
– Absolutnie. Dlaczego za mną
poszedłeś? – zabrzmiała bardziej cierpko i piskliwie niż
zamierzała. Naprawdę nie potrafiła zachować przy nim spokoju.
– Zmartwiłem się, pani, kiedy
samotnie od nas odłączyłaś i poczułem się w obowiązku
sprawdzić, czy nic ci się nie dzieje.
Ten wymuszony ugrzeczniony ton działał
jej na nerwy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż Sergiusz nie
umie wypowiedzieć zdania bez tonu kipiącego od ironii.
– Potrafię sama o siebie zadbać.
– Och, czyżby? – Brwi młodego
kapłana podniosły się w udawanym zdziwieniu, a ciemne oczy
zaiskrzyły przez ułamek sekundy, przypominając nastolatce o nie
tak dawnym otarciu się o śmierć pod gruzami posągu Aeis. I w tej
właśnie chwili zrozumiała: on wie. I nawet nie tyle olśniła ją
konkluzja, że Sergiusz przejrzał boską maskaradę – on już
doskonale widział, że dziewczyna jest świadoma jego odkrycia.
Wiedział, że ona wie, iż on wie. Jak w kiepskiej tragikomedii,
pomyślała ze zgrozą.
Uśmiechnął się w bezsłownym
porozumieniu, a Julię przeszły ciarki. To był dziwny uśmiech: z
jednej strony przebiegły i pełen samozadowolenia, z drugiej jednak
przyjazny i spoufalający, jakby młody kapłan chciał właśnie
wkroczyć na zupełnie inne tory relacji i zagrać w otwarte karty.
Serce zabiło jej mocniej.
Strach wygrał jednak z ciekawością.
Nie czekając na kolejny ruch mężczyzny
oraz samej nie mając zamiaru odpowiadać, w częściowej panice i na
sztywnych nogach skierowała się z powrotem do wyjścia z lasu. U
stóp pagórka zrazu dostrzegła Daniela, który najwyraźniej
postanowił jej szukać, zapewne z zaniepokojeniem dodatkowo
wzmożonym nieobecnością Sergiusza. Julia spojrzała nań
porozumiewawczo, po czym również minęła bez słowa,
przyspieszając kroku, im bliżej była swojego wiernego muła.
– Och, pani, czy naprzykrzyłem się
tobie w jakiś sposób, skoro traktujesz mnie tak ozięble? –
Donośne i wyraźnie zaakcentowane pytanie padło niespodziewanie tuż
zza jej pleców, kiedy nerwowo sięgała po bukłak z miodem.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy ze
zdumienia, kiedy odwróciwszy się, ujrzała przed sobą pogrążonego
w głębokim ukłonie Sergiusza i poczuła na sobie wzrok wszystkich
pobliskich kapłanów, którzy, chcąc nie chcąc, usłyszeli
pytanie. Nie miała już pojęcia, czy mężczyzna coś właśnie
knuje, czy próbuje ją zawstydzić przed własną świtą, czy może
faktycznie istniał ten jeden procent szansy, iż cała intryga jest
tylko i wyłącznie wymysłem samej Julii.
Nie zamierzała dać mu satysfakcji,
jednak atmosfera oczekiwania w połączeniu z narastającym stresem
nie pozwalały szybko myśleć.
– Nie, po prostu jestem zmęczona. Nie
bierz tego do siebie. – Nie zabrzmiało to źle, jednak ton był
stanowczo zbyt miękki. Nie jej rolą było przecież
usprawiedliwianie się przed własnymi kapłanami. Dodała zatem
odważniej: – I nie zadawaj dziwnych pytań swojej bogini, jeśli
rzeczywiście nie chcesz się jej naprzykrzać.
Ależ była zadowolona ze swojej
riposty! Z trudnością opanowała wyraz zadowolenia. Oczywiście
nikt nie odważył się skomentować choćby słowem zaistniałej
konwersacji, a Sergiusz z kamienną miną przeprosił i na tym
skończyła się cała scena. Jakby tego było mało, Daniela wygnało
na przód eskapady i ostatni odcinek podróży Julia spędziła w
towarzystwie arcykapłana Toiela. Ciemnoskóry, wysoki mężczyzna
wydawał się bardzo miły i nawet próbował zagadnąć ją raz czy
drugi, jednak nastolatka miała głowę była zbyt pełną
chaotycznych myśli, aby mogła podtrzymać rozmowę, mimo szczerej
na to ochoty.
Nerwowo zaczęła się zastanawiać, czy
istnieje choćby cień szansy na pozbycie się Sergiusza. W teorii
mogłaby skorzystać z przywilejów bogini i rozkazać mu powrót do
świątyni Itienu. Jednak wtedy wszyscy chcieliby poznać powód
takiej decyzji, nie wspominając o samym zainteresowanym, który
niewątpliwie wplątałby Julię w jeszcze większe kłopoty swoimi
wypowiedziami, a może i wręcz zdemaskował na oczach całej świty.
A wtedy...
Wolała nawet nie myśleć o
konsekwencjach wykrycia jej oszustwa. Mogłaby się zapewne pożegnać
z perspektywą powrotu do domu, o ile w ogóle nie z życiem. Nie
wierzyła co prawda, że ci wszyscy mili kapłani mogliby tak po
prostu wysłać ją za karę na tamten świat, ale z drugiej strony
Daniel nie straszyłby tym bez powodu – zwłaszcza że z reguły
szczędził dziewczynie jakichkolwiek informacji, które z jego
punktu widzenia były zbędne. Gdzieś w tyle głowy widniała jednak
obawa, że z każdym kolejnym krokiem w głąb Ardmoru zagrożenie
oraz potencjalne następstwa wykrycia tylko się powiększają i być
może właśnie teraz mija ostatni moment na w miarę pomyślne
wybrnięcie z kłopotów.
Jak ma perfekcyjnie odgrywać rolę
bogini, kiedy tak bardzo się boi?
Uświadomiła sobie wtem, że tak
naprawdę jest zupełnie sama ze swoim problemem, stawiając własne
życie na szali podejmowanych decyzji. Tu nie istnieje poczucie
bezpieczeństwa; nie ma zaplecza, nie ma rodziców, planów
awaryjnych, jakiegoś sądu dla nieletnich, nie ma żadnego
cholernego systemu, który by jej pomógł, gdyby przyszło
najgorsze. Błądziła po omacku po świecie, którego reguł
kompletnie nie znała. Popełni choć jeden błąd i koniec. Gdyby
nie Daniel, już dawno spełniłby się najgorszy scenariusz. Lecz
także gdyby nie Daniel, jej stopa nigdy nie dotknęłaby śniegów
Ardmoru.
On sobie poradzi, pomyślała. Nawet bez
niej. Szczególnie bez niej.
Och, nie obejdzie się bez kolejnych
dawek tych przeklętych tabletek, które potrafiły stłumić strach
i wątpliwości. Oby chłopak miał jeszcze trochę pigułek w
zanadrzu.
Nagle przed oczami Julii przemknął
Sergiusz, który najwyraźniej udał się do tylnej grupy podróżnych.
Zrobiło się już zupełnie ciemno i tylko niemrawe światła
nielicznych kapłańskich pochodni lekko rozświetlały drogę, toteż
dziewczyna nie była pewna, kogo faktycznie zobaczyła. Zrozumiała
jednak, że młody kapłan nie musiał już nawet być w pobliżu,
aby wprowadzić ją w konsternację. Czuła, że jest niebezpieczny,
a najbardziej przerażał ją brak świadomości jego dalszych
planów. Dlaczego tak właściwie jej jeszcze nie zabił? Ostatecznie
popisała się wręcz widowiskową głupotą, stojąc w zupełnej
nieświadomości nad przepaścią, ni trochę nie bacząc na
mężczyznę, który zdołał bezszelestnie zbliżyć się do niej na
minimalną odległość. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie. Być
może nawet nie zdążyłaby krzyknąć, a być może jej wrzask
stłumiłyby perfekcyjnie odegrane, pełne przerażenia wołania
samego Sergiusza, który niespodziewanie odkryłby martwe ciało
bogini u stóp urwiska. Problem z głowy. Dla niego, dla Daniela... i
dla niej samej.
Zacisnęła pięści.
Przede wszystkim jednak już
poprzedniego dnia Sergiusz pozwoliłby posągowi Aeis zmiażdżyć
jej marną naśladowczynię.
Choć wyjątkowo nierealne wydawało się
poważne analizowanie scenariuszy własnej śmierci, to mimo wciąż
beznadziejnej sytuacji, w jakiej znajdowała się nastolatka, jeden
wniosek okazał się otuchą dla jej nadwyrężonej psychiki:
Sergiusz ewidentnie nie chciał jej zabić.
Powieki Julii mimowolnie opadały i
kilka razy łapała się na krótkich utratach świadomości. Brakowi
energii towarzyszyło narastające zimno, coraz intensywniej dające
się we znaki. Niczego innego nie pragnęła teraz tak bardzo, jak
ciepłego i miękkiego łóżka, na którym mogłaby się porządnie
wyspać.
Po jakichś dwóch godzinach od
ostatniego postoju kilka ożywionych głosów wyrwało dziewczynę z
otępienia. Przed sobą widziała tylko sylwetki członków konwoju i
kilka migoczących płomieni pochodni, lecz za nimi rozpościerała
się zupełna ciemność. Popatrzyła pytająco na arcykapłana
Toiela, który z uśmiechem kiwnął głową:
– Pani, jesteśmy na miejscu.
Julia skupiła wzrok na czarnej
przestrzeni przed sobą. Po kilkunastu krokach dostrzegła na
horyzoncie delikatną, jasną łunę, która z każdym kolejnym
metrem zdawała się powiększać i wyrastać zza widnokręgu. Setki
malutkich światełek zabłysły nagle w oddali, kiedy droga
zakręciła i zaczęła drastycznie prowadzić w dół. Oczom świętej
pielgrzymki ukazało się leżące w dolinie miasteczko, zewsząd
otoczone rozsianym po górzystych wzniesieniach gigantycznym
kompleksem świątynnym. Budynki, domki, szałasy, niemal wszystkie
rozświetlone, pełne ludzi, żywe. Bredon Mniejszy.
Młoda bogini nie ukrywała zachwytu.
Iskrząca się niczym usiane gwiazdami niebo ziemia była w tej
chwili tak pięknym i przyjemnym widokiem, że w niepamięć poszły
niedawne czarne myśli, a Julii przyświecał teraz tylko jeden cel:
być już na miejscu, samej, w swoim własnym, ciasnym, spokojnym
pokoiku. Jeszcze tylko kilka chwil.
Podążyli stromym zboczem poprzez
boczny szlak prowadzący bezpośrednio do świątynnych budowli.
Miasteczko majaczyło na dnie doliny, a w Julii narastała ciekawość,
jacyż to ludzie mieszkają w tak bajecznym miejscu. Jak wygląda ich
codzienne życie, co teraz porabiają, czy wiedzą w ogóle, że w
ich progi wkracza właśnie sama bogini Aeis?
Zatrzymali się przed kamienną bramą z
kolumnami przyozdobionymi na szczytach rzeźbami kruków. Zaczynał
padać śnieg i pierwsze płatki osiadały na nieruchomych ptasich
główkach, podejrzliwie zerkających na przybyszów. Po kilku
minutach brama otworzyła się, skrzypiąc donośnie, i ukazała
grupę kilkunastu ludzi w cudacznie przyozdobionych szatach, lecz
szczegółów tych drugich nie można było dostrzec w panujących
ciemnościach. Arcykapłan Elmud podszedł do tego swoistego orszaku
powitalnego, po czym towarzystwo wymieniło ukłony oraz kilka słów.
Kapłańska świta oczekiwała w
milczeniu. Julia zaś niecierpliwiła się. No tak, jeszcze
powitanie. Jeszcze kilka zdań wymuszonej kurtuazji.
Kiedy Elmud kiwnął głową, otaczający
boginię kapłani wycofali się, pozostawiając ją na przedzie.
Grupa bredońskich duchownych powoli podeszła pod oblicze Aeis, nie
zwracając uwagi na coraz intensywniejsze opady śniegu. Teraz mogła
dostrzec ich szaty, niemalże całe pokryte smoliście czarnymi
piórami. Te, ułożone w przeróżne pęki oraz wzory, spięte
złotymi klamrami i ozdobnymi kamieniami, wyglądały zarówno
upiornie, jak i imponująco. Pierwszy z kapłanów, najpewniej główny
arcykapłan, lekko starszawy i potężnie zbudowany mężczyzna o
orlim nosie, przywdział dodatkowo wysoką, pełną złotych
ornamentów czapkę gęsto upierzoną u nasady. Julia otrząsnęła
się z dreszczu.
– Królowo życia, strażniczko
prawdy, wielka pani Aeis! Pokornie witamy cię w naszym ośrodku
nieustającego wielbienia oraz oddawania tobie czci. Racz ugościć
się w miejscu, które jest zarówno naszym, jak i twoim domem.
Pogrążeni w głębokim ukłonie
duchowni znieruchomieli. Nastolatka, mimo doskwierającego zmęczenia,
wykrzesała resztki energii, aby przypomnieć sobie słowa, jakimi
Daniel kazał się jej przywitać w bredońskiej świątyni.
Wygłosiła je lekko ochrypłym głosem, a kapłani odpowiedzieli
równie automatyczną formułką, wyraźnie przejęci i wzruszeni.
Julia była jednak obojętna, a wszystko zdawało się trwać wieki.
Jeszcze tylko kilka chwil, jeszcze tylko kilka chwil.
– Droga pani – odezwał się Elmud
entuzjastycznym tonem – skieruj się proszę ze mną oraz
arcykapłanem Pag'rottem do miejsca swojego odpoczynku...
Nareszcie.
– ...gdzie zostaniesz obsłużona i
przygotowana do wieczornej ceremonii powitalnej. Wszyscy już
czekają, aby cię powitać, najświętsza. To będzie wspaniała
noc!
~*~
Powrót + zmiany!
Moi Drodzy! Jak widać, srodze przeliczyłam się z tym "wolnym czasem" obiecywanym w poprzedniej notce. Ostatni rok dał mi popalić niemalże pod każdym względem i udowodnił, że planowanie czegokolwiek na dłuższą metę mija się z celem. :)
Niemniej jednak zaciskam zęby i kontynuuję to, co zaczęłam. Zatem bez zbędnych ceregieli: pozmieniałam trochę poprzednie rozdziały i przygotowuję się do pisania kolejnego! W kwestii fabuły wszystko zostaje po staremu, dodałam jednak tu i ówdzie nowe akapity, poprawiłam niuanse, rozszerzyłam niektóre wątki czy zmieniłam słowa/reakcje bohaterów. Jeżeli kiedykolwiek się zastanawialiście czy warto czytać opowiadanie od nowa, to teraz jest na to najlepszy moment. :)
Oczywiście, pouczona minionymi miesiącami, nie mogę dać gwarancji co do terminu ukazania się kolejnego rozdziału, jednak - jak widzicie - jestem uparta i krok po kroku realizuję ten projekt. Postaram się za to w międzyczasie odpowiedzieć na zaległe komentarze. ^^
Do kolejnego wpisu! ;)
ROZDZIAŁ IX
Mocne zapachy
słomy, mleka oraz dymu z paleniska wypełniały ciasną izbę na
poddaszu. Wymieszane razem z wszechobecną duchotą tworzyły
charakterystyczną, dobrze znaną Julii woń wiejskiej chaty. Razem z
nią wracały wspomnienia z dawnych lat beztroskich wyjazdów
wakacyjnych na wieś do babci. Ganianie za kurami, wyprawy do lasu,
szukanie skarbów w strumyku czy spacery po polu przy zachodzącym
słońcu, wśród kłosów wyższych niż kilkuletnia Julka – te
obrazy przemykały jej teraz przed oczami, jeden po drugim, kiedy
leżąc pod prawdziwą pierzastą kołdrą na miękkim wełnianym
materacu, upojona gorzkim winem i aromatem dzieciństwa, próbowała
zasnąć po wyczerpującej podróży.
Do gospody
dotarli wraz z zapadającym zmierzchem, gdy słońce już dawno
schowało się za spiczastymi wierzchołkami gór. Na widok domostwa
wyłaniającego się spośród błękitnego śniegu Julia odetchnęła
z ulgą. Po kilkunastu godzinach niemal nieustannego siedzenia w dość
niekomfortowej pozycji, a w dodatku kołysania się na boki od mulego
chodu niczym na rozbujanej łodzi, z radością przywitała
perspektywę położenia się na płaskiej, miękkiej powierzchni,
czy byłaby ona łóżkiem czy jedynie stosem szmat ułożonych na
podłodze.
Stary zajazd był
stałym przystankiem w wyprawach pielgrzymów kultu Aeis oraz kupców,
którzy sporadycznie zaglądali w te najdalsze i, wydawałoby się,
zapomniane przez cywilizację rejony Ardmoru. Gospodarstwem
zarządzało małżeństwo: tęga, postawna i wiecznie roześmiana
kobieta o różowej twarzy i rubasznym spojrzeniu oraz chudy jak
patyk, siwy mężczyzna z wąsem gęstszym i dłuższym niż jego
broda. Wokół tej cudacznej pary, niczym w pszczelim ulu, biegało
liczne potomstwo w postaci pięciu rosłych synów, którzy sprawnie
i energicznie wykonywali polecenia rodziców w kwestii ugoszczenia
najbardziej niezwykłego gościa, jaki dotychczas zawitał w ich
skromne progi – samej bogini.
Najmłodszy z
chłopców nie miał więcej niż czternaście lat, a swoją posturą
już zdążył przegonić wątło wyglądającego przy nim Daniela.
Julia wpatrywała się w młodzieńców jak oniemiała, kiedy
podawali jej posiłek, przygotowywali izbę, znosili świeżą
pościel czy przesuwali meble w głównym pomieszczeniu, taszczyli na
dół wielkie ławy oraz stół po kolacji, a następnie
przygotowywali pokój pod sypialnię dla przeszło tuzina duchownych.
Wzdrygnęła się na myśl o nocy spędzonej w tłumie chrapiących
osobników, lecz na szczęście dla niej przyszykowano oddzielną
izbę. Było jej co prawda żal pozostałych, jednak pocieszała się
myślą, iż podróżujący regularnie kapłani muszą być
przyzwyczajeni nawet do bardziej spartańskich warunków.
Goście byli
gorąco wyczekiwani, o czym najlepiej świadczyły upajające głodne
podniebienia zapachy, docierające do podróżnych już z daleka.
Gospodyni swoją gestykulacją i tonem nie kryła ekscytacji z
przybycia do ich domostwa samej inkarnacji bogini, i gdyby nie
wzrokowe nagany męża, zapewne byłaby mocno uściskała wątłą
nastolatkę. Mężczyzna był znacznie bardziej przejęty sytuacją i
za jego przykładem cała rodzina uklękła, pokornie spuściwszy
głowy, jak tylko Julia przekroczyła główny próg.
Takiego powitania
młoda bogini nie zdołała przewidzieć. Dopiero w momencie, w
którym ujrzała siedem płaszczących się przed nią osób,
uświadomiła sobie rangę swojej pozycji – oraz kłamstwa. Zwykli,
prości ludzie kłaniali się właśnie przed nią, równie
przeciętną nastolatką, która jeszcze dwa dni wcześniej ginęła
w licznym tłumie kolorowych osobowości. Dopóki otaczała ją
kapłańska świta, to całe pełnienie funkcji bogini wyglądało
jak jeden wielki spektakl, niczym surrealistyczne marzenie; teraz zaś
zaczynała pojmować wpływ swojej roli na otaczającą
rzeczywistość. Jest boginią dla ludzi. Jest nadzieją dla
biednych. Jest postrachem dla grzesznych. Jest jednym wielkim
chodzącym kłamstwem.
Nieprzyjemne
ciepło ogarnęło jej ciało, kiedy mijały kolejne sekundy ciszy, a
gospodarze domu nie wstawali. Daniel oraz reszta kapłaństwa stali
na zewnątrz, toteż musiała poradzić sobie sama. Wyrzuty sumienia
torpedowały jej głowę. Najbardziej miała teraz ochotę uciec
daleko i schować się przed wszystkimi.
– B-błogosławię
to domostwo słowem prawdy i pokoju! – wydusiła jednym ciągiem z
niespodziewanym trudem, wymachując niezgrabnie berłem, jakby
faktycznie błogosławiła to miejsce jakimś niewidzialnym pyłem.
Miała nadzieję, że tego właśnie oczekiwano. – Witajcie!
– Witaj w
naszych skromnych progach, o, najświętsza Aeis! – odparł
przejęty mężczyzna, po czym reszta rodziny dodała entuzjastycznie
chórkiem: – Witaj!
Ucieszyła się,
sprawiając radość gospodarzom, lecz w tyle głowy rozgrywała się
walka rozsądku z moralnością. No bo czyż sam fakt uszczęśliwienia
kogoś nie liczy się bardziej od drogi, którą to szczęście
osiągnięto? Co z tego, iż opiera się ona na kłamstwie, skoro
efekt jest czynem szlachetnym? Siedemnastoletni umysł Julii gotował
się od rozterek i braku możliwości spokojnego przeanalizowania
problemu. Westchnęła, mając doskonale świadomość, że to
dopiero wierzchołek góry lodowej.
Atmosfera
rozluźniła się w momencie wejścia pozostałych kapłanów.
Podczas gdy onieśmieloną Julię obsługiwali rośli młodzieńcy,
którzy nie śmieli spojrzeć bogini w oczy, uściskom i gorącym
powitaniom duchownych nie było końca. W radosnym gwarze przeplatały
się szczere pozdrowienia, pytania o codzienność, o rodzinę czy
przyjaciół. W pewnym momencie do uszu nastolatki dotarł także
szloch, i jakież wielkie było jej zdziwienie, kiedy ujrzała
wzruszoną kobiecinę, z całej siły ściskającą i łapczywie
całującą Filipa Lor'ryn.
– Ty gałganie
jeden! – krzyczała gospodyni przez łzy, nie przestając tulić
młodego kapłana. – Mieszkać tak blisko, a własną matkę
odwiedzać dopiero, jak bogini schodzi na ziemię!
– Myszko droga,
nie przesadzajmy, był przeto zeszłego roku... – Pan domu próbował
uspokoić małżonkę, sam jednak nie krył wzruszenia, zobaczywszy
syna po długiej przerwie. Krępy, przewyższający rodziców co
najmniej o głowę Filip poczerwieniał od zażenowania, niezgrabnie
się tłumacząc i tylko co chwila zerkając, czy aby bogini nie
widzi tego komicznego zajścia. Julia grzecznie udawała brak
zainteresowania, choć z trudem powstrzymywała śmiech. To miejsce
wręcz kipiało pozytywną energią, tak bardzo jej potrzebną po
dwóch dniach ciągłego strachu i niepewności.
Młodą boginię
posadzono oczywiście w centralnej części zarówno pomieszczenia,
jak i ustawionych w kształt podkowy stołów. Bliskość paleniska
zapewniała ciepło, lecz także pełnię blasku na jej zmęczonej
twarzy i bladych licach. Biedne, pragnące umycia włosy, spływały
nieciekawie po ramionach, a oczy błagały o sen – nikt jednak nie
zdawał się zwracać uwagi na wątpliwą majestatyczność juliowej
aparycji.
W czasie wybornej,
choć znowu drobiowej kolacji, obowiązkowo rozpoczętej toastem
czerwonego wina z kruczą krwią, traktowano ją niemal po królewsku:
to podając kolejne dania, to podstawiając misę z wodą do
opłukania rąk, to skrupulatnie wypełniając kielich. Mimo dużego
skrępowania rada była, iż tym razem przypadła jej rola głównie
obserwatorki i słuchaczki wieczoru. Nie musiała nawet zdawać
relacji ze swojego „zniebozstąpienia”; kapłani prędko ją
wyręczyli, wchodząc sobie entuzjastycznie w słowa oraz pięknie
koloryzując całe zdarzenie. Gdyby nie była główną bohaterką
historii, mogłaby przysiąc, iż faktycznie bogini Aeis zstąpiła
na ziemie w pełni chwały.
W pewnym momencie
do stołu przysiadło się ciche, zawstydzone dziewczę, o dwóch
grubych, złotych warkoczach oraz piegowatej buzi. Tajemnicza istotka
była mniej więcej w wieku Julii, chociaż wzrostem i sylwetką,
niewątpliwie odziedziczonymi po rodzicach, mogła sprawiać wrażenie
starszej. Ubrana była w spraną, zielonkawą sukienkę z długimi
rękawami oraz czarny fartuch, które tylko dodawały jej skromności.
Dotychczas albo przebywała z matką w kuchni, albo musiała
przemieszczać się wśród gości niezauważalnie niczym kot. Młoda
bogini ucieszyła się, widząc nareszcie drugą nastolatkę, lecz
dzieliła je zbyt duża odległość, aby podjąć jakąkolwiek
rozmowę bez zwracania na siebie uwagi – co bezwzględnie
wywołałoby jeszcze większą krępację, i to u obu panien.
Do końca kolacji
dziewczyna nie wypowiedziała ani słowa, co jakiś czas albo
znikając za drzwiami kuchni i przynosząc nowe dania, albo
doglądając zwierząt w oborze, to znów pomagając bratu w szukaniu
lutni (której późniejsze brzdąkanie miało teoretycznie umilać
bogini spożywanie posiłku), bądź siadając u wylotu stołu na
ledwie kilka kęsów skromnych porcji, aby za moment raz jeszcze być
wezwaną do pomocy. Julia wielokrotnie próbowała przywołać ją
spojrzeniem i uśmiechnąć się do przyjaźnie wyglądającej twarzy
rówieśniczki, jednak piegowata dziewczyna nie śmiała nawet
podnieść wzroku. Biła z niej jakaś niezrozumiała melancholia i
napięcie. Czyżby Ilma, jak na nią wołano, tak bardzo przeżywała
odwiedziny bogini?
Mimo to ciepła,
wręcz rodzinna atmosfera przy kolacji stanowiła spore zaskoczenie.
Duchowni żartowali w najlepsze i byli zupełnie pozbawieni tego
całego kościelnego patosu, który towarzyszył im w świątyni.
Nawet Sergiusz, ten sceptyczny i wrogi światu cynik, zabawiał
opowieściami brodatego gospodarza, jakby obaj stanowili parę
dobrych znajomych, którzy wybrali się w piątkowy wieczór na piwo.
Czy ci ludzie
faktycznie byliby w stanie pozbawić życia bezbronną nastolatkę,
gdyby dowiedzieli się o jej kłamstwie?
– Daniel... –
Julia szepnęła do chłopaka, wykorzystując chwilę jego uwagi oraz
upewniając się, że stopień wesołości towarzystwa najwyraźniej
osiągnął poziom, w którym radość z obecności bogini stała się
ważniejsza od niej samej. Już od pewnego czasu wpatrywała się
zafascynowana w ścianę na drugim końcu pomieszczenia. Tam bowiem,
pomiędzy zwierzęcymi skórami, pod gęsto zwisającymi ziołami i
tuż obok niewielkiej reprodukcji obrazka ze świętą Aeis, wisiało
wielkie myśliwskie trofeum w postaci szarej od starości
monstrualnej czaszki z dwoma długimi kłami w kształcie łuków.
Szeroki, niepodzielony oczodół potwora martwo patrzył w pustkę,
napełniając dziewczynę trwogą, lecz jednocześnie hipnotyzując.
– Daniel... Czy
to jest... ee... – Wskazała niezgrabnie palcem.
– Tak, to jest
czaszka mamuta – odparł beznamiętnie. Wyczuwszy jednak
niedowierzanie i podekscytowanie Julii, dodał: – Też chciałbym
zobaczyć żywego. Niestety – albo i stety – od lat nie widziano
ich w Ardmorze.
– Wyginęły?
– Nie wiem,
możliwe. Nikt tu nie prowadzi badań naukowych ani wykopalisk. –
Wzruszył ramionami. Rzucił jej obojętne spojrzenie, po czym
zwrócił się do siedzącego obok łysego kapłana z siwym wąsem i
czerwonym od dobrego humoru nosem: – Bracie Alwinie, bądź łaskaw
pochwalić się naszej pani oraz naszym drogim przyjaciołom swymi
łowieckimi przygodami z ostatnich miesięcy. Najmilsza Aeis
niewątpliwie chętnie wysłucha historii o tym, jak kruk zaprowadził
cię na skraj lasu...
Nastolatka
grzecznie uśmiechała się, kiedy brat Alwin zaczął snuć aż
nadto długą opowieść tonem znudzonego gawędziarza, lecz nie
mogła się w pełni skupić. Niepokoiło ją dziwne zachowanie
Daniela, objawiające się od czasu, kiedy posłaniec na czarnym
koniu przekazał wiadomość o znalezieniu inkarnacji Ageona.
Cała kapłańska
ekspedycja łącznie z mułami stała jak porażona przez kilka
długich sekund po usłyszeniu nowiny. Podziękowano wysłannikowi i
odprawiono go dalej, do samej świątyni, pozostawiając w zupełnej
nieświadomości obecności bogini w spotkanej właśnie grupie.
Kiedy mężczyzna zniknął za horyzontem, spojrzenia duchownych
zawisły na dziewczynie, oczekując reakcji. Julia, zszokowana
jeszcze bardziej od towarzystwa, zdołała wykrzesać tajemnicze:
„Zobaczymy, co z tego będzie”, samej nie wiedząc, co dokładnie
ma na myśli, po czym wydukała najbardziej władczym tonem, na jaki
mogła się zdobyć: „Ruszajmy dalej” i niecierpliwie oczekiwała
kolejnej chwili samotności z Danielem.
Niepokój oraz
niewiedza trwały aż do postoju przy skleconym z desek i obficie
ośnieżonym znaku, pokazującym właściwy dla podróżnych
kierunek: Bredon Mniejszy, niewielką wioskę, w okolicach której
mieściła się kolejna świątynia kultu Aeis. Do tego czasu Daniel
pozostawił Julię w towarzystwie wielkouchego kapłana, samemu
znikając na przedzie kordonu. Wrócił do niej z nietęgą miną,
podając jej owinięty w szmaty prowiant oraz skórzany bukłak z
czymś, co mimo spodziewanej letniej, orzeźwiającej wody, okazało
się miodem pitnym. Julia niemal nie zakrztusiła się po łapczywych
haustach słodkiego alkoholu.
– Mogłeś mnie
uprzedzić! – jęknęła z wyrzutem do chłopaka, który z
nieobecnym spojrzeniem otrzepywał śnieg z ubrania. Momentalnie
spoważniała. – Daniel, z tym Ageonem to tak na serio? Co się
teraz stanie?
Oparła się
plecami o pobliskie drzewo i bezwiednie spoglądała, jak pojono
spragnione muły. Miło było nareszcie rozprostować nogi.
– Spokojnie –
wymamrotał, nadal nie patrząc bezpośrednio na swoją rozmówczynię.
Intensywnie myślał. – Na razie nie musisz się niczym przejmować.
Kultyści Ageona już nie raz wyskakiwali ze swoimi
pseudo-inkarnacjami bogów...
– To dlaczego
tamten posłaniec był taki przejęty? Dlaczego kapłani tak się
spięli? – przerwała mu stanowczo. Irytował ją udawany spokój
Daniela, gdyż jedynie podsycał jej zdenerwowanie. – Nie powiesz
przecież, że nic się nie dzieje. Od bodajże godziny wszyscy
chodzą jak na szpilkach, a ja nie mam o niczym pojęcia. Jestem
boginią, muszę wiedzieć, o co chodzi!
– Wcale nie
musisz – odparł ostro chłopak, rzucając dziewczynie gniewne
spojrzenie. – I przestań panikować. Nie jesteś boginią, nie
masz pojęcia o tym świecie i, niech Aeis święta da, obyś przez
najbliższe dwa miesiące nie musiała wiedzieć więcej. – Wziął
kilka łyków ze swojego bukłaka. Widać było, jak wewnątrz się
gotuje.
Julia również w
środku cała buzowała i nie była to jedynie sprawka
rozgrzewającego trunku. Jeszcze parę godzin wcześniej nosiła
przekonanie, że ma jasny obraz sytuacji co do planów na najbliższe
tygodnie, teraz zaś wszystko wymykało się spod kontroli.
Najwyraźniej Daniel miał ten sam problem.
– Słuchaj –
młodzieniec westchnął, przykładając dłoń do skroni. – Nie
zdajesz sobie sprawy, że w ciągu paru dni już cały Ardmor, po
najdalsze zachodnie granice, będzie wiedział o twoim powrocie? To
nie jest przypadek, że akurat teraz sekta Muriena ogłosiła swoje
„znalezisko”. Chcą odwrócić od ciebie uwagę i udowodnić
prawdziwość własnych przepowiedni czy innych bzdur.
– Sekta Muriena?
– Największa
aktywnie działająca grupa wyznawców Ageona. No i widzisz, stąd
całe... poruszenie. – Śnieg skrzypiał pod powolnymi krokami
chłopaka. Daniel podszedł do drzewa, o które opierała się Julia
i zaczął bezwiednie bawić się wystającą gałęzią. – Oni
dotychczas siedzieli cicho. Mieli te swoje rytualne spotkania,
regularne msze i tak dalej, ale nie wychodzili przed szereg, podczas
gdy masa mniejszych sekt co jakiś czas próbowała zaistnieć,
obwieszczając nowe proroctwa, dogmaty czy właśnie własnych bogów.
– Czyli to całe
udawanie inkarnacji... to normalka?
– No nie do
końca. Nie chcesz wiedzieć, jak kończyli tamci oszuści. – Tu
spojrzał na nią, lecz tym razem bez ironicznego uśmiechu. – Poza
tym zdarzało się to relatywnie rzadko. Dobrych dwadzieścia lat
nikt się nie odważył oficjalnie ogłosić przybycia boga. Po
prostu z mojej perspektywy upływu czasu wygląda to nieco inaczej.
– Dlatego
kapłani tak się poruszyli? Bo ci od Muriena nagle zabrali głos? –
Daniel kiwnął głową na potwierdzenie. – A... dlaczego ta sekta
jest taka ważna? Czym się różni od innych?
Młody arcykapłan
zdawał się coraz bardziej poirytowany. Julia znowu wpadała w ten
swój wir niekończących się pytań, który tak bardzo go drażnił.
Dlaczego jednak nie chciał jej o wszystkim informować, tego nie
mogła pojąć.
– Mają wśród
członków ludzi z elit społecznych. Urzędników, kupców,
magistrów. Ot, cały powód – rzekł z wyraźnym znudzeniem w
głosie. – Dobra, to...
– A czy wśród
kultów Aeis też są...
– Kurna, Julia,
daj już spokój. Te sprawy cię nie dotyczą, odbywają się poza
tobą i lepiej, abyś nie zaprzątała sobie nimi głowy. Ty masz się
skupić na poznaniu obrzędów, tradycji i mitologii. Nie chcemy
kolejnego Sergiusza, który złapie cię za słówka. Rozumiesz? –
Chłopak nie podniósł głosu, lecz mówił szybko i sucho, jak
rodzic, który karci dziecko, nie chcąc ściągać na siebie uwagi
otoczenia. Julia była bardzo zła, ale wolała nie jątrzyć sprawy.
Kłótnia i popsucie relacji z Danielem były ostatnimi rzeczami, na
jakie miała ochotę. Zmarszczyła brwi.
– I tak, i nie,
ale niech ci będzie – skwitowała naburmuszona.
Kolejne godziny
minęły w zupełnej ciszy. Kordon świętej wyprawy podążał już
po płaskiej drodze, po jednej stronie mając iglasty las, po drugiej
zaś ośnieżone gołe pagórki, ciągnące się w dal aż do
łańcuchów górskich. Gdzieniegdzie z daleka prześwitywały
czernią pozostałości po dawnych, samotnych domostwach, w
większości zrujnowanych do postaci zaledwie kilku spróchniałych
desek, które niegdyś stanowiły ściany czy podłogi.
Julia z
premedytacją milczała, co jakiś czas wymownie spoglądając na
idącego obok niej Daniela. Oczywiście jej teatralny „foch”
został kompletnie niezauważony, zresztą pewnie i tak nie miałaby
z czym się odzywać. Kolejne pytania rozdrażniłyby jeszcze
bardziej i tak już wzburzonego młodzieńca. Otrzymane odeń
odpowiedzi oczywiście jej nie satysfakcjonowały. Młody arcykapłan
krążył wokół tematu, zręcznie omijając kwestie, których nie
chciał poruszać, a i Julia nie potrafiła zadać lepszych pytań.
Była przekonana, że zatajono przed nią istotne informacje, a skoro
już tak się stało – musi istnieć jakieś zagrożenie: dla planu
wskrzeszenia kultu Aeis, bądź samej Julii.
Ta druga opcja
napawała ją strachem, jeszcze większym niż domniemane wykrycie
przez Sergiusza. Jakie jeszcze niebezpieczeństwa mogły czyhać za
murem religijnej enklawy? Dziewczyna faktycznie nie znała realiów
ani tym bardziej mrocznych zakamarków tego uniwersum. Już zdążyła
przywyknąć do perspektywy odbycia czegoś w rodzaju trasy
koncertowej dookoła świata, bezpiecznie i z całą obstawą, z
drobną tylko różnicą, że dla boskiej piosenkarki Aeis światem
byłby tutaj Ardmor, scenami poszczególne świątynie, a ekipą
towarzyszącą – w większości starsi, nawiedzeni panowie. Ale ta
myśl, jeszcze poprzedniego dnia paraliżująca, nie powodowała już
u niej strachu; przynajmniej nie w obliczu obawy przed nieznanymi
czynnikami z zewnątrz, takimi jak na przykład, nie daj Boże,
rozdzieleniem z Danielem.
Na samo
wyobrażenie owej sytuacji ogarnęła ją fala chłodu.
Prawdopodobnie to był właśnie powód, dla którego młody
arcykapłan wolał zachować część swojej wiedzy w sekrecie: aby
za wszelką cenę uniknąć niepotrzebnej paniki u Julii, co samo w
sobie poważnie zagroziłoby pewności siebie dziewczyny i całej
misternej inscenizacji. Co z tego jednak, skoro idąc tym tokiem
myślenia, ona i tak już zaczynała panikować? „Nie nakręcaj
się, tylko się nie nakręcaj” – powtarzała sobie w duchu
niczym mantrę, aby nie popaść w kolejną paranoję.
I dlaczego, do
jasnej cholery, nie potrafiła normalnie porozmawiać z Danielem? Już
przecież odpokutowała przed nim swoją głupotę, ceremonia
powitania Aeis udała się perfekcyjnie i teraz to Julia spełniała
życzenie młodzieńca, idąc z nim do stolicy i zamieniając się
niemal w polityczny rekwizyt. Dlaczego wszelkie aspiracje do bycia
asertywną wyparowywały w momencie wypowiedzenia kilku pierwszych
słów w konwersacji z chłopakiem? W końcu mogłaby się nie
zgodzić. Jako bogini mogłaby sama wyznaczyć cele pielgrzymki,
mogłaby w ogóle pominąć świątynie i udać się do samych
wiosek, mogłaby kazać zamknąć się w pokoju na te dwa przeklęte
miesiące, mogłaby...
Julii aż dech
zaparło od nagłego uświadomienia sobie możliwości. Ale
wiedziała, że to jedynie złudne pragnienia, w końcu była tylko
sobą, a nie prawdziwą boginią. Na pewno strzeliłaby niejedną
gafę, straciła zimną krew i zdradziła się w najbardziej
kluczowym momencie. Wkopałaby i siebie, i Daniela. Te wszystkie
„mogłaby” bombardowały jej głowę, odbijając się głośnymi
echami nigdy niepodjętych decyzji. Dlatego traciła grunt pod
stopami podczas rozmowy z młodzieńcem. Strach przed konsekwencjami
przyjęcia antagonistycznej postawy kazał jej zgadzać się ze
wszystkim, co mówił młody arcykapłan.
Westchnęła,
przewracając się na bok. Mimo niewyobrażalnego zmęczenia i
boskiej miękkości łóżka, nie potrafiła odgonić drażniących
myśli i usnąć. W dodatku po całodniowym siedzeniu na siodle
nabawiła się nieprzyjemnych obtarć, które oczywiście teraz
dawały o sobie piekąco znać.
Izba na poddaszu
była niewielka i miała niski, spadzisty sufit, jednak stanowiła
małą oazę samotności, za którą Julia bardzo się stęskniła.
Na co dzień sypialnia małżeństwa gospodarzy, teraz przemieniła
się w pokoik naprędce przygotowany pod ugoszczenie bogini. Zapas
wody, czysty ręcznik, misy oraz inne środki do czynności
higienicznych, nawet drewniana, grubo ciosana figura kruka ustawiona
na jedynym w izbie stoliczku – prawie jak w hotelu! Bardzo skromnym
hotelu, pomyślała Julia ironicznie, siląc się na żarty w celu
poprawienia sobie humoru.
Na krzesełku
naszykowano także lnianą koszulę nocną oraz workowate, grube coś,
w czym rozpoznała sukienkę wyłącznie dzięki rękawom. Obie
„kreacje” były mdłego szarobiałego koloru, a ubrań tej barwy
w normalnych okolicznościach nastolatka nigdy by na siebie nie
włożyła. Niemniej jednak stroje na zmianę, w dodatku pasujące do
otaczających średniowiecznych klimatów, oraz – przede wszystkim
– długie i nieprześwitujące, bardzo uradowały dziewczynę i
dały nadzieję, iż może pobyt w Ardmorze będzie przynajmniej
trochę prostszy.
Z dołu dobiegały
jeszcze odgłosy krzątaniny, stukanie garami czy rozmowy
najweselszych itieńskich duchownych, dla których, nawet mimo dnia
pełnego podróży, noc była jeszcze zbyt młoda na sen. Czasem
jakaś koza beknęła z obory, na co odpowiadały muły bądź
biegający wokół gospodarstwa włochaty pies. Julia kręciła się
pod pierzastą narzutą, wciąż nie mogąc zmrużyć oka. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio tyle zupełnie różnych myśli naraz
dręczyło jej senny umysł. Obawy przed wykryciem, niesmak po
konfrontacji z Danielem, strach przed zupełnie nowym zagrożeniem,
no i te przeklęte, kłujące duszę wyrzuty sumienia.
Gdy kolacja w
gospodzie dobiegała końca, rozgrzana winem oraz dobrym posiłkiem
półprzytomna Julia została zaprowadzona przez Ilmę na poddasze.
Przed opuszczeniem izby spojrzała raz jeszcze tęsknym wzrokiem na
Daniela, lecz ten skutecznie to zignorował, zwracając się w tym
momencie do jednego z synów gospodarzy. Sprawiał wrażenie, jakby
próbował przez to powiedzieć: „Radź sobie sama”, co
spowodowało u nastolatki powrót ostentacyjnego „focha”,
oczywiście wiadomego jedynie dla niej samej.
– Tędy,
najdroższa pani... – rzekła Ilma ledwie słyszalnym, wtapiającym
się w dźwięki otoczenia głosem. Przeszły przez niewielki
przedpokój do ciemnej komory chaty, wypełnionej przedmiotami
gospodarczymi. Na ziemi leżało pełno starego, przydeptanego siana.
Julia już była przekonana, że to właśnie będzie jej pokoik, i
sama dziwiła się spokojowi, z jakim to przyjęła, kiedy Ilma
zaczęła wchodzić po opartej o ścianę drabinie. Otwarła klapę w
suficie i smuga pomarańczowego światła spłynęła na twarz młodej
bogini. – Tutaj... – oświadczyła przytłumionym głosem,
wyraźnie starając się zachować spokój.
Na górze paliły
się świece i panował zaduch, toteż córka gospodarzy uchyliła
prędko małe zaśniedziałe okienko i powiew ostrego, zimnego
powietrza wypełnił izbę świeżością. Płomienie zaczęły
tańczyć od podmuchów i cień Julii budował na ścianie groteskowe
sylwetki. Ilma, dotychczas uciekająca przed wzrokiem nastolatki,
spojrzała na nią po raz pierwszy w pełni i przeraziła się –
zarówno własną śmiałością, jak i grą świateł, niewątpliwie
dodającą bogini sztucznego majestatu. Odsunęła się odruchowo,
potrącając ręką figurkę ptaka, która ze stukotem wylądowała
na krześle, cudem omijając po drodze świecznik.
–
Prz-przepraszam! – jęknęła dziewczyna, osiągając najwyższy
poziom speszenia, jaki Julia mogła sobie tylko wyobrazić. Stała
teraz zszokowana przed klęczącą przed nią złotowłosą
rówieśniczką, desperacko próbując znaleźć odpowiednią reakcję
na to przedstawienie. Zafascynowani kapłani to jedno, ale zatrwożona
jej obecnością nastolatka to już sytuacja rodem z kiepskich
seriali komediowych. – Najświętsza, raczy mi pani wybaczyć
gapiostwo, jestem taka zdenerwowana!
– Umm, nic nie
szkodzi – wybąkała Julia, poziomem swojej niezręczności powoli
dorównując rozmówczyni. – Dziękuję za pokazanie mi, ee,
pokoju.
Czerwona jak burak
Ilma przeprosiła jeszcze kilka dobrych razy i zeszła do kuchni, aby
przynieść wrzątek. Julia była zaskoczona własnym brakiem
kontroli w sytuacji, w której na przykład Angelika – tak, znowu
się do niej porównywała! – już dawno wsparłaby na duchu biedne
dziewczątko i wzmogła w niej wiarę w siebie. Ona najwyraźniej
całe życie wykonuje same polecenia, pomyślała z żalem i usiadła
na łóżku.
Ilma wróciła po
kilkunastu minutach z dzbanem gorącej wody. Nic nie mówiąc,
podeszła do kąta pomieszczenia, w którym znajdowały się misy,
nasypała do jednej z nich sporą kupkę ziół i zalała wrzątkiem.
Otworzyła także naszykowany wcześniej ceramiczny słój i
przełożyła z niego część żółtawej mazi do naparu, po czym
wszystko dokładnie wymieszała.
– Pani...
pozwól, że zajmę się twym ziemskim ciałem. – Na te słowa to
Julia teraz zaświeciła czerwienią, robiąc wielkie oczy ze
zdumienia. Uznała, że dwie speszone nastolatki w jednym
pomieszczeniu to stanowczo za dużo, zatem, aby ulżyć dziewczynie
(i sobie), odparła dziarsko:
– Och, nie
trzeba, dziękuję, nie musisz się trudzić!
– Ale... –
Ilma była mocno zaskoczona, zaniepokojona; wyraźnie nie miała
pojęcia, jak odpowiedzieć.
– Naprawdę nie
ma problemu, poradzę sobie sama! – kontynuowała bogini, święcie
przekonana, że wyświadcza tamtej przysługę. Jakież wielkie było
jej zdziwienie, kiedy ujrzała z trudem powstrzymywane łzy w oczach
złotowłosej nastolatki, która niemal rzuciła się do wyjścia,
uprzednio jeszcze bombardując uszy zrozpaczonej Julii tysiącami
„przepraszam”.
Och, to miało
wyglądać zupełnie inaczej! Pełna poczucia winy młoda bogini sama
o mało się nie rozpłakała na myśl, że zupełnie nieświadomie
upokorzyła biedną dziewczynę. Dopiero po fakcie dotarło do niej,
że usługiwanie samej bogini to zapewne wielki zaszczyt i marzenie
każdego religijnego śmiertelnika, i dlatego Ilma od samego początku
tak się denerwowała. A ona, głupia uzurpatorka do
nieprzysługującego jej tytułu, wszystko zaprzepaściła kilkoma
nieprzemyślanymi słowami!
Niepewnie podeszła
do misy pełnej aromatycznego naparu i długo zastanawiała się, co
z nim począć. Już żałowała, że odprawiła Ilmę, chociaż myśl
o byciu mytą przez obcą osobę nadal nie była zachęcająca. Obok
wrzątku stał dzban z pozostałą gorącą wodą oraz druga misa z
zimną. Postanowiła zrobić maksymalny użytek z mikstury i najpierw
wypłukała sobie usta dla świeżości oddechu, następnie lekko się
przemyła, a na samym końcu zanurzyła w wywarze włosy z
przeświadczeniem, że wszystko teraz będzie dla nich lepsze niż
kolejna noc bez mycia. Przeczesane i wytarte ręcznikiem od razu
wyglądały lepiej, a w dodatku pachniały wyjątkowo rześko.
Tych kilka małych
zabiegów oraz świeża nocna koszula wystarczyły, aby jej
samopoczucie poprawiło się przynajmniej na chwilę. Wiedziała, że
jest traktowana z wyjątkowymi względami, jednak poczuła ciepło w
sercu na świadomość, że ktoś o niej pomyślał w tak błahych
sprawach. Zgasiła świece i zanurzyła się w ciepłą, pachnącą
dzieciństwem pościel. Po długich minutach wiercenia się w łóżku
ostatecznie zmartwienia dały za wygraną w starciu ze zmęczeniem i
dziewczyna usnęła.
Pierwszą część
nocy spała dziwnym, twardym snem, który zdał się trwać tylko
chwilę, jakby egzystowała w jakimś kuriozalnym limbo, spokojnie,
ale i bez wypoczynku. Potem jednak nadeszły koszmary – pełne
chaosu, strachu i krzyku. Wielka jak troje ludzi Aeis stała na końcu
szpitalnego korytarza i, buchająca wściekłością, wskazywała
palcem na próbującą schować się w którymś z pokoi Julię.
Wszystkie drzwi były jednak zamknięte.
„Ta, co
przywłaszczyła sobie moje imię! Ta, która pluje fałszem i
bluźnierstwem!” - grzmiały echem gorzkie słowa bogini. „Zgiń,
nieczysta, zgiń, niegodna!”
Dziewczyna czuła
pod sobą każdy kolejny krok Aeis zbliżającej się w jej stronę.
Powierzchnia podłogi zaczęła pękać pod stopami, aż wytworzyły
się weń wielkie wyrwy i cały grunt zapadł się z korytarzem,
pochłaniając Julię w nieprzeniknioną pustkę. Bogini obserwowała
jej upadek z góry, sama wznoszona na potężnych kruczych
skrzydłach. Nastolatka zdążyła jeszcze dostrzec przebijające
duszę, pełne nienawiści spojrzenie srebrnych oczu, nim przerażona
i oblana potem wylądowała na miękkim łóżku.
Przez pierwsze
sekundy spanikowała, gdyż czuła się jak sparaliżowana. Z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w delikatnie obrysowane błękitnym
światłem deski spadzistego sufitu, za wszelką cenę próbując się
ruszyć i złapać dech. Całe wieki trwało, nim odzyskała pełną
kontrolę nad ciałem. Wciąż jeszcze czując zdrętwienie w dolnej
części pleców, powoli uspokajała rozszalałe serce i odzyskiwała
przytomność. „Aeis, Aeis” – imię bogini dudniło jej w
głowie. Z przestrachem rozejrzała się po ciemnej izbie; była
sama.
Co się działo?
Czyżby Aeis faktycznie pojawiała się w jej snach? Czy naprawdę...
chciała ją zabić? Ale czy to w ogóle możliwe? O ile dotychczas
Julia śmiała wątpić w jakiekolwiek zagrożenie płynące z
koszmarów sennych, to przeżyte właśnie traumatyczne doświadczenia
rozpaliły w niej kolejny płomień strachu. Co, jeśli nie zdołałaby
w porę złapać oddechu?
Nie potrafiła już
zasnąć. Nie odważyła się. Chociaż w tym nieznanym świecie
bogowie zdawali się bardziej realni niż gdziekolwiek indziej,
istniała jeszcze szansa, iż te senne mary są po prostu niefortunną
projekcją zakłopotanego ostatnimi wydarzeniami umysłu. Jednak w
obliczu ciemności i głuchoty nocy marne to było pocieszenie.
Mijały minuty, a
pewnie też godziny. Powoli świtało i nieśmiałe, szare światło
zaczęło zaglądać do pokoiku na poddaszu. Zapowiadał się ponury,
ciemny dzień. Może będzie padać, pomyślała Julia z nadzieją,
przypomniawszy sobie słowa Daniela, z których wynikało, iż w
razie śnieżycy zostaną w gospodzie jedną dobę dłużej. Po
zmaganiach poprzedniego dnia najchętniej wylegiwałaby się w łóżku
do popołudnia. Miała wrażenie, że to jeden z tych smętnych,
jesiennych poniedziałków, kiedy szarówka za oknem skutecznie
zniechęca do opuszczenia ciepłej pościeli i namawia do
przedłużenia sobie weekendu. Zaraz jednak poczuła się trochę
głupio, uświadamiając sobie, że ona jedna miała przynajmniej
luksus spędzenia całej podróży siedząc, podczas gdy pozostali
maszerowali na własnych nogach. Masakra – podsumowała w myślach.
Im robiło się
jaśniej, tym większa wracała ochota na sen. Dochodzące z dołu
przytłumione, sporadyczne odgłosy świadczyły o przebudzeniu
przynajmniej jednego z gospodarzy oraz o próbach możliwie
najcichszego poruszania się pomiędzy jeszcze śpiącymi i donośnie
chrapiącymi kapłanami. W pewnym momencie kroki zaczęły zbliżać
się do komórki, która znajdowała się pod poddaszem, a wraz z
nimi cichy, słaby głosik nucący spokojną melodię dotarł do uszu
Julii. Bezsłowna piosenka, przerywana odgłosami krzątaniny, miała
w sobie coś magicznego i zarazem kojącego. Chwilami wydawała się
dziwnie znajoma, ale nie sposób było z czymkolwiek ją skojarzyć,
zwłaszcza przebywając w zupełnie obcym uniwersum, które przecież
nie mogło mieć kontaktów z popularną muzyką juliowego świata. A
jednak dałaby głowę, że gdzieś już słyszała niektóre
fragmenty melodii.
Blado oświetlony
pokoik bogini wypełniały to zanikające, to znów pojawiające się
słodkie nuty wyśpiewywane przez sprzątającą na dole Ilmę. Izba
wyglądała coraz przyjaźniej i strach związany z nocnymi
koszmarami stopniowo mijał. Senne zmory nie mogą przecież straszyć
przy świetle dnia, prawda?
Julia już
przymykała oczy i powoli zaczynała się oddawać błogiej
nieświadomości, gdy wtem usłyszała ciche rżenie,
nieprzypominające jednak irytującego mulego rechotu, który tak
dobrze poznała przez minioną dobę. Zaczęła nasłuchiwać. Dwa
męskie, niezrozumiałe głosy, prowadziły dialog tuż, zdawało
się, pod oknem izby. Momentalnie wyskoczyła z łóżka i ostrożnie
podeszła do szyby tak, aby powoli wyjrzeć, samej pozostając
niezauważalną.
Okno było brudne
i wyglądało jak zasmolone, toteż musiała mocno wysilić wzrok,
aby przez tę niemal matową warstwę dostrzec sylwetkę stojącego
na drodze śniadego konia oraz jego jeźdźca szczelnie okrytego
ciemnym płaszczem. Mężczyzna rozmawiał z również zakapturzonym,
zwróconym plecami do Julii jegomościem. Musiał padać deszcz,
bowiem powierzchnia skórzanej narzuty lśniła w szarym świetle
poranka.
Człowiek na koniu
zdawał się nie poruszać, natomiast jego rozmówca przestępował z
nogi na nogę, co chwila oglądając się w bok, jakby nerwowo
sprawdzał, czy nikt ich nie widzi. Julia nie potrafiła jednak
rozpoznać jego tożsamości, gdyż nie dość, że okno było
wystarczająco umorusane, to jeszcze od tkwienia twarzą przy szybie
zaczęła się nań tworzyć mgiełka od oddechów i co chwila
musiała ją ścierać.
Nagle stojący
mężczyzna sięgnął do płaszcza, wyjął podłużny przedmiot w
kształcie tuby i wręczył go jeźdźcowi. Powiedział jeszcze
jakieś krótkie zdanie, po czym gestykulacją dał znać, aby tamten
już się oddalił. Koń odszedł cichym stępem, a jegomość
odwrócił się, zmierzając z powrotem w stronę chaty. Julia
zastygła i skupiła wzrok, aby w ułamku sekundy wychwycić jego
twarz. Długi nos, czarny zarost, ciemne oczy. To mógł być tylko
Sergiusz.
Mężczyzna ominął
główne wejście i szedł dalej, zapewne chcąc dostać się na tyły
domu. Nastolatka zareagowała o moment za późno, gdyż schowawszy
się szybko pod oknem, mogła przysiąc, iż spojrzenie Sergiusza
spotkało się z jej własnym. Przeraziła się nie na żarty,
chociaż po chwili zaczęła sobie uświadamiać, że przecież nie
wykonywała żadnego czynu zakazanego. Bogini ma prawo wyglądać
sobie przez okno. Z tą jednak różnicą, że bogini nie schowałaby
się w panice podczas konfrontacji wzrokowej z własnym wyznawcą.
Znów przeklęła pod nosem swoje dziecinne zachowanie.
Nagłe pukanie do
klapy poddasza, choć bardzo delikatne, rozniosło się po pokoju i
nastolatka aż podskoczyła. Nastąpiła głucha cisza.
– Słucham? –
Julia rzekła słabo, cała już spanikowana. Doświadczona właśnie
sytuacja kompletnie ją rozstroiła. Wzięła kilka głębokich
oddechów, próbując się uspokoić.
– Najświętsza
pani, czy czegoś ci potrzeba? – Ilma spytała nieśmiało, nie
otwierając jednak klapy. Zapewne wciąż czuła zażenowanie
incydentem poprzedniego wieczora i wolała nie wychodzić z
inicjatywą. Julia zaś zwlekała z odpowiedzią. W głowie
przewracały jej się setki różnych myśli i scenariuszy. Pragnęła
w jakiś sposób zadośćuczynić dziewczynie swoje wcześniejsze
faux pas, lecz zebranie się na odwagę było nie lada wyzwaniem. W
końcu, możliwie bezszelestnie wstając i siadając na łóżku,
postanowiła zrobić coś, co zaskoczyło zarówno Ilmę, jak i ją
samą:
– Ilmo... wejdź
tu na górę, proszę.
Dziewczyna
grzecznie weszła do izby i stanęła ze spuszczoną głową w
oczekiwaniu na kolejne polecenie. Piegowata buzia oczywiście
czerwieniła się w najlepsze. Obrazek, który dopełniała
ciemnoszara, wygnieciona i niemożliwie nudna sukienka, był tak
żałosny, że Julia ze zdumieniem zaczęła się zastanawiać, czy
sama nie wygląda podobnie w peszących ją sytuacjach. Kompletnie
nie zdawała sobie z tego z sprawy.
– Jak wcześniej
chodziłaś... To znaczy, ee, słyszałam cię... jak śpiewałaś.
Słyszałam, jak sobie nuciłaś – zaczęła. To było trudniejsze,
niż przypuszczała. Na dźwięk słów „słyszałam cię” Ilma
wzdrygnęła się zszokowana i momentalnie popatrzyła pytająco
swoimi jasnymi oczami. Julia starała się nie myśleć o tym, że
tylko ona kieruje tą rozmową, inaczej natychmiast by się wycofała.
Kontynuowała zatem:
– Bardzo mi się
to podobało. Jaka to była piosenka?
– „Świt
Aeis”, pani... – niepewnie odparła Ilma, rumieniąc się jeszcze
bardziej, lecz na twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nerwowo
bawiła się palcami. – Moja ulubiona pieśń peri'mska. Babcia
mnie nauczyła. Często ją śpiewała, kiedy byłam mała –
powiedziała na jednym wydechu, po czym ponownie się speszyła i
uciekła wzrokiem na podłogę. Julia zacisnęła usta. Ją babcia
również nauczyła wielu piosenek, co prawda głównie głupiutkich
dziecięcych rymowanek, jednak na to wspomnienie poczuła przyjemny
dreszcz.
– Lubisz
śpiewać?
– Och tak, pani,
bardzo. Ale tak tylko dla siebie, po cichu...
– Masz bardzo
ładny głos... – zaczęła Julia, uważnie obserwując
onieśmieloną dziewczynę. – Czy... czy zaśpiewasz mi tę
piosenkę teraz?
Zdziwiona Ilma
odruchowo otworzyła usta. Nie dowierzając, popatrzyła na boginię
ze strachem, lecz także z jakimś nowym rozbłyskiem w oczach.
– Ja... ja? Och,
najświętsza, ależ ze mnie żadna śpiewaczka! Tylko ci się
naprzykrzę, pani!
– Na pewno nie.
Bardzo proszę – Julia odparła pełnym wymuszonego spokoju głosem.
Bała się, że znowu zrobi coś nie tak i dziewczę raz jeszcze
zaleje się łzami, toteż z niepokojem obserwowała jej reakcję.
Jednak Ilma, mimo iż skromność nakazywała jej pokorę,
najwyraźniej skrycie marzyła o takiej okazji. Z jednej strony
onieśmielona prośbą i obecnością bogini, z drugiej nagle
ożywiona i pałająca wewnętrzną energią. Julia obserwowała ją
z zachwytem. Śpiewanie musiało stanowić integralną część jej
życia.
Pierwsze nuty
córka gospodarzy zanuciła sobie pod nosem, aby wejść w dobrą
tonację. Zaczęła cicho, jakby w obawie przed brzmieniem własnego
głosu, który był ciepły i bardzo dziewczęcy. Każdy kolejny wers
jednak stawał się coraz to mocniejszy i coraz to bardziej czysty.
Piosenka była spokojna, cudownie melodyjna i chociaż melancholijna,
to przepełniała ją radość z życia i nadzieja na lepsze jutro.
W malutkim pokoiku
na poddaszu nagle zapanowała magia. Dziewczęta wpatrywały się w
siebie z obopólną, lecz przecież tak bardzo różną fascynacją,
która na czas tych kilku minut zburzyła barierę formalności i
wytworzyła między nimi tajemniczą więź i porozumienie. Julia
nagle przestała być boginią, a Ilma prostą dziewką w smutnej,
szarej sukience. W tym wyjątkowym momencie obie były po prostu
zwykłymi nastolatkami, które w innych okolicznościach, światach
czy czasach, na pewno stanowiłyby parę dobrych koleżanek, o ile
nie najlepszych przyjaciółek. Julia była o tym przekonana, kiedy z
zapartym tchem słuchała kolejnych słów piosenki, patrząc jak
zaczarowana na rozśpiewaną Ilmę. To było cudowne uczucie.
I wtedy następował
refren. Ponownie pojawiało się wrażenie, że ta melodia na pewno
już kiedyś zabrzmiała w uszach młodej bogini. Lecz Julia nie głowiła się już nad tym, dając się ponieść ulotności
chwili, która tym bardziej stawała się zaczarowana. Ilma
śpiewała...
W
kręgu łgarstwa, w mgłach obłudy,
Wśród
pól zgnilizny i śmierci pełnych chmur,
Wśród
zarazy, w czczych w dniach próby
Wschodzi
ona: znad lasów, znad gór.
Aeis,
rozświetlisz mroki dusz,
Skażone
zamieciesz niczym kurz,
Aeis,
rozgonisz kłęby burz,
W
plugastwo, w fałsz podły wetkniesz nóż,
Aeis,
błogosław swe dzieci już...